Eskişehir to miasto w północno - zachodniej Turcji, które pod względem turystycznym nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zostało ono prawie całkowicie na nowo odbudowane po wojnie o niepodległość zakończonej w 1922 roku, więc zbyt wielu zabytków tam nie uświadczysz. Jak czasami utnę sobie pogawędkę w pracy z tureckimi gośćmi i kiedy mówię, że byłem w Eskişehir, to robią wielkie oczy i pytają "Po kiego żeś tam pojechał?" No właśnie, po co ja tam pojechałem? :)
Eskişehir jest znane w Turcji jako potężny ośrodek uniwersytecki. Uniwersytety Osmangazi i Anadolu tworzą ogromny campus, który jest miastem w mieście. Oddział organizacji studenckiej, której byłem wtedy członkiem, organizował zjazd statutowy. I tak oto znalazłem się w Eskişehir. Sam campus dzieli się na dwie części, które przedziela baza lotnictwa armii tureckiej. Otoczony jest murem, każdej bramy strzeże uzbrojony po zęby strażnik, wszystko co potrzebne do życia jest na miejscu. No ale nadeszła ta chwila, że trzeba było wyjść poza campus, pozwiedzać samo miasto i przede wszystkim kupić bilety na autobus do Stambułu, skąd miałem ze znajomymi samolot. To drugie okazało się zadaniem dość karkołomnym...
Jeden z pomników na campusie. |
Ze Stambułu do Eskişehir jechaliśmy autokarem. Nazwy firmy nie pamiętam, więc na potrzeby opowieści nazwijmy ją KebabLines. Bilety były na naszą kieszeń, autokar luksusowy, obsługa na pokładzie, kawka, herbatka, poduszeczka, poczęstunek dla Pana? Każdy dostał też jednorazowe słuchawki do podpięcia do zagłówka przed sobą z panelem, gdzie można było wybierać tureckie radia albo pokładowe tv (Keanu Reeves wyznający miłość Sandrze Bullock po turecku - bezcenne). Zrozumiałe było więc, że chcemy wrócić autokarem KebabLines. No dobra trzeba tylko znaleźć jego biuro w 600 - tysięcznym mieście. Nic prostszego, wystarczy spytać przechodniów. BŁĄD!!! Jakkolwiek na campusie nie było z tym problemu to poza NIKT, absolutnie NIKT, nie mówił po angielsku. Każde zapytanie trafiało na mur szeroko otwartych oczu i miłych uśmiechów. Po ponad godzinie zwiedzanio - szwędania się trafiliśmy na biuro konkurencji - GyrosLines. Pani uśmiechnięta, zero kumy po angielsku of course, ale jakoś udało się wytłumaczyć o chodzi. Zapodana cena okazała się dużo droższa niż u KebabLines, co dla wtedy biednych studentów miało znaczenie. No ale cóż, nie mieliśmy wyboru. Bilety wypisane, wyciągamy €€€, a pani "No, no, no. Turkish lira". Świetnie, teraz trzeba znaleźć kantor. Do tej misji oddelegowany zostałem ja i przyjaciel Dr A. Reszta poszła na kawę, a pani powiedzieliśmy, że wrócimy z Turkish lira jak tylko wymienimy.
Eskişehir perłą Turcji to nie jest, ale jak ktoś będzie w pobliżu to warto zajechać. |
Currency exchange point - oczywiście nikt nie wie co to. Trochę się pobłąkaliśmy i wtedy naszło olśnienie - idźmy do banku. Znaleźliśmy, wchodzimy, a tam luda jak na Placu Św. Piotra po konklawe. Matko, nasz numerek pokazał, że przed nami z 50 osób. Dobra, nie ma czasu, podbiłem do pracownika banku przy biurku i tłumaczę na szybko o co chodzi czując na sobie morderczy wzrok petentów. Pani oczywiście zero po angielsku, ale zrozumiała, powiedziała coś gościowi, którego obsługiwała i wymachała nam, że mamy poczekać. No to czekamy. 5 minut. 10 minut. 20 minut. Zieeeeew. W końcu klient brodacz wstaje i macha nam żebyśmy szli za nim. Idziemy, idziemy, prowadzi nas przez jakieś ciemne uliczki. Patrzymy po sobie z Dr A. ale idziemy. Wtedy nagle wyłania się zza rogu...biuro KebabLines!Ale brodacz idzie dalej. Po 15 minutach pokazuje nam palcem - kantor! Specjalnie szedł z nami taki kawał żeby pokazać nam kantor! Techekur ederim!! Po 1,5h mamy Turkish lira i szybka decyzja - olewamy GyrosLines i idziemy do KebabLines. Znajomi już na serio byli zaniepokojeni i chcieli dzwonić gdzie jesteśmy. Jeszcze tylko trzeba było na migi wytłumaczyć Paniom z biurze co chcemy i GREAT SUCCESS!! Po 4h bilety kupione.
W Eskişehir jest duży bazar przypraw. Mnogość zapachów wprawiała w pozytywny zawrót głowy. |
Żeby to uczcić postanowiliśmy zjeść obiad w lokalnej knajpce. Znaleźliśmy jakąś po kilkunastu minutach, wchodzimy, kelner wita nas po turecku. Kiedy orientuje się, że my cudzoziemcy znika. Pojawia się odpicowany główny manager lokalu, wita każdego z osobna i zapraszam do najlepszego stolika. Uśmiech mu z twarzy nie schodzi, co chwilę zakręca czarnego wąsa, zaraz chyba pęknie z dumy. Chyba cudzoziemcy to rzadki widok w jego progach :) Pokazałem na ruszcie, że chcę 2 sztuki adana kebab, co by z kasą nie popłynąć. Dostałem je. Leżące na milionie dodatków wysypujących się z talerza. Z grzeczności nie protestowałem :) Cały czas mieliśmy na skinienie 4 kelnerów. Obżarliśmy się wszyscy nieziemsko, rachunek był komicznie niski. Pozwoliło to zostawić fajny napiwek, co wprawiło managera niemal w ekstazę. Kłaniał nam się do samych drzwi i zapewniał, że zawsze będziemy tu traktowani po królewsku. Miłe zakończenie odysei biletowej. Pora była wracać na campus na wieczorną imprezę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz