23.07.2015

Moje wielkie libańskie wesele!

Tak na zdrowy rozum - ile razy w życiu możesz dostać zaproszenie na weselę w Libanie? Tak, w Libanie, państwie arabskim wciśniętym pomiędzy ogarniętą wojną domową Syrię i od zawsze wrogi Izrael. Szanse są równie wielkie jak to, że Jarosław Polskę Zbaw. Ale tak się złożyło w mym życiu, że miałem przyjemność poznać poprzez pracę Elenę, której serce skradł Joseph, obywatel Libanu. Przyszło zaproszenie jedyne w swoim rodzaju, z którego nieskorzystanie byłoby ostatnim frajerstwem.  I tak oto, naruszając bez skrupułów me oszczędności, pod koniec czerwca znalazłem się po raz pierwszy w mym życiu poza Europą. O samym Libanie, jak tam się dostałem itp. powstanie osobna notka. W tej zapraszam Was do udziału w weselu innym niż wszystkie. Od pierwszej do ostatniej minuty. Zapraszam na podróż poprzez zwyczaje i tradycję zupełnie inne od naszych. Enjoy!!! (wybaczcie długi wpis, ale rozbicie na kilka notek nie oddało by całości:)

Tytułem wstępu, moimi towarzyszkami z Polski, które również dostały zaproszenie, były Magda i Karolina. Zaprawione w imprezowych bojach dobre znajome. Jeszcze długo przed weselem miały zagwozdkę, bo od Eleny przyszedł prikaz: w Libanie na weselu kobiety bez dyskusji długie suknie! A że w Polsce teraz moda na weselach na krótkie, to się dziewczyny musiały natrudzić. Ja bez problemu garniak ala Bond. Jako, że lądowaliśmy o 2 w nocy, a wesele zaczynało się o 14.00, to nasze suknie i garniak upchnęliśmy w mój bagaż podręczny, żeby nie ryzykować zagubienia głównych waliz. Tak więc poranek zaczął się od ekstremalnego prasowania. Po zmiażdżeniu w długiej bitwie każdej fałdki byliśmy gotowi.



Wesele w Libanie dzieli się mniej lub bardziej na trzy części. No to jedziemy po kolei.

1. Mieszkanie

O 14.00 zostaliśmy odebrani z hotelu i zawiezieni do mieszkania pana młodego. Mieszkanie ok 120m2, kilka pokoi, salon, dwie kuchnie itp. Część "mieszkalna" jest najważniejszą częścią wesela. Trwa ok. 5 godzin i zjeżdżają się na nią wszyscy goście weselni. A zaproszeni są wszyscy. Tradycją w Libanie jest, że na wesele zapraszają rodzice młodych. Tak więc zaproszeni są sąsiedzi, dalecy znajomi itp. Zdarza się czasami, że młodzi nie znają niektórych gości. W tym przypadku ze strony Josepha zaproszonych było 190 osób. Ze strony Eleny było nas osób...9 :) Po przyjeździe zauważamy, że już wejście do budynku, jak i schody są przepiękne przystrojone. Rano przez ulicę przejechała cysterna, która ją umyła, jak i wszystkie samochody, które na niej stały. Po wejściu do mieszkania jesteśmy witani przez rodziców Josepha. Od razu rzucają się w oczy przepiękne i ogromne bukiety kwiatów - prezenty dla młodych. Kwiaty na bogato są nieodzowną częścią tradycji. Jest nią również specjalny stół z ekskluzywnymi weselnymi słodkościami. 

"Bukiecik" Pana Młodego dla małżonki

W środku kwiatki rodziny Josepha dla Eleny



Pokój ze słodkim stołem jest pokojem "głównym", gdzie rozkłada się ekipa fotograficzna. Zostajemy poczęstowani ala tortillą z mięsem, słodkościami, do picia winko, piwko do wyboru. Dwóch wynajętych kelnerów dba o to, aby niczego nie zabrakło. Po chwili pojawia się Joseph, a za chwilę Elena w olśniewającej sukni. 


Powoli zaczynali zjeżdżać się goście. I wtedy dla Młodych zaczyna się chyba najbardziej męcząca część - sesja zdjęciowa w pokoju. Obowiązkiem jest, że muszą zrobić sobie foto w każdej możliwej kombinacji z każdym gościem. Co oznacza ok 3 bitych godzin pozowania i uśmiechania się w coraz to bardziej rosnącej temperaturze. W tym samym czasie pozostali goście oddają się rozmowom itp. Jako "egzotyczni" Polacy budzimy pewne zainteresowanie. Wszyscy są dla nas mili, pytają się co sądzimy o Libanie, co jest dla nas kłopotliwe, bo stricte w kraju jesteśmy od kilku godzin. Mimo to atmosfera, mimo upału, jest bardzo luźna i przyjacielska. Libańskie słodkości i piwko robią swoje. Pewnie dziwicie się: picie przed kościołem? Sam Pan Młody walnął sobie 4 lampki wina ;)




Joseph (po prawej) ze świadkiem
Goście przybywali tłumnie dalej, więc kiedy było ich ok. setki w mieszkaniu zrobiło się trochę...ciasno. Ewakuowałem się na balkon i zobaczyłem, że na dole do klatki ładuję się ekipa z instrumentami przebrana za "Alladynów". Wszyscy zostali zaproszeni do stłoczenia się w "głównym" pokoju. Zaczęła się część artystyczna. Najpierw kolej Pana Młodego i świadka:


Potem Eleny, świadkowej i wszystkich porwanych do tańca:


W małym pokoju, przy 30 stopniach. Byłem mokry po 1 minucie. Ale co frajda i uśmiech na twarzy to inna rzecz :) Po tańcach zrobiła się prawie 19.00 i trzeba było powoli zwijać się do kościoła. Wszyscy zaczęli wychodzić na dwór. Oczywiście nie było mowy o normalnym wyjściu. Wszyscy zebrali się na dole, Elena wyszła w akompaniamencie "Alladynów" i tanecznym krokiem została odprowadzona przez ojców do limuzyny. I tu polski akcent weselny: było rzucanie ryżem i monetami (pomysł Polaków. Reszta patrzyła się trochę dziwnie :) Kawalkada luksusowych aut ruszyła do kościoła.



2. Kościół

Joseph i jego rodzina należą do kościoła chrześcijan menonitów i w tym obrządku para wzięła ślub. Kościółek był niezwykle urokliwy i położony na wzgórzu z ładnym widokiem. Kościół wewnątrz był niesamowicie przyozdobiony na bogato dekoracjami i kwiatami. Najpierw, przy wtórze oklasków zgromadzonych, pod ołtarz podeszli rodzice, potem świadkowie, a na koniec młodzi. Cały ołtarz obstawiła swoim sprzętem ekipa fotografująca. Sama uroczystość była podniosła i wzruszająca: przemowy członków rodziny, nałożenie koron na głowę nowożeńców, poruszające kazanie księdza. (Sama uroczystość prowadzona była częściowo po angielsku, częściowo po arabsku). 





Po mszy goście powoli zaczęli udawać się na miejsce właściwej imprezy. Ja zostałem z nowożeńcami, którzy mieli ok 30min sesję zdjęciową. Kiedy w końcu ta dobiegła końca pora była ruszać na party. Ja miałem farta, bo zabrałem się ze świadkiem luksusowym mercem cabrio. Jazda przez miasto nocą, wiatr we włosach...



3. Impreza

No i w końcu właściwa impreza weselna. Miała ona miejsce w ekskluzywnym hotelu Le Royal. Na początku, w oczekiwaniu na nowożeńców, goście zostali zaproszeni na aperitif na taras z widokiem na morze i Beirut nocą. Bar serwował drinki, każdy miał obowiązek zrobić sobie zdjęcie u fotografa przy specjalnej dekoracji (przy wychodzeniu z wesela każdy te zdjęcie dostał...w eleganckiej ramce). Po ok godzince hotelowy paź zaprosił na właściwe miejsce imprezy. Wchodząc tam po prostu opadła mi szczęka. Wróciłem się i wszedłem jeszcze raz kręcąc filmik:



Miejscówka na tarasie z dwoma basenami, jeden zamieniony w podświetlany parkiet, z widokiem na morze. Elegancko udekorowane i przyszykowane stoły. Każdy z dwoma kelnerami na każde skinienie. Kiedy wszyscy zajęli miejsce pojawił się Joseph i zaprosił wszystkich kawalerów na bok. Pojawiła się również znajoma ekipa "Alladynów" tyle, że 3 razy liczniejsza! Wskoczyli na parkiet i zaczęli dawać szoł! Przy akompaniamencie bębnów kawalerowie tanecznym krokiem wkroczyli pomiędzy gości. Potem Joseph został wciągnięty na parkiet:


(Tak, dobrze zauważyliście, że na razie żadnego jedzenia). Kiedy już wytańcowano Pana Młodego nadeszła pora na wielkie wejście Eleny. Wodzirej "Alladynów" wszedł na wielki podest i wtedy pojawiła się Panna Młoda. Joseph przejął jej rękę i wśród szpaleru grajków i zimnych ogni zeszli, żeby zasiąść przy swoim stole.



Nadeszła pora na jedzenie. Szwedzki bufet uginający się od przeróżnych rarytasów: kuleczki mięsne, jagnięcina na rożnie, "Góra krewetek", milion ciast itp. Człowiek nie wiedział, co kłaść na talerz. Polak się spyta: a co z alkoholem? Generalnie był open bar, można było sobie zamówić co dusza zapragnie. Na stole stała już butelka Absoluta i Chivas 12. Poprosiłem kelnera o wiaderko lodu do wódki i kieliszki. Po chwili przychodzi z menagerem, któremu ponawiam prośbę. Ten woła trzeciego i ostro dyskutują. Ja słyszę tylko "no problem". Wiaderko się pojawia. A kieliszki? "no problem". Po 10 minutach zadowolony menager przynosi opakowanie plastikowych kielonów :) Generalnie nikt tam wódki nie pił i gdyby nie mąż świadkowej to byłbym sam na placu boju. Choć na koniec wesela tato Josepha i świadek walnęli sobie z nami lufę :) 

Podczas jedzenia młodzi z lampką wina zaczęli robić toastowy obchód po stołach. Grzecznie cin cin i dalej. Przy naszym oczywiście wszyscy wstali i "sto lat, sto lat", "Jeszcze jeden i jeszcze raz", "A kto nie wypije" hehe. Reszta gości z zaciekawieniem patrzyła na ten polski "zwyczaj" ;) Potem przyszła kolej na tort, który wjechał na parkiet. Zwyczajem Joseph dostał szable, którą zrobił pierwsze cięcie. Na sygnał wystrzeliły zimne ognie i pojawiło się milion kelnerów z mini - torcikami, które wylądowały na naszych stołach. 



Dobra, pojedli, popili, zrobiło się już po 23. Pora na tańce! Oczywiście najpierw pierwszy taniec nowożeńców, który był mixem polskiej i libańskiej muzyki.




No i w końcu wszyscy ruszyli w tany. Następne 2h były wypełnione totalnym szaleństwem na parkiecie. Lokalna muzyka, czasami polskie disco polo, muzyka współczesna - wszyscy szaleli jak jeden. Ekipa fotografująca była wszędzie, nad nami latała kamera na długim żurawiu, w pewnym momencie od góry zaczął nas filmować...dron!! Tańczyli i młodzi i starzy. Mimo, że byliśmy pod gołym niebem, po chwili byłem zupełnie mokry. Ale banan nie schodził z ust. Ok północy nastąpiły oczepiny. Najpierw pofrunęła mucha Josepha. Potem Pan Młody musiał ściągnąć podwiązkę Elenie. Nie używając rąk. Panowie pospieszyli z pomocą i za chwilę podwiązka poleciała w powietrze. Obie rzeczy wpadły w ręce siostry Josepha i jej narzeczonego. Tak chyba miało być :)


No to hop! Nurkujemy

Przed 1 poprosiłem DJ-a, który zapodał przygotowane przeze mnie polskie hity. Poleciał najpierw Perfect, a na koniec dobiliśmy się szalejąc do Brathanków i Kayah z Bregoviciem. Godzina 1 na polskim weselu to dopiero środek imprezy. W Libanie to normalna pora zakończenia. DJ zgasił sprzęt, zapalono duże światła, obsługa zaczęła zwijać stoły. Wesele dobiegło końca. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i polską ekipą udaliśmy się kontynuować imprezę do naszego hotelu, ale to już może w innym wpisie ;)

Jakie jest libańskie wesele? Fantastyczne, na bogato, pełne kwiatów, pięknych kobiet, eleganckich mężczyzn, pokazowych jak i wzruszających momentów. Ciśnie się chęć porównania z polskim weselem, ale uważam, że nie ma to żadnego sensu. Każda kultura ma swoje tradycje, zwyczaje, które czynią wesele unikalnym. Istota każdego wesela jest niezmienna pod każdą szerokością geograficzną - wspólna radość z nowożeńcami z ich szczęścia :) 

I jeszcze taka dobra rada: jak dostaniecie kiedyś zaproszenie na wesele z zupełnie innej kultury to jedźcie bez względu na koszty i okoliczności. Druga taka okazja może już się w życiu nie powtórzyć!

PS. Hereby I would like to use this opportunity to express my deep "THANK YOU" to Elena & Joseph and their families for giving me the chance to experience such a wonderfull time in Lebanon. Your hospitality, kindness and smiles will stay in my memory forever! Thank you once again :)

I jeszcze kilka fotek:






Dumni ojcowie






Dumne mamy


10.05.2015

Hiszpańska fiesta od kuchni, czyli jak to robią Hiszpanie, gdy Święta Dziewica patrzy - cz. 3

Momencik!! Chcesz czytać dalej? A zapoznałeś się już z 1 i 2 drugą częścią? Niee?? No to migusiem nadrabiamy klikając TU i TU :) Zrobione? No to zapraszam do ostatniej części relacji z hiszpańskiej fiesty w Castalli!

Pozostałe atrakcje

Myślicie, że tym razem się wyspałem? A gdzie tam. Od rana pod oknem kolejne orkiestrowe procesje. Do tego dochodzi napieprzanie z giwer przez każdą grupę, które zostało zapoczątkowane poprzedniego wieczora. Nie ma zmiłuj - szybkie śniadanie i la mentireta z pobliskiego baru stawiają na nogi. Pora na kolejne atrakcje fiesty.

Najpierw wszyscy udają się pod ratusz gdzie w procesji z burmistrzem na czele wprowadzone zostaną sztandary każdej z grup. Oczywiście nadejście sztandaru z każdej z grup zapowiada wielka kanonada. "Moi" Pirates odpalali nawet salwy z takiego czegoś:


Kiedy już w końcu ogłuchłem do reszty i wszystkie grupy zebrały się na placu nastąpiło uroczyste wejście do ratusza. Po chwili na środku placu zaczął się tzw. "taniec chorągwi". 



Po tym mały przedstawieniu wszyscy rozchodzą się na lunch i małą sjestę, a na placu zaczynają się przygotowania do kolejnej atrakcji - symbolicznego przedstawienia ataku Arabów na Castallę bronioną przez chrześcijańskich rycerzy. Ustawiane są barierki, dekorację, scena i itp. Mieszkańcy szczycą się tym, że w Castalli przy placu mają swój własny mini zameczek i nie muszą takiego stawiać w kartonów jak w innych miejscowościach w regionie.


