23.07.2015

Moje wielkie libańskie wesele!

Tak na zdrowy rozum - ile razy w życiu możesz dostać zaproszenie na weselę w Libanie? Tak, w Libanie, państwie arabskim wciśniętym pomiędzy ogarniętą wojną domową Syrię i od zawsze wrogi Izrael. Szanse są równie wielkie jak to, że Jarosław Polskę Zbaw. Ale tak się złożyło w mym życiu, że miałem przyjemność poznać poprzez pracę Elenę, której serce skradł Joseph, obywatel Libanu. Przyszło zaproszenie jedyne w swoim rodzaju, z którego nieskorzystanie byłoby ostatnim frajerstwem.  I tak oto, naruszając bez skrupułów me oszczędności, pod koniec czerwca znalazłem się po raz pierwszy w mym życiu poza Europą. O samym Libanie, jak tam się dostałem itp. powstanie osobna notka. W tej zapraszam Was do udziału w weselu innym niż wszystkie. Od pierwszej do ostatniej minuty. Zapraszam na podróż poprzez zwyczaje i tradycję zupełnie inne od naszych. Enjoy!!! (wybaczcie długi wpis, ale rozbicie na kilka notek nie oddało by całości:)

Tytułem wstępu, moimi towarzyszkami z Polski, które również dostały zaproszenie, były Magda i Karolina. Zaprawione w imprezowych bojach dobre znajome. Jeszcze długo przed weselem miały zagwozdkę, bo od Eleny przyszedł prikaz: w Libanie na weselu kobiety bez dyskusji długie suknie! A że w Polsce teraz moda na weselach na krótkie, to się dziewczyny musiały natrudzić. Ja bez problemu garniak ala Bond. Jako, że lądowaliśmy o 2 w nocy, a wesele zaczynało się o 14.00, to nasze suknie i garniak upchnęliśmy w mój bagaż podręczny, żeby nie ryzykować zagubienia głównych waliz. Tak więc poranek zaczął się od ekstremalnego prasowania. Po zmiażdżeniu w długiej bitwie każdej fałdki byliśmy gotowi.



Wesele w Libanie dzieli się mniej lub bardziej na trzy części. No to jedziemy po kolei.

1. Mieszkanie

O 14.00 zostaliśmy odebrani z hotelu i zawiezieni do mieszkania pana młodego. Mieszkanie ok 120m2, kilka pokoi, salon, dwie kuchnie itp. Część "mieszkalna" jest najważniejszą częścią wesela. Trwa ok. 5 godzin i zjeżdżają się na nią wszyscy goście weselni. A zaproszeni są wszyscy. Tradycją w Libanie jest, że na wesele zapraszają rodzice młodych. Tak więc zaproszeni są sąsiedzi, dalecy znajomi itp. Zdarza się czasami, że młodzi nie znają niektórych gości. W tym przypadku ze strony Josepha zaproszonych było 190 osób. Ze strony Eleny było nas osób...9 :) Po przyjeździe zauważamy, że już wejście do budynku, jak i schody są przepiękne przystrojone. Rano przez ulicę przejechała cysterna, która ją umyła, jak i wszystkie samochody, które na niej stały. Po wejściu do mieszkania jesteśmy witani przez rodziców Josepha. Od razu rzucają się w oczy przepiękne i ogromne bukiety kwiatów - prezenty dla młodych. Kwiaty na bogato są nieodzowną częścią tradycji. Jest nią również specjalny stół z ekskluzywnymi weselnymi słodkościami. 

"Bukiecik" Pana Młodego dla małżonki

W środku kwiatki rodziny Josepha dla Eleny



Pokój ze słodkim stołem jest pokojem "głównym", gdzie rozkłada się ekipa fotograficzna. Zostajemy poczęstowani ala tortillą z mięsem, słodkościami, do picia winko, piwko do wyboru. Dwóch wynajętych kelnerów dba o to, aby niczego nie zabrakło. Po chwili pojawia się Joseph, a za chwilę Elena w olśniewającej sukni. 


