17.12.2019

NASA Kennedy Space Center w 1 dzień

Wracamy na trasę :) Przejazd wzdłuż wschodniego wybrzeża USA, o którym możecie przeczytać TU, zakończyłem meldując się wieczorem w Daytona Beach. Miasto słynne w Stanach ze swej szerokiej plaży, na której kiedyś odbywały się wyścigi samochodowe, dziś znane jako Daytona 500.

Weszliśmy do naszego hotelu, gdzie przywitały nas stare dywany i śpiący na kanapie w lobby dziadek. Od razu wysnuliśmy wniosek, że hotel imprezowy to to nie jest. W pokoju na łóżku czekały na nas zrobione z ręczników łabędzie, które bardziej przypominały dwa całujące się ze sobą penisy. Było już po 21, więc tylko szybka wykwintna kolacja w Burger King i spać, bo budziki nastawione na 6.30. Dlaczego tak wcześnie? Dla jednej rzeczy, dla której wybraliśmy ten hotel. Wstałem rano, wyszedłem na balkon i...


Wschód słońca nad Oceanem Atlantyckim. To jeden z tych momentów, które zostanie w tobie na zawsze. Po pierwszym zachwycie wskoczyłem w kąpielowe gatki, zbiegłem na dół i przed 7 rano dałem nura do oceanu z ciepłymi promieniami wschodzącego słońca na mej twarzy.


Szybkie cudownie niezdrowe śniadanko w moim ulubionym Waffle House i w drogę do jednej z głównych atrakcji całego tripa na mej liście - Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych NASA im. Kennediego na Przylądku Canaveral. Zawsze lubiłem czytać/oglądać materiały na temat podboju kosmosu, różnych jego wizji itp. Dlatego nie było innej opcji - musiałem odwiedzić miejsce skąd startowały m.in. wszystkie rakiety programu Apollo. Z Daytona Beach jedzie się przyjemną godzinkę szeroką autostradą. Pogoda od rana wspaniała z bezchmurnym niebem.

I teraz nie popełnijcie mojego błędu. Mimo, że wizyta planowana wcześniej, to bilety kupiliśmy przez internet dzień przed. Zdecydowanie obczajcie je dużo wcześniej, bo Centrum oferuje niesamowitą gamę dodatkowych pakietów i atrakcji. Sam bilet wstępu to 57$ + 10$ za parking (nie ma innego parkingu, więc musicie kupić). Od razu zaznaczam, że jak chcecie zobaczyć wszystko od A do Z i skorzystać z różnych pakietów, to nie ma szans zmieścić to w jeden dzień. Ale wszystkie "must see" da radę. Szczególnie wściekły byłem na siebie, że nie mogłem skorzystać z jednej ekstra płatnej atrakcji:


Spacer w nieważkości w skafandrze astronauty za 30$? Biorę! Eee, jednak nie. Już na kasie dowiedziałem się, że dziennie mogą sprzedaż tylko 8 takowych spacerów i trzeba kupować tak 3 miechy przed... . Dlatego usiądźcie i zaplanujcie dokładnie wizytę w Centrum dużo wcześniej. Co na pewno, to zameldujcie się przed bramą punkt o godzinie otwarcia. My tak zrobiliśmy i oto:


Na witającym nas pomniku widać fragment przemowy prezydenta Kennediego z 1962 roku. Polecam obejrzeć TU. Ciary :) Na dzień dobry wita widok na Park Rakiet i Hale Sław amerykańskich astronautów. I tu kolejna rada: nie rzucajcie się zwiedzać jak popadnie, tylko dobrze zaplanujcie trasę i sprawdźcie rozkład atrakcji na dany dzień. My wyczytaliśmy, że za godzinkę odbędzie się spotkanie z prawdziwym emerytowanym astronautą (jest tylko jedne na dzień). Godzinę te wykorzystaliśmy na spenetrowanie Parku Rakiet. Można się przymierzyć do kilku "puszek", w których astronauci spędzali czasami kilkanaście dni (no toalety tam nie mieli). Jeszcze "przypadkowe" spotkanie z kimś zapakowanym w skafander (biedak, był ranek, a już było 25C) i na spotkanie.





Kiedy Jack Lousma wychodził na scenę miałem gęsią skórkę, a jego opowieści i ciekawostki z misji kosmicznych słuchałem z otwartą gębą. Wyglądałem pewnie jak mój 4 - letni chrześniak, który widzi coś pierwszy raz w życiu. Obowiązkowy punkt Waszej wizyty. Codziennie w Centrum jest inny "astronauta dnia". Za 30$ można zjeść z nim potem lunch.


Główna atrakcja Centrum to jednak stanowiska startowe rakiet, budynek ich składania i budynek misji Apollo 11, która zaniosła człowieka na księżyc. Aby zobaczyć te rzeczy należy złapać specjalny shuttle bus. O ile w danym dniu nie ma rano ciekawych atrakcji, to radzę od razu po wejściu do Centrum udać się na busa i od tego zacząć zwiedzanie. Im później, tym dłużej się czeka w kolejce na busa, który odjeżdża co 15 min. My ok 11.30 staliśmy 45 min. Ale widziałem też oznaczniki "odtąd postoisz 1,5h"... . I teraz bezcenna rada - im dalej usiądziesz tym mniej zobaczysz, ponieważ podczas trasy NIE MA wysiadania (oczywiście są droższe pakiety, gdzie można wysiąść). Idealne miejsce to pierwszy rząd przed przednią szybą. Ja tak siedziałem i miałem taki widok:


Widok na Vehicle Assembly Building - VAB. Cudo budowlane, gdzie przygotowuje się rakiety do startu. Jest tak wielki (skromne drzwi hangaru mają 139 metrów), że kiedy go zbudowano, to pod dachem zbierały się chmury i w środku padał deszcz! Dopiero skomplikowany system wentylacji zlikwidował to zjawisko. Tylko się obok niego przejeżdża, ale i tak skurczybyk robi wrażenie. Jest w dodatku huragano i tornadoodporny. 


Potem krótka trasa wzdłuż drogi do wyrzutni, którą potężna platforma gąsiennicowa wozi rakiety z VAB na start. Bus przejeżdża zaraz obok tej platformy, która z bliska jest monstrualna. Niestety w ten dzień dojazd do wyrzutni był zamknięty, ponieważ na dzień później zaplanowano start rakiety SpaceX Elona Muska. Po drodze mijamy też największe...gniazdo orła królewskiego w USA. Kierowca wysadza nas przy budynku kontroli lotów misji Apollo. Wchodzi się do tej samej sali skąd kontrolowano misję Apollo 11, w trakcie której rakieta Saturn V, największa jaką kiedykolwiek zbudowano, wyniosła człowieka na księżyc. Teraz w sali postawiono trybunę i odtwarzany jest sam start z oryginalnym odliczaniem itp. Jak rakieta startuje trybuna się lekko trzęsie. Poczułem się naprawdę jakbym tam był 50 lat temu. Potem otwierają się z boku drzwi i wchodzi się do hali, gdzie pod sufitem wisi... rakieta Saturn V. 


WOW! Wowowowowww! Po stokroć WOW! Trochę to duże :) Wrażenie robi też ściana pierwszych stron gazet z całego świata dzień po wylądowaniu człowieka na księżycu. Poza tym w budynku jest kilka fajnych wystaw (skafandry kosmiczne!), kawiarnia, można wyjść na trawkę i podziwiać z daleka wyrzutnie rakiet. Wraca się do busa, który wiezie z powrotem tam, gdzie zaczęła się cała przejażdżka. Całość trwała ok 2h.






Zaraz obok wysiadki znajduje się wejście do pawilonu Space Shuttle Atlantis. I tu zabawicie, bo atrakcji co niemiara:
- prawdziwy wahadłowiec Atlantis,
- wielki symulator startu wahadłowca: wchodzi się jak do statku kosmicznego, zapina pasy, odliczanie i start! Trzęsie, wygina, odczuwa się prawdziwe przeciążenia. Mega!
- odwzorowane korytarze stacji kosmicznych: raczej dla dzieci, ale nie mogłem odmówić sobie poczołgania się szklanym tunelem prawie 10 metrów ponad ziemią :)
- wystawy poświęcone tym, którzy zginęli w trakcie misji: w szczególności kosmonautom z misji Apollo 1 i wahadłowca Challenger z 1986 r.,
- sekcja "jak się żyje w kosmosie": można obczaić jak się śpi, je itp. Najlepsze miejsce to symulator kibla. No bo jak zrobić "dwójeczke"" w stanie nieważkości, gdzie wszystko lata dookoła i raczej nie poleci prosto do dziury? Trzeba odpowiednio wcelować przy pomocy systemu luster i kamer :) Można spróbować samemu "na sucho" :)
- centrum kontroli lotu misji Mercury z 1962 r.: aż się nie chce uwierzyć na jakim sprzęcie wysyłano ludzi w kosmos,
- dużo fajnej wiedzy np. dlaczego Przylądek Canaveral to idealne miejsce do startu rakiet? Kto w Centrum zajmuje się przeganianiem biednych aligatorów spod wyrzutni, aby nie usmażyła ich startująca rakieta? itp. 
(Tu mam z pawilonu niestety mało fotek, bo zostawiłem telefon w szafce przed wejściem do symulatora. Zresztą byłem tak zajarany atrakcjami, że chrzanić telefon)







Zrobiło się już mocno popołudniu, a nad horyzontem zbierały się czarne chmury. Prognoza zapowiadała niezłą burzę. A tu jeszcze tyle do zobaczenia! Poszliśmy od razu do budynku "NASA Now + Next", gdzie dowiecie się jak wygląda opcja wysłania człowieka na księżyc na dziś. Jest o tym cicho, ale NASA wraz z 3 prywatnymi firmami (Boeing, SpaceX Muska) jest naprawdę bliżej niż dalej. Na ten budynek nie trzeba dużo czasu, wiec po chwili byliśmy już przed wejściem do Galerii Sław amerykańskich astronautów. Zanim jednak wejdzie się do głównej sali czeka nas seans w...kinie Imax! Kosmos, gwiazdy, rakiety - wszystko to lata dookoła nas na wyciągnięcie ręki. Potem już można podziwiać miejsce uhonorowania wszystkich amerykańskich astronautów. 





No i zrobiło się po 17. Jeszcze szybka wizyta w wielkim sklepie z pamiątkami (znaczek NASA na wszystkim zawsze cool ;) i powrót do Daytona Beach. Pojechaliśmy jeszcze obczaić molo i coś zjeść. Bez szału, promenada trochę przypominała polską nadmorską miejscowość swoją przaśnością, ale pewnie w lato ma swój urok. Wróciliśmy do hotelu i wtedy staliśmy się świadkiem pięknego spektaklu potęgi natury. Centralnie przed naszymi oknami przetoczyła się potężna i majestatyczna burza, na którą gapiłem się jak zaczarowany stercząc na balkonie.


A jakie wrażenia po samej wizycie w Centrum? Amerykanie umieją w patos. Naprawdę. Widać, że są dumni ze swojej historii podboju kosmosu i podkreślają to umiejętnie na każdym kroku. Praktycznie każdy pawilon to na początek "poczekalnia", gdzie raczeni jesteśmy pompatyczną muzyką/filmem, po którym majestatycznie otwierają się drzwi do głównej części ekspozycji. Wszystko jednak zrobione jest z głową i ma jeden główny cel - "zarazić" Ciebie fascynacją kosmosem i programem lotów kosmicznych. I wiecie co? Ze mną udało im się w 100%. Już w połowie zwiedzania czułem charakterystyczne kłucie w duszy: "ale byłoby fajnie polecieć w kosmos", "ehh ale chyba już dla mnie za późno...", "hmm a może jednak technika tak pójdzie do przodu, że jeszcze się załapie?", "no co ty! głupi?". Mówię Wam, po wizycie w Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych NASA im. Kennediego na Przylądku Canaveral nigdy już tak samo nie spojrzycie na księżyc na niebie :)  Obowiązkowa pozycja dla wszystkich planujących wizytę na Florydzie!











1.12.2019

Autem przez wschodnie wybrzeże USA

Jak już zdążyliście się dowiedzieć z dwóch wpisów o Nowym Jorku (TU i TU) moja miesięczna podróż po Stanach zaczęła się właśnie w tym mieście. Plan zakładał po 3 dniach w NY złapać pociąg z rana do Filadelfii i tam wypożyczyć już samochód na resztę podróży. Czemu nie od razu w NY, zapytacie? Różnica w cenie prawie 2000zł :) Także dnia czwartego wyprawy o 8 rano w pociąg i tak zaczęła się kilkudniowa bonanza wzdłuż wschodniego wybrzeża zakończona dopiero w Daytona Beach na Florydzie. Może być trochę przydługie, ale robiąc notkę o każdym miejscu z osobna moglibyście stwierdzić, że za krótko i, o zgrozo, poczuć niedosyt! A do tego nie mogę dopuścić ;) Odwiedzimy Filadelfię, Waszyngton, Północną Karolinę und viel mehr. Jedziemy!

Filadelfia

Pociąg do Phily z NY kosztował 35$ i jechał 1,5h. Standard znośny, widoki za oknem...typowo polskie. Szału nie było, ale odhaczyłem sobie z listy "przejechać się amerykańskim pociągiem". Na stacji udaliśmy się od razu po auto. Udaliśmy się, czyli kto? I tu pierwsza wzmianka o moim towarzyszu podróży. Marcin, wieloletni kumpel z rodzinnej Zielonej Góry. Tak jak ja marzył o podobnej wyprawie, więc szybko udało nam się dogadać. Będę pisał czasami w pierwszej osobie, ale pamiętajcie, Marcin zawsze gdzieś obok;)

Auto klepnęliśmy poprzez Rentalcars w firmie Alamo. W necie znajdziecie pełno poradników na co zwrócić uwagę. Od wujka dobra rada Macieja tylko:
- bierzcie opcję z full ubezpieczeniem od wszystkiego, nawet od pękniętej szyby,
- zgłoście wszystkich kierowców: jak niezgłoszony spowoduje kolizję, to ubezpieczenia są nieważne,
- oczywiście tylko i wyłącznie opcja bez limitu mil,
- automat i tempomat bez dyskusji,
- jak w planach długa podróż, również po parkach narodowych, to koniecznie wygodne auto z napędem 4x4 i wspomaganiem wszystkiego. Mi się też marzyło zrobienie trasy mustangiem, ale po miesiącu przeklinał bym ten pomysł stokrotnie.

My wzięliśmy SUV-a na dokładnie 21 dni z full opcją (3300zł) + drugi kierowca (258$) + tzw. drop down fee (zostawienie auta po drugiej stronie kraju w San Francisco - 500$) = ok 6200zł. Na stacji w Phily z SUV-ów mieli tylko 2 - letniego Forda Edge. Trochę kręciliśmy nosem - marzył nam się Chrysler, albo Merc, ale potem jednak zakochałem się w naszym Fordzie. Jeszcze o tym zdążę napisać.

Filadelfia - pierwsza stolica USA, miejsce podpisania Deklaracji Niepodległości USA, "Miasto Braterskiej Miłości". Mieliśmy tylko jeden niecały dzień na obczajenie najciekawszych miejsc - zacznijmy od słynnych schodów z filmu "Rocky". Zaparkowaliśmy niedaleko przy chodniku i pierwsza misja - jak działają te cholerne parkomaty? Nasz był klasycznie stary i działał tylko na ćwierćdolarówki, których oboje mieliśmy...jedną. Po 15 minutach grubej rozkminy skapnęliśmy się, że nasz parkomat jest już załadowany po kimś na...3,5h postoju. No co farciarze to moment.

Schody w filmie wyglądają jakby się nie kończyły. W rzeczywistości już takie imponujące nie są. Ot zwykłe 72 stopnie do Muzeum Sztuki. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać i...




Nie ma co, ten film rozsławił miasto i nie raz natykałem się na różne tabliczki to upamiętniające. Z muzeum idziemy prosto szeroką Benjamin Franklin Pkwy w kierunku ratusza. Po drodze znajduję się muzeum Auguste`a Rodina z jego najsłynniejszą rzeźbą Myśliciel. Sam ratusz jest imponujący. Przez kilka lat był nawet najwyższym budynkiem na świecie.



Dalej z buta prosto do kompleksu z Independence Hall - budynkiem, gdzie podpisano Deklarację Niepodległości i konstytucję USA. Wejście do kompleksu jest darmowe, ale trzeba odebrać bilety w Visitor Center na konkret godzinę. Ja o 12 mogłem mieć wejście na 15.30, więc za późno dla mnie, bo mecz NBA za pasem. Na szczęście słynny Dzwon Wolności jest w osobnym budynku i można wejść bez biletu (choć przez bramki jak na lotnisku). Żałuję, że nie zwiedziłem kompleksu. Jest utrzymywany w świetnym stanie i w powietrzu czuć, że działy się tu rzeczy historyczne dla świata.




Dalej krótki spacerek Chestnut St, mijamy stare sklepy, urzędy pocztowe, Betsy Ross House (pani jako pierwsza uszyła, w trakcie wojny o niepodległość, Stars & Stripes - flagę USA) i dochodzimy do przepięknej Elfreth`s Alley. Cudowne, wciąż normalnie zamieszkane, domki wyjęte żywcem z XVIII wieku. Obowiązkowy przystanek w tym mieście. 


Betsy Ross House



Potem busem z powrotem do auta i podjazd do dzielni Passyunk Square ponieważ ostrzyliśmy sobie zęby na danie - symbol miasta. Znajdziecie je w menu w knajpach w całych Stanach. Słynna kanapka phily scheeseteak. A najbardziej kultową znajdziecie w Pat`s King of Steak. Mimo, że typowa miejscówka typu "żarcie z okienka", to wszędzie wiszą stare foty pokazujące, że to miejsce ma swoją historię i duszę. Klasyczna porcja z napojem kosztowała 12$ i...rozczarowała mnie. W smaku szału nie było, ale najadłem się grubo.




Dobra, najedzeni, pora do motelu. I tak po raz pierwszy zakwaterowałem się w typowym, amerykańskim, przydrożnym motelu. Oczywiście Hindus w recepcji, lekka stęchlizna, ale standard nawet niezły. I nie, żadnych psycholi pokój obok :) Szybka przebierka i po raz pierwszy za kółkiem naszego Forda udałem się na chyba najważniejszy moment całej wyprawy do USA - mój pierwszy mecz NBA na żywo!! Całą historię opisałem gościnnie na portalu SzóstyGracz --> TU

Waszyngton

Plan był taki, aby na luzie przyjechać i pozwiedzać DC, przekimać i następnego dnia ruszyć dalej. Ale pogoda tak się zkiepściła, że był to chyba pogodowo najgorszy dzień z całej wyprawy. To co warte zobaczenia w tym mieście jest skupione razem w centrum, więc polecam kupić sobie miejsce parkingowe przez neta. Dałem 10$, ulica zaraz obok Białego Domu (G St NW), wjeżdżając na parking przywaliliśmy i wgnietliśmy lekko drzwi w aucie. Na szczęście ubezpieczenie pokrywało. Pogoda paskudna - mżawka/deszcz, piździ. Po 3 min z buta weszliśmy na wprost jakiegoś trawnika, obróciłem się na pięcie i...


Biały Dom. Taki mały? Tak daleko? TV kłamie!! Oczywiście wszędzie uzbrojeni po zęby żołnierze. Generalnie wszystkie główne atrakcje Waszyngtonu skupione są wokół National Mall. 



W jeden dzień obeszliśmy:
- Washington Monument (był zamknięty, remont).