Po wykorzystaniu "sjesta time" wróciłem na plac, gdzie tłum zaczął gęstnieć. Zająłem miejsce w pierwszym rzędzie zaciekle przepychając się z dzieciakami. Na wprost zamku stanęła mini scena, którą zajęli kapitanowie grup Moros. "Szefowie" Cristianos stali na dachu zameczku. Przedstawienie zaczyna się wjazdem na pięknym ogierze bogato ubranego Araba, który z pasją zaczyna wygrażać obrońcom zamku, że jeżeli się nie poddadzą to skopie im chrześcijańskie tyłki. Wysyła piękną emisariuszkę z ultimatum na papierze. 


Ubrany w przepiękną zbroję rycerz z wysokości murów kwituję propozycję "pocałuj mnie gdzieś" i "ty też terefere". Następuję długa wymiana zdań, z której nic nie rozumiałem, ale aktorzy na prawdę wkładają w nią wiele pasji i ekspresji. Konwersacja kończy się zapowiedzią wielkiej bitwy. Zza sceny wychodzą strzelcy Moros, a z zameczku wychodzą strzelcy Cristianos. I w tym momencie plac pustoszeje. Ludzie zawijają się szybciej niż przyszli. Dlaczego? Zaczyna się "bitwa":


Ogłuchłem po raz drugi tego samego dnia, a po raz 3 na samej fieście. Jest to dość widowiskowy moment, ale tylko dla wytrwałych :) Powoli zaczął robić się wieczór i wszystkie grupy rozeszły się, aby przyodziać się w najlepsze stroje z La Entrady. Dlaczego? Bo na scenę znów wkracza Święta Dziewica de Soledad. W końcu to na jej cześć tu wszyscy balują, czyż nie? Zawsze 3 dnia fiesty w nocy następuję najbardziej niezwykła i mistyczna jej część - nocna procesja figury ulicami miasteczka. Wszyscy mieszkańcy odświętnie ubrani znów zasiadają na krzesełkach wzdłuż uliczek, tylko tym razem nie będzie żadnych wiwatów, ani oklasków. Procesja rusza spod głównego kościoła. Jak na La Entradzie najpierw każda z grup, jednak tym razem miarowym krokiem, w skupieniu, orkiestry grają spokojne, wręcz grobowe kawałki, żadnych dekoracji, zwierząt. Skupienie i kontemplacja. Była to jedna z najbardziej niezwykłych chwil jakich doświadczyłem. Udało mi się nagrać moment przejścia obok figury. Zobaczcie jaki wysiłek muszą podjąć majordomi, aby przenieść ją pod nisko wiszącym kablem. Albo jakie małe "świeczki" niosą przed figurą.


Po procesji wszyscy w ciszy rozchodzą się do domów. Młodzi ludzie jednak tylko po to, aby się przebrać, bo...na ulicy znów czeka impreza do białego rana :)  Nie ma zmiłuj!

Orkiestry

Osobny akapit muszę poświęcić orkiestrom. W samej Castalli są może ze 2/3 orkiestry. Potrzebnych jest 3 razy więcej, więc są ściągane z całego regionu. Myślicie, że taki muzyk ma 4 dni laby? Jest wręcz odwrotnie. Mój tato gra na trąbce w orkiestrze dętej prawie 40 lat i szczerze mi przyznał, że nie wie, czy dałby radę. 4 dni nieustannego grania od wczesnego rana do późnej nocy w upale. Na stojąco lub cały czas w ruchu. Jedna orkiestra podczas La Entrady robi czasami do 4 kółek. A jak musisz iść i grać przed ekipą ładującą z giwer w powietrze? Uszy nie zatkasz, bo musisz słyszeć jak grasz. Nie raz widziałem jak muzycy śpią wykończeni w bramach, pod ścianą, czy w ławie kościelnej. Nikt do nich pretensji nie ma. Mimo tego całego hardcoru muzycy nie tracą poczucia humoru i starają się bawić z mieszkańcami w myśl zasady "no skoro już tu jestem..." :)



No to dojechaliśmy do końca mojej relacji. Jak widzicie czarno na białym Hiszpanie potrafią się bawić. Najbardziej niesamowitą rzeczą w tej imprezie jest to jaką mocną więź wspólnotową danej społeczności ona tworzy. Jest spoiwem łączącym każdego mieszkańca bez względu na wiek, poglądy, czy pochodzenie. Może i w trakcie roku wracają niesnaski, czy jakieś fochy, ale przez te kilka dni każdy czuję się dumnym mieszkańcem Castalli i ważnym członkiem społeczności. Trochę takich pozytywnych zajawek brakuje mi czasami w naszym polskim piekiełku. 

Suma sumarum polecam przeżyć każdemu coś takiego chociaż raz w życiu. Dla mnie raz to wciąż za mało i na kolejną wizytę w Castalli na początku września od dawna mam zabukowane bilety :))








23.03.2015

Hiszpańska fiesta od kuchni, czyli jak to robią Hiszpanie, gdy Święta Dziewica patrzy - cz. 2

No dobra, kto nie czytał pierwszej części niech migusiem to nadrobi klikając >>TU<< Bez tego czytanie o dalszym przebiegu fiesty nie ma sensu. 

Przeczytane? Dobra, to jedziemy dalej!

Dzień 2 - La Entrada!

La Oletta zakończona o 7 rano z helikopterem w łóżku. Czy myślicie, że jest czas na wyspanie się?? Zawsze jak jestem w Castalli to mam nocleg u mojej świetnej znajomej Noemi. Mieszkanie jest super, ale podczas fiesty ma jedną wadę - jest położone obok małego kościółka oraz obok drogi prowadzącej z siedzib kilku grup na plac główny. Tak więc budzik nastawiałem sobie na 11.30, żeby na 12 być już na placu głównym na "bitwę" orkiestr. Pospałem? Zapomnijcie. Od rano pod oknem co chwilę jest to:



Poduszka na głowę nic nie daje... .Nie pozostaje nic innego jak wstać, wziąć zimny prysznic i kontynuować zabawę :) I wtedy z pomocą przychodzi wspaniały lokalny wynalazek - la mentireta! Jest to szklanka wypełniona zmielonym lodem, do której daje się trochę likieru kawowego i limonki. Słomka stoi w tym na baczność, ale po wypiciu jest się jak nowo narodzonym. 

La Entrada! Główny dzień całej fiesty. Składa się z kilku punktów, ale głównym jest popołudniowa wielka parada ulicami miasta. Ale po kolei. Najpierw o 12 pod ratuszem jest "bitwa" orkiestr na granie utworu paso doble. W ogóle o orkiestrach poświęcę osoby wątek w ostatniej części, bo one mają  najbardziej przechlapane podczas fiesty. 


Orkiestr z mentiretą w ręku słucha się przyjemnie, słonko miło przygrzewa. Można sobie zafundować fajny chill - out z "rana". Po "bitwie" ogłaszana jest zwycięska orkiestra i wszyscy rozchodzą się, aby przygotowywać się do wielkiej parady, która rusza zawsze po 17. Ja czekam zawsze na Noemi, która gra w jednej z orkiestr, i udajemy się do jej rodziny na typowy hiszpański obiad. Jest to zawsze moja ulubiona część odwiedzin w Castalli. Rodzina Noemi jest wspaniała - zawsze witają mnie jak członka rodziny. Mimo, że ja zero kumy po hiszpańsku, a oni po angielsku, to jakimś cudem się dogadujemy. Na stole ląduje zawsze gar sangrii, owoce morza, frykasy zrobione przez babcie. Ostatnio nawet mimo upału rozpalili ognisko w kominku, aby w tradycyjny sposób przygotować tradycyjną paellę. Nie wspomnę o specjalnym winie mamy Noemi, które rozlewane jest tylko raz w roku w Noc Świętojańską. Smak tego wina wymyka się wszelkim standardom. Nie ma lepszych chwil w podróżowaniu niż kontakt z prawdziwymi mieszkańcami danego regionu, kraju. 




Po prawdziwej uczcie pora ruszać zająć miejsce przy ulicy i oczekiwać na Entradę - gwóźdź programu całej fiesty. To właśnie na przygotowania do niej wszystkie grupy kładą największy nacisk. Na nią każda przygotowuje co roku coś innego, na nią każdy ma specjalne stroje. Rodzina Noemi ma miejsca na zakręcie głównej ulicy, więc mam zawsze najlepszy widok. I teraz mam dylemat. Jak pokazać Wam wspaniałość Entrady? Mam tryliard zdjęć. Jak wybrać te kilka? Zróbmy tak - teraz dam dosłownie kilka, a więcej powrzucam pod notką, Kto będzie miał ochotę to poprzewija :)



Moi znajomi Pirates






Oglądanko z familią :)



Niesamowita feria kolorów, muzyki i radości. Autentycznie widać, że uczestnikom jak i widzom parada sprawia ogromną i szczerą frajdę. Widać, że jest to coś na co czeka się tu cały rok. Mimo, że trwa grubo kilka godzin do zmierzchu, to nikomu się nie nudzi i nikt nie rusza tyłka z miejsca nawet na minutę. Po prostu siedzi się jak zaczarowany i podziwia niesamowite stroje, platformy, tańce, zwierzęta itp. Kiedy następuje koniec parady wszyscy uczestnicy wracają szybko przebrać się w lżejsze stroje i coś zjeść. 

Nie zapominajmy, że fiesta jest na cześć Świętej Dziewicy de Soledad. Więc gdzie ona w tym wszystkim? I właśnie po paradzie ona wchodzi na scenie. Ok 22 w całym miasteczku zaczyna się jedna wielka głośna strzelanina. Każda grupa formuje pochód i wolnym chwiejnym krokiem idzie ulicami miasta w stronę głównego kościoła. Na czele grupy idzie kilku członków z flintami na proch i walą w powietrze ile się da.


Pirates mają nawet armatę!! Od tego momentu strzelanina ma miejsce przez kolejne 2 dni. Nakręcenie tego filmiku kosztowało mnie utratę słuchu na kilka minut. I wyobraźcie sobie, że grup trochę jest i każda napierdziela, a większość trasy prowadzi przez wąskie uliczki, które działają jak pudło rezonansowe. Nie da się tego opisać słowami. Jak już jakaś grupa dojdzie pod kościół to się rozsiada pod i czeka, Na co?

Przed północą lekko wspiąłem się w górną część miasta, gdzie znajduje się kapliczka/sanktuarium z figura Świętej Dziewicy. Jak myślicie jak duża jest to figura? Przeważnie święte figury nie mają więcej niż metr. Nie tu. Wchodzę do środka i oczom nie wierze. Figura jest przeogromna!!!


I właśnie o północy ma być ona przeniesiona w uroczystej procesji uliczkami miasta do kościoła. Ale jak? W Castalli istnieje specjalna grupa majordomów - opiekunów Świętej Dziewicy. Są to tylko i wyłącznie rośli i krzepcy mężczyźni w specjalnych strojach. Jak myślicie ilu jest ich potrzebnych do niesienia figury w procesji?


Potrzebnych jest 26 facetów: 16 stricte niesie, 4 z drewnianymi podpórkami, 2 kierujących (jeden z tyłu, drugi z przodu. Najbardziej odpowiedzialna funkcja) i  4 przed niesie wielkie ciężkie kandelabry. Niesamowity widok. Wyobraźcie sobie co by się działo jakby ta figura spadła? I tak procesja kieruje się do kościoła głównego, gdzie jest oczekiwana przez wszystkich. 




Figura trochę ma do przejścia, tempo też oczywiście nie jest szybkie, więc na miejsce dociera dopiero ok 1.30. Wszyscy zaczynają się rozchodzić. Ale myślicie, że do domów? A gdzie tam. DJ-e na ulicznych parkietach z La Oletty już rozgrzewają sprzęt, a bary chłodzą alkohol. Przed 2 impreza na ulicy wybucha pełną parą. I znowu do 7 rano następują dzikie tańce na ulicy...

A w ostatniej części:
- jak to Arabowie Castalle zdobywali,
- mistyczna nocna procesja,
- ciężkie życie orkiestranta,
- podsumowanie

No i obiecane foty z parady :)