Powoli zaczynali zjeżdżać się goście. I wtedy dla Młodych zaczyna się chyba najbardziej męcząca część - sesja zdjęciowa w pokoju. Obowiązkiem jest, że muszą zrobić sobie foto w każdej możliwej kombinacji z każdym gościem. Co oznacza ok 3 bitych godzin pozowania i uśmiechania się w coraz to bardziej rosnącej temperaturze. W tym samym czasie pozostali goście oddają się rozmowom itp. Jako "egzotyczni" Polacy budzimy pewne zainteresowanie. Wszyscy są dla nas mili, pytają się co sądzimy o Libanie, co jest dla nas kłopotliwe, bo stricte w kraju jesteśmy od kilku godzin. Mimo to atmosfera, mimo upału, jest bardzo luźna i przyjacielska. Libańskie słodkości i piwko robią swoje. Pewnie dziwicie się: picie przed kościołem? Sam Pan Młody walnął sobie 4 lampki wina ;)




Joseph (po prawej) ze świadkiem
Goście przybywali tłumnie dalej, więc kiedy było ich ok. setki w mieszkaniu zrobiło się trochę...ciasno. Ewakuowałem się na balkon i zobaczyłem, że na dole do klatki ładuję się ekipa z instrumentami przebrana za "Alladynów". Wszyscy zostali zaproszeni do stłoczenia się w "głównym" pokoju. Zaczęła się część artystyczna. Najpierw kolej Pana Młodego i świadka:


Potem Eleny, świadkowej i wszystkich porwanych do tańca:


W małym pokoju, przy 30 stopniach. Byłem mokry po 1 minucie. Ale co frajda i uśmiech na twarzy to inna rzecz :) Po tańcach zrobiła się prawie 19.00 i trzeba było powoli zwijać się do kościoła. Wszyscy zaczęli wychodzić na dwór. Oczywiście nie było mowy o normalnym wyjściu. Wszyscy zebrali się na dole, Elena wyszła w akompaniamencie "Alladynów" i tanecznym krokiem została odprowadzona przez ojców do limuzyny. I tu polski akcent weselny: było rzucanie ryżem i monetami (pomysł Polaków. Reszta patrzyła się trochę dziwnie :) Kawalkada luksusowych aut ruszyła do kościoła.



2. Kościół

Joseph i jego rodzina należą do kościoła chrześcijan menonitów i w tym obrządku para wzięła ślub. Kościółek był niezwykle urokliwy i położony na wzgórzu z ładnym widokiem. Kościół wewnątrz był niesamowicie przyozdobiony na bogato dekoracjami i kwiatami. Najpierw, przy wtórze oklasków zgromadzonych, pod ołtarz podeszli rodzice, potem świadkowie, a na koniec młodzi. Cały ołtarz obstawiła swoim sprzętem ekipa fotografująca. Sama uroczystość była podniosła i wzruszająca: przemowy członków rodziny, nałożenie koron na głowę nowożeńców, poruszające kazanie księdza. (Sama uroczystość prowadzona była częściowo po angielsku, częściowo po arabsku). 





Po mszy goście powoli zaczęli udawać się na miejsce właściwej imprezy. Ja zostałem z nowożeńcami, którzy mieli ok 30min sesję zdjęciową. Kiedy w końcu ta dobiegła końca pora była ruszać na party. Ja miałem farta, bo zabrałem się ze świadkiem luksusowym mercem cabrio. Jazda przez miasto nocą, wiatr we włosach...



3. Impreza

No i w końcu właściwa impreza weselna. Miała ona miejsce w ekskluzywnym hotelu Le Royal. Na początku, w oczekiwaniu na nowożeńców, goście zostali zaproszeni na aperitif na taras z widokiem na morze i Beirut nocą. Bar serwował drinki, każdy miał obowiązek zrobić sobie zdjęcie u fotografa przy specjalnej dekoracji (przy wychodzeniu z wesela każdy te zdjęcie dostał...w eleganckiej ramce). Po ok godzince hotelowy paź zaprosił na właściwe miejsce imprezy. Wchodząc tam po prostu opadła mi szczęka. Wróciłem się i wszedłem jeszcze raz kręcąc filmik:



Miejscówka na tarasie z dwoma basenami, jeden zamieniony w podświetlany parkiet, z widokiem na morze. Elegancko udekorowane i przyszykowane stoły. Każdy z dwoma kelnerami na każde skinienie. Kiedy wszyscy zajęli miejsce pojawił się Joseph i zaprosił wszystkich kawalerów na bok. Pojawiła się również znajoma ekipa "Alladynów" tyle, że 3 razy liczniejsza! Wskoczyli na parkiet i zaczęli dawać szoł! Przy akompaniamencie bębnów kawalerowie tanecznym krokiem wkroczyli pomiędzy gości. Potem Joseph został wciągnięty na parkiet:


(Tak, dobrze zauważyliście, że na razie żadnego jedzenia). Kiedy już wytańcowano Pana Młodego nadeszła pora na wielkie wejście Eleny. Wodzirej "Alladynów" wszedł na wielki podest i wtedy pojawiła się Panna Młoda. Joseph przejął jej rękę i wśród szpaleru grajków i zimnych ogni zeszli, żeby zasiąść przy swoim stole.



Nadeszła pora na jedzenie. Szwedzki bufet uginający się od przeróżnych rarytasów: kuleczki mięsne, jagnięcina na rożnie, "Góra krewetek", milion ciast itp. Człowiek nie wiedział, co kłaść na talerz. Polak się spyta: a co z alkoholem? Generalnie był open bar, można było sobie zamówić co dusza zapragnie. Na stole stała już butelka Absoluta i Chivas 12. Poprosiłem kelnera o wiaderko lodu do wódki i kieliszki. Po chwili przychodzi z menagerem, któremu ponawiam prośbę. Ten woła trzeciego i ostro dyskutują. Ja słyszę tylko "no problem". Wiaderko się pojawia. A kieliszki? "no problem". Po 10 minutach zadowolony menager przynosi opakowanie plastikowych kielonów :) Generalnie nikt tam wódki nie pił i gdyby nie mąż świadkowej to byłbym sam na placu boju. Choć na koniec wesela tato Josepha i świadek walnęli sobie z nami lufę :) 

Podczas jedzenia młodzi z lampką wina zaczęli robić toastowy obchód po stołach. Grzecznie cin cin i dalej. Przy naszym oczywiście wszyscy wstali i "sto lat, sto lat", "Jeszcze jeden i jeszcze raz", "A kto nie wypije" hehe. Reszta gości z zaciekawieniem patrzyła na ten polski "zwyczaj" ;) Potem przyszła kolej na tort, który wjechał na parkiet. Zwyczajem Joseph dostał szable, którą zrobił pierwsze cięcie. Na sygnał wystrzeliły zimne ognie i pojawiło się milion kelnerów z mini - torcikami, które wylądowały na naszych stołach. 



Dobra, pojedli, popili, zrobiło się już po 23. Pora na tańce! Oczywiście najpierw pierwszy taniec nowożeńców, który był mixem polskiej i libańskiej muzyki.




No i w końcu wszyscy ruszyli w tany. Następne 2h były wypełnione totalnym szaleństwem na parkiecie. Lokalna muzyka, czasami polskie disco polo, muzyka współczesna - wszyscy szaleli jak jeden. Ekipa fotografująca była wszędzie, nad nami latała kamera na długim żurawiu, w pewnym momencie od góry zaczął nas filmować...dron!! Tańczyli i młodzi i starzy. Mimo, że byliśmy pod gołym niebem, po chwili byłem zupełnie mokry. Ale banan nie schodził z ust. Ok północy nastąpiły oczepiny. Najpierw pofrunęła mucha Josepha. Potem Pan Młody musiał ściągnąć podwiązkę Elenie. Nie używając rąk. Panowie pospieszyli z pomocą i za chwilę podwiązka poleciała w powietrze. Obie rzeczy wpadły w ręce siostry Josepha i jej narzeczonego. Tak chyba miało być :)


No to hop! Nurkujemy

Przed 1 poprosiłem DJ-a, który zapodał przygotowane przeze mnie polskie hity. Poleciał najpierw Perfect, a na koniec dobiliśmy się szalejąc do Brathanków i Kayah z Bregoviciem. Godzina 1 na polskim weselu to dopiero środek imprezy. W Libanie to normalna pora zakończenia. DJ zgasił sprzęt, zapalono duże światła, obsługa zaczęła zwijać stoły. Wesele dobiegło końca. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i polską ekipą udaliśmy się kontynuować imprezę do naszego hotelu, ale to już może w innym wpisie ;)

Jakie jest libańskie wesele? Fantastyczne, na bogato, pełne kwiatów, pięknych kobiet, eleganckich mężczyzn, pokazowych jak i wzruszających momentów. Ciśnie się chęć porównania z polskim weselem, ale uważam, że nie ma to żadnego sensu. Każda kultura ma swoje tradycje, zwyczaje, które czynią wesele unikalnym. Istota każdego wesela jest niezmienna pod każdą szerokością geograficzną - wspólna radość z nowożeńcami z ich szczęścia :) 

I jeszcze taka dobra rada: jak dostaniecie kiedyś zaproszenie na wesele z zupełnie innej kultury to jedźcie bez względu na koszty i okoliczności. Druga taka okazja może już się w życiu nie powtórzyć!

PS. Hereby I would like to use this opportunity to express my deep "THANK YOU" to Elena & Joseph and their families for giving me the chance to experience such a wonderfull time in Lebanon. Your hospitality, kindness and smiles will stay in my memory forever! Thank you once again :)

I jeszcze kilka fotek:






Dumni ojcowie






Dumne mamy