14.03.2020

Monument Valley - z wizytą na planie filmowym westernu

Jestem wielkim fanem westernów, tych spod znaku "spaghetti", czy tradycyjnych amerykańskich klasyków. Mógłbym o tym pisać i pisać, ale jedną z rzeczy, która najbardziej przemawiała do mej wyobraźni, to krajobrazy. Niekończące się równiny, fantazyjne formacje skalne, bezkres przez który podróżował samotny kowboj. Dlatego planując podróż przez Stany nie mogło zabraknąć miejsca, które "dostarczyło" ikonicznych krajobrazów do wielu westernów - Monument Valley.


Po odwiedzeniu Nowego Orleanu (kliknij --> TU) i wskoczeniu na Route 66 (kliknij --> TU), w pewnym momencie napisałem: "Z Albuquerque odbiliśmy na północ splądrować różne atrakcje, o których na pewno jeszcze napiszę". I właśnie w tym momencie moje podróży przez Stany jesteśmy. Wstaliśmy wcześnie rano i ruszyliśmy na północ w stronę legendarnej Monument Valley. Aaaale spytacie dlaczego na północ? Wszystkie mapy google i znaki na niebie pokazują, że droga z Albuquerque to raczej na zachód autostradą I40 i potem z Gallup na północ prosto drogą 191 do Monument Valley. Otóż chciałbym Wam zaproponować alternatywę, o której gdzieś w necie przeczytał Marcin. Dlaczego warto jechać inaczej? Zaraz się dowiecie :) 

Z Albuquerque kierujemy się na północ do Bernalillo, gdzie wskakujemy na drogę nr 550. Do nawigacji wrzucamy jako punkt docelowy miasteczko White Mesa w stanie Utah. Zaczyna nas powoli otaczać krajobraz przypominający miejsce, do którego zmierzamy. Przez kolejne 4 godziny oddaliśmy się czystej przyjemności prowadzenia auta przez bezkresne amerykańskie drogi. Asfalt po horyzont, małe, senne miasteczka, domy pośrodku niczego, okazjonalne tankowanie (ok 3,5zł/litr), piękne krajobrazy. W trakcie zdążyliśmy na chwilę opuścić Nowy Meksyk, by zaraz wrócić z powrotem, chwilę jechać przez stan Kolorado, aby na końcu wjechać do stanu Utah z majestatycznymi ośnieżonymi szczytami na horyzoncie. 






Nasz Batmobil



White Mesa to mała mieścina w 98% zamieszkana przez Indian z plemienia Ute. Zatrzymaliśmy się tylko na małe papu na stacji i dalej w drogę. Z miasteczka jedziemy na północ, aby po chwili skręcić na zachód w drogę nr 95. Wpiszcie sobie w nawigację Kane Gulch Ranger Station, bo nic innego tam nie ma :) Nie wpisujcie jeszcze Monument Valley, bo was zawróci. Z 95-tki wjedziecie w drogę nr 261. Jak miniecie posterunek rangerów, to jedźcie cały czas prosto. Nie będziecie mijać nic ciekawego, aż do momentu, kiedy w oddali zaczynie się "przejaśniać" horyzont. Odruchowo wyjąłem telefon i zacząłem nagrywać. Wjechaliśmy w zakręt i przed nami nagle wyłoniło się to:


Coooo?? Jak pragnę szczęścia mojego kanarka, na to co zobaczyłem nie byłem przygotowany. Przed nami rozciągał się cały świat. Bez kitu. NIE-SA-MO-WI-TY widok! Miażdżący dżondra widok na płaskowyż Cedar Mesa i  Valey of the Gods oraz na nasze miejsce docelowe gdzieś w oddali. I to właśnie dla tego punktu warto obrać takową drogę jaką obraliśmy my. Dojechaliście właśnie do Moki Dugway - jednej z najbardziej niebezpiecznych, ale zarazem najpiękniejszych tras widokowych Ameryki.Oczywiście nie ma innej drogi na dół niż mega wąska szutrowa serpentyna :)  Fun, fun, fun!!







Po zjechaniu na dół można na spokojnie już ustawić nawi na Monument Valley. Po drodze mijamy malowniczą dolinę z rzeką, wioskę Mexican Hat (nazwa wzięta od charakterystycznej skały) i dojeżdżamy do kolejnego obowiązkowego punktu - Forrest Gump Point. Każdy oglądał film i zna scenę w której Forrest nagle kończy swój bieg przez kraj. Niestety zapomnijcie o pustce jak w filmie. Jest to normalnie uczęszczana droga i każdy chce mieć zdjęcie na jej środku. Chwilę po nas przyjechał nawet autokar, z którego prosto na ulicę wysypało się ok 40 osób. Ale odrobina cierpliwości + wyczucie chwili i na pewno Wam się uda strzelić wymarzone foto :)




Mexican Hat
Po 6 godzinach w siodle dojechaliśmy do Monument Valley. Miejsce to w całości znajduje się na terytorium Indian Navajo i to oni zarządzają całym tym biznesem. Jednorazowy wjazd auta z 1 - 4 osobami to 20$. Nie działa tu karta parków narodowych "America the Beautiful". Na trasę zwiedzania nie wjedziesz busem, ani kamperem. Te muszą zostać na parkingu. Główna trasa to 25 km szutru i czerwonego piachu, po którym będziesz jechać max 30 km/h, więc warto założyć sobie minimum 3 - 4 godzin na wizytę bazową. Park oferuję wiele atrakcji: jazda konna, trekking, hotel, ekstra trasa tylko z przewodnikiem itp. Odsyłam do strony, a tu skupie się na moim zwiedzaniu :)


"Gdzie ziemia spotyka się z niebem" - brzmi motto Monument Valley Navajo Tribal Park. W końcu znalazłem się tu osobiście, aby to sprowadzić. Ruszyliśmy od razu na trasę i już po sekundzie przed moimi oczami stanął obrazek z kultowego westernu "Pewnego razu na dzikim zachodzie":



Jestem tu. Naprawdę tu jestem!! Trochę brakowało słońca, ale co tam. Niestety nastrój psują co chwile przejeżdżające samochody. Nie ma co liczyć na filmową pustkę. A propo aut. Na trasie kurzy niesamowicie. Przygotujcie się, że wasz samochód, buty i spodnie będą czerwone od piachu. A teraz wyobraźcie sobie, że Navajo mają specjalne busy dla np. tych co przyjechali kamperem, ale bez dachu. Wiatr i piach we włosach + zębach. Sama przyjemność. Byli też agenci zwiedzający w otwartym cabrio, czy próbujący wyczyścić szyby z piachu psikając płynem. Droga też jest wyboista i idealnie sprawdziło się tu auto z napędem 4x4. Bez też da radę, ale jest duża szansa, że coś urwiecie, lub porysujecie. 

Jadąc po trasie mija się co chwilę charakterystyczne formacje skalne. Każda ma swoją nazwę - nie będę tu ich przytaczał. W necie znajdziecie wiele profesjonalnych opisów. Ale skurczybyki robią wrażenie swą wielkością i majestatem.





Po drodze koniecznie zatrzymujemy się w John Ford Point. W miejscu nazwanym na cześć słynnego reżysera westernów znajdziemy kilka sklepów z rękodziełem Indian, kibelek, zagrodę z mustangami i świetny widok na skały pod nazwą "Trzy siostry". Ta formacja kojarzy mi się za to z innego kultowego westernu "Jesień Czejenów".





Na John Ford Point jest też jeden z najbardziej ikonicznych punktów widokowych na dolinę - charakterystyczna wystająca skała, gdzie na swym koniu siedział sam John Wayne. Ale byłoby fajnie mieć tam zdjęcie na koniu... .Chwile, a co to? Siedzi sobie kowboj jak prawdziwy, a obok niego "zdjęcie na koniu na skale 10$". Nie trzeba było mi powtarzać dwa razy. Mimo, że koniem jechałem dwa razy w życiu, to po chwili siedziałem już na spokojnym mustangu w kowbojskim kapeluszu, a przede mną rozciągała się Monument Valley w całej swej okazałości.


Jeden z najlepszych momentów mojego życia :)  Nagle koń sam zaczął się okręcać, a ja prawie nie zesrałem się ze strachu, bo z 3 stron przepaść. Kowboj stał 100 metrów dalej. Na szczęście koń był spokojny i bez problemu "podjechałem" nim do właściciela. 


Kowboj sam w dolinie

Czeka na swą kolej






Z powrotem do auta w dalszą część objazdu pętli. Po drodze mija się małą osadę Navajo, gdzie Indianie normalnie mieszkają i mają swoje domy (nie, nie indiańskie tipi, bardziej budy i kampery). Gdzieniegdzie szwendały się ich krowy. Mijamy kolejne majestatyczne skały. Z Artist Point Overloock rozciąga się wspaniały widok na dolinę z innej perspektywy.












Wracając już do "wyjścia" nagle wyszło piękne słońce, ale zaszło za skały zanim udało nam się dojechać do punktu gdzie idealnie zachodziło pomiędzy trzy "główne" formacje. Na chwilę zatrzymałem się nieopodal jednej z nich, przysiadłem sobie na korzeniu i zaśpiewałem sobie pod nosem moją ulubioną westernową piosenkę: "My riffle, my pony and me" z kultowego "Rio Bravo", który również kręcono w Monument Valley. Zamknąłem se oczy i w ciszy wyobrażałem sobie co pomyśleć musiał sobie pierwszy człowiek, który trafił w to miejsce. Po wyjechaniu z głównej trasy na skraju parkingu jest doskonały punkt do doskonałego zdjęcia na tle panoramy doliny. 



Jeszcze tylko wizyta w sklepie pełnym różnego badziewia, ale i pięknych rzeczy robionych ręcznie przez Navajo. Polecam jako prezent tzw. łapacz snów. Zapłacicie 10-30$, w zależności od rozmiaru, ale macie pewność, że to nie chińska podróbka. Pokryci cali czerwonym piachem, ale szczęśliwi, wskoczyliśmy z powrotem w auto, gdyż zbliżał się wieczór, a przed nami jeszcze 2h jazdy do Page, gdzie mieliśmy nocleg. Jest to idealna miejscówka na przekimanie, bo to doskonały punkt wypadowy to doliny, Horseshoe Bend, Grand Canyon, Lake Powell, czy Antelope Canyon. Wieczorem jeszcze załapaliśmy się na typową kowbojską nasiadówkę i padliśmy na wyro po ciężkim dniu. 





Wow! Co za dzień! Bezkresne drogi, piękne widoki, kultowe miejsca. Przez moment czułem się jak bohater "Dyliżansu", który przemierza dzikie, bezkresne terytoria obawiając się ataku Indian. Na własne oczy zobaczyłem miejsca, które pobudzały moją wyobraźnie, kiedy jako dziecko z wypiekami na twarzy oglądałem stare westerny. Już wiem, że jak będzie mi dane powrócić do Monument Valley, to tym razem zostawiam auto na parkingu, a na zwiedzanie wybieram się z indiańskim przewodnikiem dosiadając mustanga. Na pewno też zostanę tam na noc, ponieważ wschód słońca musi być widokiem zostającym w głowie na zawsze. Wtedy na pewno niebo spotyka się z ziemią :) I czasami jak rzucam wzrokiem na buty, które miałem wtedy ubrane, to cały czas mam wrażenie, że sznurówki są brudne od czerwonego piachu :) Miejsce, które musicie odwiedzić, jeżeli chcecie poczuć westernowego ducha Ameryki. Howdy!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz