25.03.2013

Tyylkooo we Lwoowie!

W sierpniu 2009 roku z okazji obronienia zacnego tytułu magazyniera i ukończenia 5 - latki postanowiłem nagrodzić siebie samego poprzez spełnienie jednego z moich podróżniczych marzeń. Od dawna po głowie chodziła mi Mołdawia i uznałem, że to będzie dobry moment, aby się tam wybrać. Ale nie o Mołdawii będzie ta notka - działo się tam tyle, że będę potrzebował kilka wpisów na ten kraj :) Tak, czy inaczej, planując tam dojazd zdałem sobie sprawę, że najlepiej i najtaniej będzie bujnąć się przez Ukrainę. Nigdy wcześniej nie byłem również w tym kraju, więc szybko uknułem plan, aby po drodze zrobić przystanek we Lwowie i zatrzymać się tam na niecałe 3 dni. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Zapraszam na relację z wydarzeń, które mogły dziać się tyylkoo we Lwoowie.

Za kompana podróży miałem starego kumpla Mr Kiwi. Udało nam się znaleźć zacne połączenie autokarowe Wrocław - Lwów za nieco ponad stówkę. O 6 rano zainstalowaliśmy się w busie ukraińskim linii i jazda. Sama podróż miała trwać ok 13/14h; dojazd do granicy ukraińskiej przebiegł bez większych rewelacji i widoków. Na granicy w Medyce "standardowe" 3h stania ekstra nie wiadomo po co. Zaraz za szlabanem wita nas wielki znak УКРАЇНА!!! Przejechaliśmy może 1 metr i znów stoimy. Autokar musiał przepuścić...stado krów. 
Ukraiński komitet powitalny.
Lądujemy na dworcu autobusowym przed 23. Musimy się dostać do hostelu w centrum, a to kawałek. Pani w kantorze podpowiedziała jaki autobus musimy złapać. Uff, za chwilę odjeżdża ostatni. Wsiadamy, kupujemy od kierowcy bilet i jedziemy...3 przystanki, po czym driver oświadcza, że jedzie do zajezdni i wysiadka. Świetnie. Noc w pełni, a my nie wiadomo gdzie jesteśmy. Z ciężkim sercem decydujemy się na taxi. Żadnej przez 20 minut... . Zauważyliśmy nagle, że niedaleko przystanku stoi stara łada z bladym napisem na boku TAXI. Co to była za jazda - dziadek kierowca rajdowy chwalił się, że stacjonował w latach 80 - tych w Polsce jako soldat. Po drodze pytał się innych taksówkarzy jak dojechać. Na koniec chciał nas nawet skasować ekstra za "przewóz bagaży w bagażniku"(co jest ponoć normą na Ukrainie). A takiego wała! W końcu przed 1 w nocy dotarliśmy do Retro Hostel Shevchenko spragnieni prysznica przede wszystkim. NOPE - chwilowy brak wody. Ale generalnie hostel polecam. Znajduje się w centrum, miła obsługa, tanio, wygodne łóżka, no i można spotkać zakręconych ludzi, o czym za chwilę. Pora spać - Lwów czeka!

Rano po śniadaniu przyszedł po nas Borys. Umówiliśmy się z nim przez Couchsurfing, aby pokazał nam miasto z perspektywy miejscowego. Okazało się, że Borys umówił się również z Chorwatką, Węgierką i Polką, które mieszkały w naszym hostelu. Dołączył jeszcze do nas Belg i zebrała się niezła ekipa. No to w drogę! Powiem Wam jedno - Lwów to piękne miasto. Od razy przywitał nas Adam Mickiewicz . Potem szerokim Prospektem Svobody dochodzi się do wspaniałej opery . Wszędzie dookoła na ławeczkach starsi panowie grają w szachy . Można się dołączyć w każdej chwili. Jedna pani nawet przyprowadziła małą...świnkę ozdobną i chciała kasy za pogłaskanie. Potem rynek z czterema narożnymi fontannami. Tu mała przerwa na browarka of course. Następnie Borys wziął nas na małą wspinaczkę na górujące nad Lwowem wzgórze, skąd rozciągał się niesamowity widok na miasto. Jeszcze tylko obiad w tradycyjnej ukraińskiej knajpie i wracamy do hostelu. Okazało się, że Chorwatka ma urodziny, więc szykuję się niezłe party :)
Punktem obowiązkowym każdej mojej wyprawy jest piwko na miejskim rynku. Tym razem nie mogło być inaczej.
I właśnie dlatego lubię spać w hostelach. Panuję zawsze luźna atmosfera, ze wszystkimi jesteś od razu na "ty", można poznać zakręconych ludzi. Np. "nasz" Belg, prawdziwy backpacker, wracał z Afryki, gdzie potrącił go samochód i 3 tygodnie leżał w szpitalu. Twierdził, że miał sto razy lepszą obsługę niż u siebie. Jeden Amerykanin 2 dni niesłusznie siedział w ukraińskim areszcie i zarzekał się, że nie wyjdzie w ogóle z hostelu do dnia odlotu, a Japończyk prawie wcale nie schodził z kompa. W takim towarzystwie zaczęliśmy świętować urodziny Chorwatki. Hostelowa lodówka z piwem zaczęła szybko pustoszeć. Przyszedł Borys, aby zabrać nas na miasto. Początkowo mieliśmy iść do fancy clubu, ale Borys zaproponował coś innego. Weszliśmy do jakiegoś budynku, schodzimy do piwnicy, stajemy przed metalowymi drzwiami. Borys puka i mówi hasło "Chwała Wielkiej Ukrainie". Otwiera nam wieeeelki groźny koleś. Znaleźliśmy się w pubie pod sztandarami Ukraińskiej Armii Powstańczej. Nie zagłębiając się w to, czym była UPA, to lokal był niesamowicie klimatyczny. Szybko przykolegowali się jacyś Ukraińcy no i się zaczęło. Żałuję do dziś, że nie wziąłem wtedy aparatu. Ukraińcy stawiali wszystko, unlimited wódka, kiełbasy na deskach, tańce na stołach itp. Mr. Kiwi poprosił jednego o fajkę, a ten znikł na 20 minut. Wrócił i Mr. Kiwi dostał dwie paczki. Jedna z najbardziej zwariowanych nocy w moim życiu. Jadąc z biurem podróży raczej bym do takiego miejsca nie trafił :)

Poranek był ciężki, ale szkoda czasu na leżenie w łóżku. Tym razem już sam z Mr. Kiwi i koleżanką S., która miała z nami jechać na Mołdawię, ruszyliśmy w miasto. Kupiliśmy na dworcu autobusowym bilety do Kiszyniowa i pozwiedzaliśmy inną część miast niż dzień wcześniej. Szczególnie wrażenie robił Pałac Potockich. Następnie udaliśmy się zobaczyć słynny Cmentarz Orląt Lwowskich. Jest on częścią większego cmentarza, na który wstęp jest niestety płatny. Sama nekropolia jest baardzo stara i niezwykle klimatyczna. Chwila zadumy jak najbardziej wskazana. W drodze powrotnej zaszliśmy na typowy ryneczek. Inspekcja sanepidu dostała by palpitacji serca widząc warunki w jakich handlowano, ale zakupione owoce był świeże i słodkie. Zahaczyliśmy też o targ staroci, gdzie można znaleźć rzeczy z czasów towarzysza Iosifa Wissarionowicza. Szybki obiadek i z powrotem w hostelu. Tym razem, nie chcąc umierać dzień później w autokarze, z Mr. Kiwi poszliśmy sami na miasto, aby spokojnie napić się piwka bez szaleństw. Akurat... . Siedzieliśmy sobie spokojnie na fontannie, kiedy podbiła do nas grupka młodych Białorusinów. Szybko się zakolegowaliśmy. Nagle, ni stąd ni zowąd, pojawiła się ekipa z hostelu z Borysem. Było po nas...
Toast międzynarodowy.
Następnego dnia to już tylko mieliśmy siły, aby dowlec się na rynek, rozłożyć się na kanapach w jednym z ogródków i podziwiać błękit nieba. Obłoki przesuwały się po niebie niezwykle głośno... . Dołączyła do nas poznana dzień wcześniej parka z Białorusi i mogliśmy sobie ciekawie porozmawiać o sytuacji młodych ludzi w ich kraju. Ok 14 stawiliśmy się na dworcu. Pora była na naszą mołdawską przygodę... .


Drogi Czytelniku, jeżeli kiedykolwiek będziesz miał okazję odwiedzić Lwów to nie wahaj się ani chwili! Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wyjazd imprezowy, wyjazd sentymentalny, wyjazd chill - outowy - każda opcja jest możliwa. Plusem Lwowa jest również, że wcale nie leży daleko. Wystarczy dostać się do Przemyśla, a potem już jest mnogość opcji. Mi się już udało wrócić tam drugi raz, ale to już opowiem przy okazji opisywania rumuńskiej wyprawy :)

1 komentarz: