"Jeden z dziesięciu" to już chyba ostatni teleturniej w polskiej telewizji, w którym do udziału i wygrania liczy się tylko wiedza w czystej postaci. Będąc uczestnikiem nie musisz robić z siebie błazna na scenie, zbierać głosów sms, czy wyciskać udawane łzy z Pani Foremniak. Dlatego zawsze, jeżeli nadarzyła się okazja, lubiłem go oglądać i, o dziwo, znałem odpowiedzi na większą część pytań. Od jakiegoś czasu dręczyła mnie myśl "A może się zgłosić?", ale jakoś nie mogłem przejść do czynów. Aż pewnego dnia siedziałem w pracy z szefową na kantynie i oglądaliśmy "1 z 10". Wywiązała się krótka rozmowa:
- Maciek, znasz tyle odpowiedzi. Co się nie zgłosisz?
- A dasz mi wolne jak się dostanę?
- Dam.
- No to się zgłoszę.
No i się zgłosiłem. Zapraszam Was Drodzy Czytelnicy tym razem w trochę inną podróż. Podróż za kulisy programu "Jeden z dziesięciu" :)
Zgłoszenie drogą elektroniczną wysłałem jakoś na początku 2012 roku. W kwietniu otrzymałem listownie zaproszenie do Warszawy na eliminacje na maj. Oprócz miejsca, daty, prośby o zabranie zdjęcia, i że nie zwracają za bilety, nie było żadnych innych informacji. Zaklepałem sobie wolny weekend (eliminacje w sobotę) i odliczałem dni. Nie przygotowywałem się w ogóle w myśl zasady "będzie, co ma być". Czas szybko zleciał i w Wawie stawiłem się już w piątek, aby odwiedzić starego kumpla Mr. Kiwi i odstresować się wieczorem w "Cudzie nad Wisłą". Mimo, że w liście miałem godzinę eliminacji 13.oo postanowiłem udać się tam next day trochę wcześniej. Wysiadam z busa mpk, a tam chodnikiem idzie sobie jakby nigdy nic...mój kumpel ze studiów z Zielonej Góry.
- "oo siema! Co tu robisz?" pytam,
- "możesz nie uwierzyć, ale idę na eliminację 1 z 10"
Hahaha cóż za zbieg okoliczności, ale przynajmniej będzie z kim pogadać. Dochodzimy na miejsce ok godziny 12.oo. Zwykła szkoła jakich tysiące w kraju. Na miejscu od razu okazało się, że mamy do czynienia z polską organizacją, czyli...brakiem jakiejkolwiek organizacji. Żadnych informacji, organizatorów, wywieszek, nic. Tylko jedna dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuga kolejka ludzi. No nic, trzeba było stanąć. Godzina na zaproszeniu była tylko pustą cyferką bez pokrycia. Nikt też nie sprawdzał niczego. Można było wejść prosto z ulicy stanąć w kolejce i wziąć udział w eliminacjach bez żadnego wysyłania zgłoszenia. Stałem 3h. W kolejce cały przekrój społeczny - młodzi, staruszkowie, biznesmeni, kloszardzi, eleganckie paniusie, mądrale i studenci w flanelach i z dziewiczym wąsem. Co godzinę pod ścianą stała puszka po piwie - ktoś najwidoczniej walczył ze stresem. Dobra moja kolej. Wchodzę. Miła pani daję mi kartkę, abym wypełnił dane osobowe (hmm, czyż nie podawałem w ich w zgłoszeniu?). Odwraca potem kartkę, a tam 20 pytań jak w teleturnieju. Pytanie - odpowiedź. Trzeba było odpowiedzieć dobrze na 15 z nich, żeby dostać się do nagrania. Pach, pach, pach jedno za drugim:
- Gdzie mieści się siedziba Scotland Yardu?
- Kto nakręcił "Gangi Nowego Jorku"?
- Czy gawron to samiec wrony?
18 dobrze!! "Gratuluję, dostał się Pan do programu. Nagranie odbędzie się w przeciągu roku, o czym poinformujemy listownie". Że co? Roku? lool. Zdążę zapomnieć, że wygrałem już jakieś eliminację. No i niestety trochę się naczekałem, bo list przyszedł w lutym 2013 zapraszając na nagranie w marcu do...Lublina. Musiałem im odesłać potwierdzenie udziału poleconym. Potem żadnego info, czy dostali, żadnych danych kontaktowych, nic. Tylko, że miałem się stawić o 12.oo na dworcu PKP przy kasie nr 1.... Na szczęście już tym razem TVP zwracało koszty podróży. 8 marca zapakowałem się w pociąg i po 8h byłem w Lublinie. Pogaduchy z dawno nie widzianymi znajomymi, u których nocowałem i spać.
Zdjęcie z Tadeuszem - ja czwarty od lewej. |
Przed 12 stawiłem się na dworcu. Po chwili przyszedł ziomek z TV - uff jestem na liście. Zapakowaliśmy się do busa i pojechaliśmy do siedziby TVP. Tam kazano nam czekać, bo trwało jeszcze nagranie innego odcinka. W tym samym czasie zorientowałem się, że mój bilet, na podstawie którego miałem mieć zwrócone siano...został u znajomych na mieszkaniu. Na szczęście nieoceniona G. przywiozła najszybciej jak się dało, za co jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI. Po 40 minutach wyczytano "moją" 10 i zaproszono już na zaplecze studia. Na początku każdy musiał podpisać z TVP... jednodniową umowę zlecenie. Na jej podstawie wypłacono nam kasę za podróż jako delegację pracownika. Sprytnie. Potem losowanie stanowisk - mi przypadło nr 10. Następnie z monitora Tadeo Sznuk przekazał kilka instrukcji np. nie można wyznaczać per "Poproszę Pana Mietka", tylko "Pan nr 1" żeby kamera szybko złapała wyznaczonego delikwenta. Gdy wszelkich formalności stało się zadość w obroty wzięły nas charakteryzatorki. Puder, podkład, lakier - co by swym blaskiem z twarzy nie oślepić widzów przed ekranem. Miałem taką tapetę, że jak wróciłem potem do znajomych to koleżanka od razu: "Maciek, ty masz makijaż!".
Gdy się wchodzi pierwszy raz w życiu do studia tv to robi ono wrażenie, mimo że samo w sobie nie było duże. Przywitała nas miła pani i przystąpiliśmy do kręcenia najdłuższej i najtrudniejszej części, czyli tzw. wizytówek - przedstawiania siebie na początku programu. Może chyba tylko 3 osoby nagrano bez powtórek, tak to reżyserka zawsze miała jakieś uwagi. A to za długi monolog, a to za mało o sobie, a to facet powiedział, że interesują go...kury (sic!) i nie wiedzieli jak to ogarnąć. Mnie nagrali za drugim razem. Potem przyszedł prowadzący Tadeusz Sznuk, przywitał każdego, pstryknęliśmy fotkę powyżej i do roboty. Przed programem najbardziej nie chciałem odpaść w pierwszej rundzie. Zgadnijcie jak mi poszło :P
- "Sport panie Macieju. Jakie dwa style wyróżniamy w zapasach?"
- "Styl wolny i..." czarna dziura w głowie ....3...2...1... yyyyyyy
- "Panie Macieju, w którą swoją stronę patrzy orzeł na godle?"
- ... 3...2...1... "W lewo" yyyyyyyyyyy
I tak zakończyłem udział w teleturnieju :) Zabrakło mi po prostu teleturniejowego łutu szczęścia, bo na pozostałe pytania pierwszej rundy znałem odpowiedź... . No cóż potem pozostało mi tylko siedzieć zaciemniony i obserwować drugą rundę. Co ciekawe często trzeba było powtarzać drugi raz odpowiedzi, nawet te błędne! Koleś znał już odpowiedź od Tadeo, ale musiał drugi raz odpowiedzieć specjalnie źle, bo za pierwszym razem coś nie tak było z dźwiękiem. Albo babka wyznaczała ze dwa razy pod rząd, aż facet odgadł, a babka dalej wyznacza, a Sznuk nawet zaczął czytać pytanie zanim się skapnęli. Ziomek na stanowisku 6 miał zakaz poruszania się, bo zasłaniał dziurę z kamerą za swoimi plecami, która nagrywa prowadzącego od przodu. Było wiele takich smaczków, których nie widać oglądając program w TV.
Podsumowując, trochę czuję niedosyt jeżeli chodzi o wynik, ale sam udział w programie to ŚWIETNA przygoda. W ogóle nie żałuję, że się zgłosiłem. Po raz pierwszy w życiu mogłem zobaczyć jak to wszystko wygląda z drugiej strony ekranu. Polecam każdemu wysłać zgłoszenie - nic to nie kosztuje, a zabawa przednia. Szkoda tylko, że od momentu zgłoszenia do nagrania programu mija prawie 1,5 roku... . Nic to, ja tam na pewno jeszcze kiedyś się zgłoszę. Mam nadzieję, że "1 z 10", ostatnia ostoja rozrywki opartej na wiedzy w TVP, nie zniknie ze szklanego ekranu.
A wszystkich chętnych chcących zobaczyć odcinek z moim udziałem zapraszam przed telewizory w czwartek 11 kwietnia o 18.50 TVP2 :)
Hej, co prawda ten wpis ma już swoje lata, ale powiem Ci, że uśmiałem się czytając go (komplement). Startuje za miesiąc i dzięki tobie trochę mniej się stresuje ;-)
OdpowiedzUsuń