- muzea Smithsonian: Historii Naturalnej (dziki tłum, ale warto dla szkieletu Tyranozaura), Air & Space (warto! m.in. świetna, osobna ekspozycja poświęcona braciom Wright), Zamek (bez szału).



- Sąd Najwyższy: wnętrza i główna sala rozpraw - reszta trzeba czekać na rundki z przewodnikiem.


- Biblioteka Kongresu: najfajniejszy punkt! Choć główną sale można tylko obczaić z balkonu zza szyby. Trafiłem na świetną ekspozycję czasową o historii baseballu. 





- Kapitol: można przejść tunelem podziemnym z biblioteki. Nie zwiedzałem, bo było za późno. Skorzystałem z kongresowej stołówki - jedzenie tragiczne :)


- Lincoln Memorial z Reflectin Pool: Jenny!!!! Tu się nie zawiodłem - Lincoln majestatyczny jak w filmach.



- Vietnam Veterans Memorial Wall: miejsce przepełnione taką zadumą i cierpieniem, że nie mogłem wykrzesać słowa i miałem szklane oczy. 




Na koniec, w drodze do auta, miała miejsce bardzo przyjemna dla mnie niespodzianka. Za dzieciaka oglądałem z ojcem namiętnie na Discovery Channel program American Chopper. Jeden z moich ulubionych odcinków był jak budowali motor dla strażaków. No i idę sobie ulicą, patrzę, a tu za szybą...


Od razu fotka wysłana do taty - z miejsca poznał. Miłe zakończenie dnia. Byliśmy przemoczeni i zziębnięci do szpiku kości, więc decyzja, aby pocisnąć jak najdłużej na południe i zatrzymać się gdzieś w motelu. Padło na okolicę Fredericksburga. Koło motelu (sieć Red Roof - bardzo dobry standard - polecam) znaleźliśmy latino knajpę z kuchnią z Hondurasu. Same zakazane gęby, dziwna muza, kelner lat max 12. Ale żarcie przepyszne i tanie.



Północna Karolina (Cary, Campus Duke)

No i znalazłem się w kolejnym stanie - Północnej Karolinie. Azymut na miasto Cary, gdzie mieszka Paweł, ziomek z Wrocławia. Zaproponował nam gościnę na noc i małe zwiedzanko po okolicy. Po 3,5h jazdy byliśmy na miejscu. Śniadanie w motelu liche (generalnie w każdym jest to samo: gofry, słodkie ciastka, jajecznica z proszku, wzbogacone chemicznie jabłko), dlatego Paweł wziął nas od razu na typową amerykańską szamę do...przydrożnej szopy :)




Ahh cudowne skrzydełka + makaron z serem + wielka dolewka = ok 10$.  Tęsknie... .Świetne miejsce i jedzenie. Potem podskoczyliśmy na campus uniwersytetu Duke. Czułem się w jak w filmie. Typowe budynki, studenci na trawniku, biegacze w bluzach drużyny futbolowej, drużby gotowe do ślubu itp. Z powrotem do Pawła, chill i wieczorem ze znajomymi Pawła typowy wieczór w...kręgielni. Tor obok obwieszony złotem Murzyn ze swoją dziunią, koszykówka uniwersytecka na telebimach, do jedzenia Big Hot Dog. Fantastyczny wieczór w fantastycznym towarzystwie :) Brakowało tylko jego.






Fort Pulaski

Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku Florydy z Pawłem, który dołączył do nas na kolejne 3 dni w celu zwiedzenia z nami Centrum Lotów Kosmicznych NASA (Jak wrócił do siebie? Podrzuciliśmy go po drodze na lotnisko w Orlando, skąd samolot do Carolajn). Plan ambitny - 900km w jeden dzień do Daytona Beach. Po drodze jeszcze zaplanowaliśmy wizytę w Fort Pulaski, obok Savannah w Georgii. Ja od początku prowadziłem i to był pierwszy dłuższy kawałek prucia przez Amerykę ze mną za kółkiem. I co raz bardziej zaczynało mi się to podobać :) Auto prowadziło się jak złoto: tempomat to standard, samo zwalniało przed autem naprzeciwko, system trzymania się linii na drodze, samo skręcało na małych zakrętach. Bajka. Zacząłem się powoli uśmiechać pod nosem mknąc szerokimi autostradami, mijając wielkie tiry i pokonując kolejne mile. Słówko o benzynie. Na wschodzie kosztowała na nasze 2,8zł/litr, ale oktan 84. Laliśmy trochę lepszą oktan 86 za ok 3zł/litr. U nich oktan max jakaś "super verva" to 91. Jednak im bardziej na zachód, tym drożej. W "środku" Stanów było już 3,5 - 4zł/litr, a w LA, czy SF płaciliśmy już 4,5-5zł/litr,czyli jak w Polsce.



Na jednym z postoi pierwszy kontakt z moją ulubioną śmiecio-sieciówką: Waffle House. Cudowna kwintesencja niezdrowego boskiego żarcia. Przez kolejne dni zatrzymywałem się u wafla dość często na śniadania. Przemknęliśmy przez Karolinę Południową i dojechaliśmy do Savannah w delcie rzeki o tej samej nazwie. Aby dojechać do fortu trzeba przejechać przez miasto, które jest cudowne. To, że się tam nie zatrzymaliśmy na noc jest jednym z największych błędów tej wyprawy. Jak będziecie jechać kiedykolwiek przez wschodnie wybrzeże to jest to punkt obowiązkowy. 


Pod Savannah zginął podczas wojny o niepodległość Kazimierz Pułaski - bohater zarówno w Polsce, jak i w USA. Na jego cześć nazwano fort na wyspie Cockspur. Jedzie się tam z Savannah ok 20 min przez malownicze mokradła. Trzeba uważać na krokodyle na drodze :) Wjazd na wyspę kosztuję 10$, zwiedzanie fortu jest darmowe, co chwilę odbywa się rundka z przewodnikiem. Świetne miejsce dla fanów militariów i historii. 




Poszwendaliśmy się trochę w słońcu i ruszyliśmy z powrotem w trasę. Tym razem 400 km prosto do Daytona Beach. Zanim dojechaliśmy do głównej autostrady wjechaliśmy na drogę wiodącą przez środek bagien. Drzewa tworzyły niezwykłe tunele z hiszpańskiego mchu. To był znak, że Floryda już niedaleko. Po drodze jeszcze postój na szamę w kolejnej bardzo charakterystycznej sieciówce - Cracker Barrel. Połączenie restauracji i ludowo - kowbojskiego sklepu. Przed wejściem porch z bujanymi fotelami, jedzenie duże i tłuste :)

Po przekroczeniu granicy stanu Floryda drogi stają się jeszcze szersze, co raz więcej palm, pierwszy rzut oka na ocean na horyzoncie, przelatujące...pelikany. Kusiło nas aby zjechać do St. Augustine, gdzie ponoć jest przepięknie, ale dzień chylił się ku końcowi i zabrakło nam czasu. Na miejsce dojechaliśmy grubo po zmroku, gdzie czekał na nas hotel na brzegu Oceanu Atlantyckiego. Dalsza część wyprawy to już temat na osobny wpis :)

Bonanza przez całe wschodnie wybrzeże USA z Nowego Jorku do Daytona Beach zajęła mi 3 dni, w trakcie których zrobiłem 1800 kilometrów i przejechałem 10 stanów. Przyznaję, że potraktowałem tę część USA trochę po macoszemu i teraz odczuwam lekki niedosyt. Większość skupia się na zachodnim wybrzeżu bogatym w parki narodowe, ale wschodnie ma również mega dużo do zaoferowania. Krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, czuć bardziej powiew amerykańskiej historii, niż na zachodzie. Na pewno kiedy znów trafie do USA poświęcę więcej czasu na tę część tego wielkiego kraju :)

Rocky Steps - Museum of Art


Kompleks Independence Hall


Elfreth`s Alley



Kapitol

Sąd Najwyższy

Hol Sądu Najwyższego

Hol Biblioteki Kongresu

World War II Memorial

Lincoln Memorial