Co tu dużo mówić, Rumunia w świadomości Polaka nie jest miejscem na wymarzone wakacje. Kojarzy się bardziej z Cyganami (kompletnie błędnie i niesłusznie nazywanymi przez nas Rumunami - ale to temat na odrębny wpis), niż z miejscem atrakcyjnym turystycznie. I właśnie dlatego obrałem sobie ten kraj za jeden z moich celów :) Okazja nadarzyła się w 2012 za małe pieniądze pojechać na 2-tygodniowy objazd po północnej Rumunii z grupą młodych ludzi z całej Europy. O samym pobycie jeszcze opowiem, ale teraz skupie się na tym jak tam dojechałem. Bo podróż to była iście epicka i bez trzymanki :)
Na początkiem muszę przedstawić moich dwóch towarzyszy podróży:
Adam - wieloletni, sprawdzony w bojach kumpel, miłośnik wszystkiego, co na wschód od Polski, smakosz dobrego piwa i mistrz sarkazmu,
Mała N - małe i uśmiechnięte dziewczę, które poznaliśmy na dworcu w dniu odjazdu. Nie chciała podróżować do miejsca początkowego objazdu sama, więc zabrała się z nami. Co było aktem wielkiej odwagi - zaufać dwóm obcym gościom, których nie widziało się wcześniej na oczy.
Wyprawę z Adamem zaczęliśmy planować w myśl zasady - jak najtaniej i różnorodniej. Naszym miejscem docelowym było miasto Jasny. Chcieliśmy zamknąć się w kwocie 250zł w jedną stronę. Rzut oka na mapę i szybka decyzja - jedziemy przez Ukrainę. I tak krok po kroku, po przeczytaniu całego internetu (polecam szczególnie portal Obieżyświat, gdzie na forum można uzyskać dużo cennych informacji) i przepytaniu znajomych narodził się taki oto plan:
- Piątek: 21.00 - PKS do Przemyśla (60zł)
- Sobota: 6 rano przyjazd, dojazd do Medyki, przekroczenie granicy i załapanie busa do Lwowa.(busiki za grosze)
- Przyjazd ok 12, spotkanie ze znajomymi we Lwowie, złapanie nocnego pociągu do Czerniowców (ok. 40zł)
- Niedziela: ok 5 przyjazd do Czerniowców, złapanie o 7.10 jedynego busa do Rumunii, do Suceavy (zero info o cenie).
- Przyjazd ok 9 i złapanie busa do Jasny - naszego punktu docelowego (zero info o cenie).
Plan jest. No to w drogę :)
Wrocław - Lwów
Elegancko stawiliśmy się na dworcu przed czasem, poznaliśmy się z Małą N i czekaliśmy na bus. Adam dzwonił jeszcze przed wyjazdem do PKS-u, czy nie będzie problemu z miejscami. Babka solennie zapewniała, że ten kurs jest prawie zawsze pusty we Wrocławiu. Bus podjechał punktualnie, kierowca wychodzi i oznajmia: "Do Przemyśla mam 6 miejsc wolnych". I wtedy zaczęły dziać się dantejskie sceny. Momentalnie jak spod ziemi wyrosła ogromna chmara ludzi, którzy koniecznie chcieli tym kursem jechać. Krzyki, przepychanki, bluzgi itp. My sobie staliśmy z boku i już wiedzieliśmy, że tym busem nie pojedziemy.
No i plan poszedł się cudzołożyć. Trzeba było kombinować. Postanowiliśmy sprawdzić pociągi (dworzec PKP we Wrocku jest obok dworca PKS). Do Przemyśla o 2.30 - trochę czekania. Wpadliśmy na pomysł, aby "podjechać" do Krakowa bo tam "na pewno będą jakieś inne busy do Przemyśla". Pociąg o 23.40, więc nieźle (tu muszę wyjaśnić, że PolskiBus jeszcze nie jeździł tam z Wro, a sieć tanich prywaciarzy dopiero startowała i nie mieliśmy o nich pojęcia). Kupiliśmy bilety (ok 45zł) i mając 2h czasu poszliśmy na piwo :)
Jadąc już sobie pociągiem jakoś nie mogliśmy zmrużyć oka. Przyszedł konduktor, sprawdził bilety i oznajmił, że ten skład przez remont torów jedzie do Kraków Płaszów i jak chcemy jechać na Główny to musimy przesiąść się w Mysłowicach na transport zastępczy. Świetnie... . W Mysłowicach wysiadło ok 20 ludzi z bagażami. Poszliśmy za konduktorem, a tam stoi...mały busik na 18 osób! Kolejne 1,5h jazdy spędziłem w niesamowitym ścisku i grobowej ciszy. PKP znowu nie zawiodło!
Do Krakowa dotarliśmy ok 6 rano. Przywitał nas deszcz. Poszliśmy sprawdzić busy i okazało się, że dziennie do Przemyśla jedzie tylko jeden - ten, którym mieliśmy jechać z Wrocka. Wróciliśmy na PKP i najbliższy pociąg do Przemyśla to ten, który jechał z Wrocka o 2.30. Nie było wyjścia. Dokupiliśmy "przedłużenie" biletu (10zł) i czekaliśmy 2,5h w poczekalni... . Pociąg przyjechał przed 9 nabity do niemożliwości. Na szczęście udało mi się podsłuchać, że na kolejnej stacji wysiada cały wagon jakiejś kolonii, więc pomęczyliśmy się stojąc w przejściu tylko 20 minut - potem cały przedział dla nas. W Przemyślu zameldowaliśmy się po 13. Wg pierwotnego planu o 12 mieliśmy być już we Lwowie. Na szczęście przywitało nas piękne słońce i znalazłem 5zł - dobry znak. Dobra trzeba ogarnąć transport do przejścia w Medyce. Koło dworca kotłowała się już zbieranina "biznesmanów" z busikami. Jeden oferował podwózkę prosto do Lwowa. Będąc w plecy z czasem byliśmy gotowi nagiąć budżet. Facet stwierdził, że pojedzie, jak będzie miał komplet. Poczekaliśmy trochę, a tu nagle kierowca przyprowadza 8 obcokrajowców i mówi nam "sorry, ale mam komplet do Medyki i tam jadę" i zostawił nas na lodzie. Jest dobrze... . Wtedy jak spod ziemi wyrósł nam mały, uśmiechnięty od ucha do ucha Ukrainiec Andryi w stylowych prysznicowych klapkach i dziurawym T-shircie.
"Słyszałem, że chcecie dostać się do Lwowa. Podwiozę autem pod wskazany adres"
"Za ile?", "50zł za osobę".
Każdy rozumny człowiek odesłał by takiego od razu z kwitkiem. Ale my byliśmy mega w plecy z czasem, było gorąco jak cholera, nie mieliśmy ochoty przebijać się pieszo przez przejście graniczne w Medyce, no i podwiózł by prosto pod mieszkanie naszej koleżanki, która już na nas czekała. Mała N miała strach w oczach, ale biedna była zdana na nas. Raz kozie śmierć - jedziemy. Andryi zaprowadził nas do swojej limuzyny - starego Opla kombi z przyklejonymi taśmą zderzakami. Zapakował nas, kazał chwile poczekać i ... znikł na 20 minut. Kiedy na naszych czołach można by już ugotować jajko, wrócił z 4 pasażerem - uśmiechniętą Ukrainką. Czy muszę dodawać, że robiło się trochę ciasno? Ruszyliśmy w końcu po 15. I wiecie co? To był strzał w dziesiątkę! Jechaliśmy sprawnie i szybko, Andryi i Ukrainka okazali się mega sympatycznymi i rozmownymi osobami. Kierowca pojechał na mniejsze sobie znane przejście graniczne, na którym staliśmy tylko 30 minut! (kto jechał na Ukrainę ten wie, że to świetny czas. Niestety nie pamiętam nazwy przejścia). No i w końcu po 17.30 zameldowaliśmy się w mieszkaniu naszej lwowskiej koleżanki Sashki.
Prysznic! Halleluja! Tego nam było trzeba. Pora ruszać z Sashką w miasto kupić bilety na pociąg do Czerniowców, zjeść coś i napić się piwa of course. Pierwsze zdziwienie, że zamiast na dworzec pojechaliśmy prawie do centrum miasta, gdzie w jednym z budynków były...kasy kolejowe. Bilet zakupiony na pociąg o 0.30. Z leżankami! (przypominam, że nie spaliśmy od piątku rano). Kosztował ok 50zł, więc nieźle. Pora ruszyć w miasto. Uwielbiam Lwów od mojej pierwszej wizyty, o której możecie poczytać tutaj. Spędziliśmy miło czas z Sashką, nie będę tu rozpisywał się szczegółowo, ale było dobre piwo, trabant na dachu, czy kibel wypełniony dolarami. Po krótkim relaksie pora dalej ruszać w drogę. Po północy zameldowaliśmy się na dworcu. Z przyjemnością stwierdziliśmy, że nasza podróż wróciła na tory naszego pierwotnego planu. Nasz pociąg docelowo jechał do Sewastopola i był nieziemsko długi. Na Wchodzie każdy wagon - leżanka ma swojego kierownika. Nasz wyglądał jakby dopiero co wyszedł z kolonii karnej gdzieś na Syberii - łysy, napakowany, z miną zabójcy. Wskazał nam burknięciem miejsca i potem bez słowa rzucił czystą pościel. Wagon był bezprzedziałowy - mi trafiło się miejsce przy przejściu, a nie we wnęce. No dobra, mieliśmy jechać ponad 5 godzin do Czerniowców, więc pora się coś wyspać. Haha, a gdzie tam! Mimo, że był środek nocy w wagonie panowała temperatura, przy której rekord ciepła na Saharze to pikuś. Poza tym leżąc obok przejścia, co chwilę ktoś przechodził i mnie trącał. Leżąc w samych spodenkach i lekko skwiercząc przedrzemałem może godzinkę.
Początki sauny |
Do Czerniowców zajechaliśmy ok 5.50. Wzięliśmy taxi na dworzec autobusowy, gdzie o 7.10 miał jechać mistyczny bus do Rumunii. Dlaczego mistyczny? To była część naszego planu, której byliśmy najmniej pewni. O tym busie wyczytałem gdzieś na forum, że ktoś nim kiedyś jechał, nie wiadomo, czy teraz jeździ, a jeżeli już, to o której i za ile. Jednego byliśmy pewni - nic innego do Rumunii stamtąd nie jechało :) Po dotarciu na zapyziały dworzec okazało się, że taki bus jest (yeah!!) i nawet można kupić na niego bilety, co niezwłocznie uczyniliśmy (ok 130 HUA = ok. 40zł ). Po godzinnym czekaniu na dworcu w towarzystwie psa przybłędy, zajechał elegancki klimatyzowany autokar klasy LUX. Żartuję. To był typowy ukraiński rzęch pamiętający czasy pierestrojki. Podbijamy z biletami do grubego kierowcy, a ten nam na to (pamiętam jak dziś):
"Co wy mi tu pokazujecie! Bilety kupuje się u mnie, a nie w kasie. Te bilety to kasa dla Janukowycza, a nie dla mnie. Poza tym, jak nie będę miał kompletu to nigdzie nie jadę!"
Yyyyy aha. Bus na 40 miejsc. Na peronie zainteresowani przejazdem nasza 3 i jakaś babuleńka. Odjazd planowo za 10 min, a on mówi, że nie mamy biletów i brakuje 37 ludzi, żeby ruszył. Mała N prawie się załamała. I wbrew pozorom byliśmy z Adamem na taką okazję przygotowani. Znając trochę kulturę Ukrainy mieliśmy w naszych portfelach pewną ilość banknotów € i $ w niskich nominałach. Adam poszedł zagadać:
"Panie, ale my musimy dojechać do tej Suceavy. A jakbyśmy kupili bilet u Pana?"
"Nigdzie nie jadę bo nie mam kompletu"
"Mamy euro w gotówce"
chwila ciszy.. "Dobra, 10€ od głowy i jedziemy"
Oooo nagle nie czeka na komplet? Takiś cwany? No to Adam wziął 2 x 5€, zawinął szczelnie w banknot 10€ i wsunął grubasowi do ręki "To nasze 30€", a ten od razu schował do kieszeni. Pozwolono nam łaskawie wejść na pokład. Obić foteli nie powstydziło by się wziąć Muzeum Rolnictwa w Szreniawie jako przykład dobrze zachowanej ludowej kotary. Znalazło się kilku chętnych więcej na przejazd i w końcu ruszyliśmy. Do granicy dojechaliśmy bez problemu. Strona ukraińska przepuściła szybciutko. Rumuńska już nie. Kazano wszystkich pasażerom wyjść z busa i otworzyć wszystkie bagaże. Potem uzbrojony po zęby strażnik przyszedł z psem, który obwąchał walizki i wnętrze busa. Po 20 minutach ruszyliśmy, żeby po 2 km stanąć gdzieś przy poboczu obok auta z otwartym bagażnikiem. Kierowca busa wstał, kopnął jakąś ściankę na środku busa i wyjął ze skrytki... czarną walizkę z czystym spirytusem i sprzedał gościowi z auta. Kontrabandziarz zakichany, zrobił by ten kurs nawet na pusty bus, bo miał i tak towar do opchania. Po drodze jeszcze wziął jakiś znajomych do mijanego miasteczka. Do Suceavy udało nam się dojechać krótko po 9.30.
Na dworcu doczytaliśmy, że do Jasny jedzie tylko jeden bus o 11.30. Żadnych kas, informacji itp. Za to dużo dziwnych ludzi i wałęsających się psów. Czas ciągnął się niemiłosiernie. Już z rana był upał, byliśmy głodni i niewyspani. W końcu o 11.20 zajechał mini-busik na 20 miejsce. Tylko 4 były wolne na samym tyle. Wielki, łysy i uśmiechnięty kierowca mówił o dziwo po angielsku. Załadował nasze bagaże, sprzedał bilety (24 Lei = 24 zł ) kazał wsiadać i powiedział, że zaraz wraca tylko musi coś przekąsić. Zajęło mu to 30 min i o tyle wyjechaliśmy po czasie. Od razu wiedzieliśmy czemu nikt nie siedział z tyłu. Polskie zwykłe drogi to przy rumuńskich krajówkach szerokopasmowe autostrady. Pseudo asfalt potrafił nagle się skończyć i przez kilka km był szuter. Moja głowa dotykała sufitu. Wyboi na metr kwadratowy było więcej niż pryszczy na czole gimnazjalisty. Nabiłem sobie pierdyliard guzów. Poza tym na zewnątrz było już lekko 30 stopni. Wewnątrz drugie tyle. Nie dało się ruszyć w żadnym kierunku. Pot lał się gęsto, zacząłem odczuwać odsiedziny. Busik zatrzymywał się we wszystkich wioskach. Męczarnie trwały ponad 3h, kiedy w końcu po godz. 15 dojechaliśmy do celu - miasta Jasny w Rumunii, gdzie na dworcu czekali już na nas nasi rumuńscy znajomi. Pora była zacząć rumuńską przygodę.
Podsumowanie:
Ilość przejechanych kilometrów - 1120
Czas podróży - 42 h
Ilość godzin snu na 55 godzin nie snu - 2-3 h drzemania
Koszt: ok 259zł (minus 5zł znalezione w Przemyślu)
Wspomnienia i radocha: bezcenne
Dobre rady:
- Na takie coś zamiast walizki weźcie plecak,
- Nie ufajcie co wam powiedzą w PKS Przemyśl,
- Jadąc przez Ukrainę miejcie zachodnią walutę w małych nominałach na ewentualny "bakszysz",
- Szperajcie ile wlezie po różnych forach internetowych - tam znalazłem info o busie do Suceavy,
- Miejcie radochę z każdego momentu wyprawy :)
Najlepiej za podsumowanie posłużą słowa Małej N. Dziewczę wiele razy podczas tej podróży było po prostu przerażone. Jechała z dwoma obcymi starszymi od niej kolesiami, na których była totalnie zdana. Nigdy wcześniej nie podróżowała w ten sposób i często w jej oczy zakradał się mały strach. Jednak później na pożegnanie powiedziała nam: "To była jedna z najfajniejszych rzeczy jakie zrobiłam i ciesze się, że się na to zdecydowałam" :)
Bo czasami warto zrezygnować z wygodnego samolotu w imię fajnej przygody!
Ekipa :) |
Świetnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńDobry wpis. I z pazurkiem no i praktyczny. No i tytuł dobry. Wszystko dobrze rokuje :)
OdpowiedzUsuńSuper. Właśnie też to planuje z kumplem
OdpowiedzUsuń