13.07.2014

Rowerem po Gozo

No i po 7 latach jestem z powrotem na maltańskiej wyspie Gozo. O mojej pierwszej wizycie możecie poczytać >>tutaj<<  Tym razem jednak postanowiłem zmienić środek transportu z autostopu na rower, co okazało się strzałem w dziesiątkę! Drodzy czytelnicy, po dłuższej przerwie ponownie zapraszam na małą podróż z moją skromną osobą :) (w celu lepszego odbioru tej notki odpalcie sobie mapę Gozo) 

Kiedy moi maltańscy przyjaciele usłyszeli, że mam zamiar zjeździć wyspę rowerem zaczęli pukać się w głowę. Maltańczycy nazywają Gozo "Wyspą Siedmiu Wzgórz" i nie bez przyczyny. Na mapie może się wydawać płaska jak stół, ale prostych dróg jest tam jak na lekarstwo i jeździ się tam systemem "pod górkę, z górki, pod górkę, z górki" itp. Idealnie :) o to właśnie chodziło :)

Początkowo planowałem eskapadę w pojedynkę, ale mieszkając w hostelu niczego nie zakładaj z góry. Dzień wcześniej wróciłem dość późno w doskonałym humorze po całonocnym testowaniu maltańskiego piwa, czy aby nie za mdłe, kiedy w pokoju przywitała mnie uśmiechnięta Hiszpanka (wiem jak to brzmi, ale pamiętajcie, że w hostelu wynajmuje się łóżko, a nie pokój;). Drodzy czytelnicy, poznajcie Larę. Wulkan energii z Teneryfy, który towarzyszył mi w moich eskapadach przez kilka kolejnych dni. Po kilku minutach rozmowy stwierdziłem, że Lara to taka sama podróżnicza dusza jak ja i bez zastanowienia zaproponowałem dołączenia do rowerowego wypadu, na co ona przystała z przyjemnością. Krótki sen, rano szybki prysznic i śniadanie i w drogę!

Po godzinnej jeździe busem zameldowaliśmy się na terminalu promów w Cirkewwa. Było po 9, a słońce dawało już niemiłosiernie. Bilet na prom kosztuje 4.65€ i jest ważny w dwie strony. Po ok 30 min rejsu postawiliśmy nasze stopy na wyspie. Wypożyczalnia rowerów, tak jak pamiętałem, znajduje się zaraz na lewo po wyjściu z terminala. Rower z kaskiem na cały dzień kosztował nas 10€ (update 2016 - już 15€ bo nowe rowery) i był solidną konstrukcją na każdą nawierzchnie. Ok, to jedziem! Jako pierwszy przystanek obraliśmy plaże Ramla Bay po drugiej stronie wyspy. Doskonale pamiętałem, że aby tam dojechać trzeba "wspiąć" się do miejscowości In - Nadur. Droga cały czas pod kątem 45 stopni, jakieś 11 km. Po dojechaniu/podprowadzeniu roweru do pierwszych zabudowań wyglądałem tak:

Ten maleńki stateczek w tle to potężny prom zbliżający się do terminalu.

Osiągnąwszy In - Nadur zaczęliśmy kierować się znakami na plaże. Zjechaliśmy sobie lekko z górki kilka kilosów, skończyły się zabudowania i ukazała nam się tablica "Welcome to San Bas Bay". Shitt! Pomyliliśmy drogę! Nieeeeeee! No dobra jak już tu jesteśmy to zobaczmy te plażę San Bas. Samo dojście od ostatnich zabudowań In - Nadur na plaże to ok 2 km szutru schodzącego w dół pod takim kontem, że sprowadzanie roweru ręcznie groziło wywrotką, a co dopiero zjechanie. Po kilkunastu minutach męczarni dotarliśmy na miejsce i ukazał się nam wspaniały widok - mała dziewicza plaża z czyściutkim czerwonym piaskiem i krystaliczną wodą. Plażowiczów ok 6, przy plaży mały barek. WOW! Czasami warto pomylić drogę :)

Ta dróżka w tle to jedyne dojście na plaże

No to co, hop do wody!!!! O, a co to? Meduzy! Dziesiątki! I to te parzące. Niestety trzeba było uważać w wodzie, żeby jakiejś nie dotknąć. Trochę to ograniczało swobodę kąpieli... . Kiedy tak sobie z Larą na to narzekaliśmy zagadał nas opalający się niedaleko facet z żoną. Okazał się przesympatycznym Włochem, który postanowił oczyścić plażę z meduz. Przez pół godziny łaził z żoną w wodzie, aż nie wyłowili prawie wszystkich meduz do 10 metrów w głąb morza. W końcu można było poszaleć w wodzie :)



I tu mała dygresja. W hostelu meldował mnie młody właściciel Trevor. Dwie hotelarskie dusze od razu stały się dobrymi ziomkami - zanim poszedłem do pokoju przegadaliśmy chyba godzinę. I wracamy na plażę. Po wyjściu z wody udałem się do baru po napoje chłodzące. Wracam, a tam jakiś koleś podnosi się z koca. Patrzę, a to Trevor! Nasze miny były bezcenne :)  Po ok 1,5h stwierdziliśmy, że pora ruszać dalej w drogę. Perspektywa pchania rowerów pod górę nie była zachęcająca, ale wtedy, jak wybawienie, pojawił się małym jeepem koleś, który siedzi na plaży cały dzień i za 2,5€ podwozi do In - Nadur. Bierem! Po dotarciu na miejsce pojawiło się pytanie co dalej. Przed przyjazdem na Maltę obiło mi się o oczy, że w miejscowości Marsacośtam znajduję się zatoka z pięknymi, tradycyjnymi, kolorowymi łódkami rybackimi. Patrzymy na mapę Gozo, a tam na północy leże Marsalforn. To musi być to. Jedziemy. Kolejne naście kilometrów to podjazdy pod strome serpentyny, zjazdy na łeb na szyje, cudowne widoki, zagubione w polu małe kościółki, dźwięk świerszczy, palące słońce - tego właśnie oczekiwałem od tego wypadu :) Do samej mieściny zjechaliśmy pędząc z górki prosto na zatokę, która wyglądała tak:


Hmm, a gdzie te łódki? Zaczepił nas uśmiechnięty maltański Janusz z wąsem i zaprosił nas do swoje knajpy na rybę, którą osobiście zaprezentował po wyjęciu z lodówki. Usiedliśmy przy stoliku i spytałem się kelnerki co z tymi łódkami. A ona wielkie oczy, i że pierwsze słyszy. Eeeee yyyy. Wyciągnąłem mapę całej Malty i zacząłem się śmiać sam z siebie. Takowa zatoka jest, owszem, ale nie w Marsalforn na północy Gozo, ale w Marsaxlokk na południu Malty - chyba dwie najbardziej oddalone od siebie miejscowości w całym państwie ;) No cóż, przynajmniej ryba dobra. No i tak siedzę, patrze, a tu idzie Trevor z dziewczyną. "Człowieku, przestań mnie śledzić" ;))) Zjedli, popili, można ruszać dalej. Tym razem celem Lazurowe Okno na zachodzie wyspy. 10 km pokonaliśmy w ok 100 lat, bo o płaskiej drodze mogliśmy oczywiście pomarzyć. Ja już od słońca wyglądałem mniej więcej tak. Po drodze minęliśmy pomnik Jezusa a la Rio i ruiny starożytnego akweduktu. 



Dojechaliśmy do San Lawrenz. Teraz pozostało tylko zjechać kilka km na łeb na szyję w dół do Lazurowego Okna. Powiedziałem do Lary, że z powrotem nie ma bata, łapiemy jakąś okazję, bo ponowny podjazd może nas już przywołać o atak serca. Kiedy dotarliśmy na miejsce od razu zapomnieliśmy o zmęczeniu, bo czyż znajdując się w takim miejscu chce się komuś myśleć, o czymś tak błahym?:



Kiedy tak byliśmy pod Oknem usłyszałem polską mowę. Jakieś dziewczę namawiało Polaków na nurkowanie. Towarzyszył jej dziarski na oko 40 - latek, który również namawiał rodaków po angielsku na zejście pod wodę. Kiedy zauważył, że się przysłuchuje od razu wypalił:
 - Też chcesz ponurkować?
I tak poznałem Mike`a i jego polską asystentkę Majkę. Za możliwość nurkowania z Larą podziękowaliśmy, ale od słowa do słowa wyszło, że przyjechaliśmy rowerami i szukamy podwózki pod górę. Mike bez zastanowienia:
 - Jadę właśnie do Rabatu po sprzęt. Mogę was podrzucić z rowerami.
Królu złoty!!! Jedziemy! Podczas jazdy doszło miedzy naszą czwórkom do rozmowy, której skutkiem było zrobienie przez mnie dwa dni później jednej z najbardziej szalonych rzeczy w moim życiu. Ale o tym już napiszę w osobnej notce :)

Mike wyrzucił nas w środku "stolicy" Gozo - Il Rabat. Nad miastem, jak i nad całą wyspą, góruje potężna cytadela, którą oczywiście wybraliśmy się zobaczyć. Rozciąga się z niej niesamowity widok na wyspę. 



Mała przerwa na lody dla ochłody, coś do picia i pora było udać się na prom. To była najprzyjemniejsza część trasy - 6 km cały czas z górki. Zajechaliśmy, oddaliśmy rowery, wchodzimy na terminal, a tam...pusto. Okazało się, że źle spojrzałem w rozkład. Prom jest za 20 min, owszem, ale z Malty na Gozo. Następny na Maltę za 1,5h. Wybuchnęliśmy z Larą śmiechem i stwierdziliśmy, że w tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno. Poszliśmy napić się piwa :)


Pa pa Gozo


I tak zakończyła się nasza wyprawa rowerowa na Gozo. Zrobiliśmy ok 35 km po górach dolinach w potwornym upale. Pomyliliśmy drogi i miejscowości, leżeliśmy na cudownej plaży, widzieliśmy piękne miejsca i krajobrazy. Poznaliśmy Mike`a i Majkę. W hostelu byliśmy z powrotem grubo po 22. Zmęczeni, nie czujący nóg, zjarani słońcem do niemożliwości. Ale z ogromnym bananem na gębach, poczuciem zajebiście spędzonego dnia. Myślicie, że wzięliśmy prysznic i poszliśmy skonani spać? Po godzinie szaleliśmy już na parkiecie do 4 rano. I własnie na tym polega magia podróżowania :)

San Blas Bay

Lara :)













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz