No to po wielu przebojach znalazłem się w Slunj. Skąd w ogóle wytrzasnąłem tę miejscowość na mej trasie? Każda osoba, która usłyszała te nazwę robiła wielkie oczy i pytała - "To gdzieś w Afryce?". Ja sam nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Otóż zawsze przed rozpoczęciem podróży rzucam okiem na mapę i googluje wszystkie miejscowości, które znajdują się na drodze do miejsca, gdzie chcę dotrzeć. Oglądając "grafikę google" obczajam, gdzie warto zatrzymać się na trasie. Tak też było ze Slunj. Kiedy zobaczyłem foty od razu podjąłem decyzję, że będzie to miejsce, które muszę zobaczyć. Choć jeszcze po drodze chciałem ambitnie uderzyć prosto na Zadar, to finalnie trafiłem tam gdzie zakładałem trafić od początku. Zapraszam do drugiej części relacji z mojej chorwackiej wyprawy.
Ok godz. 16.30 wysiadłem z busa, który wiózł mnie z Karlovacu. Upał niemiłosierny, ja w długich jeansach w drodze od 7 rano. Ostatnie co jadłem to zupa mleczna u Rebeki w Mariborze o 6.30. Marzyłem o prysznicu i porządnym obiedzie, ale najpierw trzeba było znaleźć jakieś miejsce do spania. Samo centrum Slunj od razu odpuściłem. Udałem się prosto do słynnej części z wodospadami zwanej Rostoke. Po drodze zaszedłem do jedynej w mieścinie informacji turystycznej, gdzie miły młodzieniec próbował wcisnąć mi nocleg w "ugadanym" pensjonacie. Grzecznie podziękowałem i postanowiłem znaleźć coś na własną rękę. Wchodząc do Rosotke poczułem się jakbym przeniósł się w czasie o 200 lat. Wszędzie chałupy, młyny, domy żywcem wyjęte z tamtych czasów.
Taki widok przywitał mnie w Rostoke. |
No i wszędzie ten szum wodospadów. Skąd one tam się wzięły? Przez Slunj przepływa rzeka Slunjcica, która w Rostoke, poprzez niezliczoną liczbę kaskad i wodospadów wpada do
rzeki Korana. I właśnie na i wśród tych kaskad i wodospadów ludzie
pobudowali urocze domy i młyny. Widoki są nie - sa - mo - wi - tę! Po odwiedzeniu kilku domostw znalazłem fajny pokoik ze śniadaniem za rozsądną cenę w samym sercu Rostoke. Z mojego pokoju wychodziło się wprost na werandę leżącą przy kaskadach wodnych. Upragniony prysznic, świeże ciuchy i jeeeść! Od razu wyhaczyłem knajpę znajdującą się dosłownie na wodospadzie.
Dostałem zamówione piwo i pytam o kartę dań, a kelner: "U nas tylko napoje". Yyyy aha! No nie powiem, po wypiciu tego piwa w upale na pusty żołądek jakby humor mi się poprawił. Obok na szczęście była już knajpa z jedzeniem, więc w końcu mogłem zaspokoić głoda. Potem udałem się na spacer po Rostoke, jak i po samym Slunj, gdzie spenetrowałem ruiny starej twierdzy obronnej. Wieczorem usiadłem jeszcze na werandzie obok babuleniek, aby spisać w dzienniku przeżycia danego dnia. O 22 padłem na łóżko. Czy zasnąłem od razu? Niee, jeszcze długo wsłuchiwałem się w kojący nieustanny szum wodospadów...
Następnego dnia wstałem na 9, bo o tej godzinie miałem dogadane śniadanie. Poszedłem do kuchni, a tam właścicielka zaprosiła mnie na dwór. Zszedłem po schodach i ukazał mi się taki oto widok:
Nie pamiętam, żebym jadł kiedyś śniadanie w takiej scenerii. Towarzyszyły mi dwie bardzo miłe starsze panie z Niemiec. Najadłem się po królewsku i byłem gotowy do dalszej drogi. Pożegnałem się z właścicielami i o 10.30 stałem już na stacji benzynowej na rogatkach Slunj łapiąc stopa. Tym razem już nie ma bata - celem był Zadar! Przez godzinę totalna kicha. Kiedy nagle słyszę klakson. Zatrzymuję się czarne BMW, wychodzi z niego wydziarany koleś 2 na 2 metry w czarnych okularach i przyjaźnie macha do mnie ręką. No cóż, nie uśmiechało mi się stać tam dłużej w słońcu, więc zabrałem się bez namysłu. Tak oto poznałem Gorana - byłego zawodnika i obecnie trenera walk MMA. Goran okazał się super kolesiem! Opowiadał mi jak nie raz wałczył w Poznaniu i ma przyjaciół wśród kiboli Lecha. Uśmialiśmy się kiedy opowiadałem o walkach takich tuzów jak Saleta, czy Pan Ozdoba. Co chwilę psioczył na chorwackie drogi i jeździł po Serbach, których nazywał "pussies". I to właśnie zabranie się z Goranem sprawiło, że nie wylądowałem w Zadarze i kompletnie zmieniłem plan pod wpływem chwili. Już jadąc powiedział mi, że nie udaje się stricte do miasta, tylko do swojego domu w wiosce pod. Po przejechaniu ponad 180km przez malownicze góry, w tym tunel o długości 6km, wysadził mnie w takim miejscu, że miałem do Zadaru 20km oraz w linii prostej 15km na wyspę Pag, gdzie też chciałem się udać. Szyba decyzja - jadę od razu na Pag!!!. Zacząłem łapać stopa i już po 30 sekundach zatrzymał się Zelijko. Jego auto miało lata świetności dawno za sobą. Jak zamykałem drzwi od wewnątrz to odpadł uchwyt od drzwi. Generalnie wszystko tam odpadało, co nie przeszkodziło kierowcy cisnąć ile fabryka dała po krętych drogach. Zelijko miał też zwyczaj pokonywania zakrętów lewym pasem. Gadając jednocześnie cały czas przez komórkę. Facet był spoko gościem, nawet dzień później poznał mnie z odległości na mieście i wydarł się po angielsku "Powodzenia w podróży!". Jakimś cudem dojechaliśmy na miejsce i ok godz. 14 znalazłem się mieście Pag na wyspie Pag - kolejnym punkcie mojej wyprawy.
Miasto Pag widziane z punktu widokowego. |
Po wyjściu z auta przywitał mnie wielki napis."Grad Pag - Paška
Čipka". Co to za cipka? Potem okazało się, że z chorwackiego to "koronka", z której wyrabiania słynie wyspa :) .Od razu udałem się szukać noclegu, ponieważ moje ciało domagało się kąpieli w morzu. W informacji turystycznej powiedzieli, że muszę iść do agencji turystycznej. Tam zarzucili mi ceną, która średnio mi odpowiadała. Postanowiłem znaleźć coś sam bezpośrednio u właścicieli pensjonatów. Po kilku próbach znalazłem idealny pokój w uroczym domku blisko zatoki. Łazienka, kuchnia, duży pokój, patio obrośnięte winoroślą - od razu podjąłem decyzję, że zostaję 2 dni. Chciałem w końcu poczuć te wakacje pełną gębą - plażing, browaring, nicnierobing. I kolejne dwa dni tak właśnie wyglądały. Od razu po zrzuceniu plecaka pobiegłem na plaże i dałem nura do morza. Temperatura wody była idealna!
Plaża, słońce, obiadek (grillowana makrela w wodorostach - mniam!!) , spacery, browarek na czubku falochronu. Co chwile dopadał mnie podróżniczy błogostan. Pierwszego popołudnia przechadzając się promenadą trafiłem do gaju, gdzie miejscowi mężczyźni zrobili sobie profesjonalny tor do gry w bule. Dosiadłem się do nich na ławeczkę i oglądałem jak grają. To była czysta przyjemność. Wulgaryzmy, śmiechy, kłótnie, ustalanie taktyki, czyste emocje podlewane winem i piwem spożywanym z dużego kamienia, który robił za stolik. Trunki były rzeczą nieodzowną i panowie zaczynali grę od kłótni kto i ile pójdzie kupić. Takiego czegoś nie zobaczysz jadąc na wycieczkę z biurem podróży. Dzień później wróciłem o tej samej godzinie z nadzieją na dobre show i się nie zawiodłem. Panowie znowu dawali z siebie wszystko. Nawet już wiedziałem pod koniec ich imiona. I to właśnie cenie sobie przede wszystkim w podróżowaniu - możliwość zobaczenia z bliska kawałka miejscowej kultury, której nie uświadczysz w folderach turystycznych.
Stipe dawał z siebie wszystko - pełna koncentracja. |
Same miasto Pag jest uroczym miejscem. Dookoła usiane jest plażami, pełno w nim ciasnych klimatycznych uliczek, czuć w powietrzu śródziemnomorski klimat, można kupić lokalne produkty prosto od mieszkańców. W tych samych knajpach jedzą zarówno turyści, jak i miejscowi. Przed głównym sezonem jest cisza i spokój. Odpocząłem tam totalnie - potrzebowałem kilku dni sam ze sobą, odciąć się od wszystkiego i wszystkich. I to mi się udało. Byłem gotowy do dalszej części podróży. Jak, że jestem zwierzęciem stadnym i nastał weekend, kolejny etap podróży wydał mi się oczywisty - Novalja i słynna Zrce Beach, zwana Chorwacką Ibizą. O 11.oo w sobotę stałem już na wylocie Pagu machając kartką z napisem "Novalja".
A w już w kolejnej części:
- polska wódka weselna zachwyca,
- Zrce Beach - mekka imprezowiczów,
- jak wzbudzić szacunek u barmana,
- poznacie dwóch zakręconych Hiszpanów - Rubena i Andresa,
- imprezowe marzenie spełnione!
PS. I na koniec kilka fotek :)
Knajpa na wodospadzie z wideo od drugiej strony. |
Dom, gdzie spałem. |
Grad Pag |
Wyrabianie paskiej cipki ;) |
Pag słynie również z produkcji soli i serów. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz