23.05.2018

Malediwy - raj na ziemi? cz. 3

Czy kiedykolwiek płynęliście łodzią na oceanie w samym środku burzy? Nie? Bo ja tak... . A jak się na tej łodzi znalazłem dowiecie się najpierw czytając część pierwszą >>TU<< i potem część drugą >>TU<<

Fulidhoo

Moim kolejnym celem była wyspa Fulidhoo, w linii prostej ok 30 min "jazdy" na południe. Wsiadając na speedboata na Maafushi zaczęło lekko padać. Poza mną pasażerami było kilkoro lokalsów z tabołkami. Zaraz po wypłynięciu lekki deszczyk zamienił się w wielką ulewę. Niebo zrobiło się czarne i zaczęło grzmieć. Ocean zrobił się, jakby to powiedzieć, "lekko" niespokojny. A my se płyniemy jakby nigdy nic. Jeb! Jeb! Łódź skakała na wysokich falach, kilka razy prawie nie przywaliłem głową w sufit. Powiedzieć, że miałem stracha, to nic nie powiedzieć. Patrzę po lokalsach, a tam: jeden sobie drzemie, jeden gra na komórce, jeden się przekomarza z małym niemowlęciem, które śmieje się w niebogłosy. Dzień jak co dzień. Trochę mnie to uspokoiło. Po ok godzinie rejsu, jak na karuzeli, dopłynęliśmy do małego molo pogrążonego w kompletnej ciemności. Jeden lokals bierze moją walizkę na głowę i krzyczy "Biegniemy!" (wciąż lało). Myślałem, że czeka mnie maraton w głąb wyspy, a ten po 5 sekundach wbiegł do budynku na wprost i tak znalazłem się w moim guest housie - Kinan Retreat. Już było po 19 i padało, więc tego dnia zjadłem tylko kolację i udałem się wcześnie spać.

Fulidhoo to bardzo mała wyspa, ale położona jest przepięknie - z lotu ptaka wygląda TAK. Wstałem rano, wyszedłem przed "domek" i ukazał mi się taki widok:



Kinan jest najlepiej położonym guest housem na wyspie. Poza jeszcze jednym, pozostałe są w środku, lub po drugiej stronie wyspy, gdzie widoki na ocean są takie:

W cenie miałem śniadanie i kolację - obie opcje w formie otwartego bufetu. Zaraz obok jest centrum nurkowe, ale tam najlepiej bukować sobie różne opcje wcześniej, bo wzięcie mają duże. W Kinan miałem zostać 4 doby, ale zostałem dwie :) Pierwszego dnia rano po śniadaniu dosiadł się do mnie manager Ramzi. Szczerząc zęby zaczął coś mówić o pomyłce na portalach rezerwacyjnych, że to nic wielkiego, że może ktoś nie dojedzie (tak, na pewno) itp. Dobra, dobra, przyznaj się, że zrobiłeś overbooking od mej 3 nocy i chcesz poprosić, żebym się przeniósł gdzie indziej na 2 ostatnie doby. Zaskoczony jeszcze bardziej wyszczerzył zęby. Czego nie wiedział, to to, że ja w mojej pracy w hotelu na co dzień mam do czynienia z zarządzaniem overbookingiem :) I doskonale wiedziałem, co w takiej sytuacji powiedzieć jako gość, żeby zyskać jak najwięcej :) Po krótkiej rozmowie zgodziłem się przenieść na dwie doby do innego guest housa, ale w zamian:
- nie zapłacę za te dwie doby
- na posiłki dalej mogę przychodzić do Kinan
- dwie wycieczki i pranie gratis
Plus jak mu obiecałem, że nie wysmaruje nic na TripAdvisor to ze szczęścia zaprosił mnie na lunch hehe. Jakieś 250$ byłem do przodu :) Kiedy poszedłem z nim na lunch zamówiłem tradycyjną potrawę ryż z kurczakiem curry - poziom ostrości łagodny. O matko, jak to był łagodny, to nie chce wiedzieć jaki jest na ostro. W połowie dania moje oczy wychodziły z orbit. Ramzi z kelnerem mieli ze mnie niezły ubaw. Curry jest, obok tuńczyka i kokosa, podstawą kuchni malediwskiej. Jest wszędzie, nawet jak się wydaje, że go nie ma. Jego stosowanie to czysta praktyczność. Ostre wzmaga pocenie się = wentylacje organizmu, co ułatwia miejscowym znoszenie konstant upałów.

Dobra, pierwszy dzień na Fulidhoo był pierwszym dniem mego pobytu na Malediwach bez słońca (wciąż 31 stopni). Kinan nie organizował tego dnia żadnych wycieczek, więc udałem się pozwiedzać wyspę. Trwało to 20 min... . Bez kitu, wyspa jest tak mała, że jak staniesz na środku, to widzisz ocean z 4 stron. Przez środek idzie główna "ulica", gdzie znajdziecie jedną knajpę i sklepy ze wszystkim. Udałem się do jednego skwapliwie, bo KOMARY!! Gnojki były wszędzie. Mniejsze niż w Polsce, ale tak samo upierdliwe. Po pierwszym dniu naliczyłem ok 50 bombli. Dlatego weźcie spray. Kupiłem na wyspie i miałem spokój. Mała ciekawostka - na drzwiach każdego sklepu znajdziecie kartkę z przekreślonymi klapkami. Tak, należy wejść do niego bez obuwia :)

Główna "ulica"
Udałem się na bikini beach, która znajduje się na zachodnim cyplu wyspy, zaraz obok tego dużego placu ze zdjęcia z lotu ptaka. Plaża nie jest duża, z niewielką budką, gdzie lokalsi sprzedają napoje, czy kokosa. Woda dookoła jest niesamowicie błękitna, ale "w środku" nie nadaje się do przybrzeżnego snorkelingu; była dość zamulona. Niestety ten plac za plażą to boisko do nogi i ktoś postanowił ogrodzić je betonowym płotem. Jeden wielki plac budowy za plecami. I z jednej strony jest to:

A z drugiej to:


Tak więc pierwszego dnia Fulidhoo zrobiło na mnie słabe wrażenie. Do końca dnia siedziałem w hamaku czytając książkę. W nocy znowu była burza i kolejny dzień znów był bez słońca. Jak żyć? Ramzi zapytany rano o jakieś wycieczki, powiedział, że dziś też nie ma, bo wszyscy pracownicy pojechali na ślub jednego z nich (później się okazało, że tego dnia ziomek od łodzi zrobił sobie wolne). Widząc moją lekko niezadowoloną minę obiecał coś zadziałać. Wrócił popołudniu z info, że o 16 miejscowi wyruszają na polowanie na ośmiornice i zgodzili się mnie wziąć. Uuuu to już coś. Punkt 16 (wow!) przyszedł po mnie lokalny ziomek, wziąłem sprzęt do snorkelingu i płyniemy!



Przed chwilą podziwiałem te rybę pod wodą, a tu nagle jeb z dzidy!

Niesamowita przygoda. Goście łowili obok mnie z harpunami, a ja podziwiałem sobie przepiękny kolorowy świat rafy koralowej. Takiego wypadu żaden guest house nie ma w ofercie :) Po powrocie przeniosłem się do Eveyla Guesthouse. Porządny obiekt w środku wyspy, ale praktycznie tylko tam spałem. Na moje miejsce w Kinan przyjechała przesympatyczna para Polaków Maciej i Natalia. Miło było pogadać znowu w rodzimej mowie :) Wieczorem mała atrakcja. Fulidhoo słynie z tego, że do samego brzegu wieczorami podpływa mnóstwo płaszczek, które dosłownie jedzą z ręki. I tak też było tego wieczoru :) Również, jak się robi ciemno, na plaże wychodzi niezliczona ilość krabów. Świecąc nagle latarką w jakiś punkt plaży ma się wrażenie, że ta się cała rusza. Fajne zakończenie dnia :)

Dzień nr 3. Na śniadanie tradycyjna potrawa: pasta z tuńczyka i kokosa + placuszki roshi


Ale wiadomość dnia to to, że w końcu słońce!! 10 rano zwarty i gotowy, z kilkoma osobami z Kinan, na wycieczkę snorkeling + sandbank. Płyniemy!


Po dotarciu sprzęt snorkelingowy nałóż i hop do wody wprost pomiędzy stado wielkich ryb!


Pod wodę schodziliśmy 3 razy, za każdym razem w innym, piękniejszym miejscu. Widzieliśmy rekina, żółwie i rybki prosto z "Gdzie jest Nemo". Na koniec chłopaki zabrali nas na samotną łachę piachu pośrodku oceanu. Powiem tak. Byłem już wtedy tydzień na Malediwach, widziałem rajskie miejsca, ale dopiero po zejściu na te łachę po raz pierwszy w 100% poczułem "to jest to". Czek dis ałt:





Jak leżałem w wodzie, tak od niechcenia przepłynęła obok mnie wielka płaszczka. WOW! Takie Malediwy to ja rozumiem :) Po powrocie i kolacji dobiegły nas dźwięki bębnów. Okazało się, że lokalny zespół bębniarzy, który występuje tylko od wielkiego dzwonu, dziś występuję :) Miałem okazję posłuchać typowo malediwskich brzmień i pooglądać typowo malediwskie wygibasy. Po raz pierwszy na Fulidhoo poszedłem spać z bananem na twarzy.

Następnego dnia rano Ramzi powiedział, że o 18 będzie wyczekiwane przeze mnie nocne łowienie ryb (koszt 40$, zapłaciłem od razu). Do tego czasu postanowiłem jeszcze raz połazić po wyspie. Powiem Wam, że jej optyka zmienia się o 180 stopni, kiedy świeci słońce. Wszystko wygląda...ładniej :)




Trochę książki, trochę bikini beach i wybiła 18. Ja + kilku gości Kinan czekamy, a Ramziego ani widu, ani słychu. Jedna laska zadzwoniła do niego, a ten "O jaa. Sorry, zapomnieliśmy. Ale spoko, oddamy kasę". AHA! Żeby jakoś nas udobruchać Kinan zorganizował kolację dla wszystkich gości na plaży. Był grill, były pochodnie, stoliki na piasku zaraz obok wody. Całkiem przyjemne to było. I tak powoli słońce zaszło nad Fulidhoo dla mnie po raz ostatni (romatyczna muzyka)


Jaka jest Fulidhoo? Pełna kontrastów. Z jednej strony rajskie plaże, niesamowicie turkusowa woda, przepiękne rafy do nurkowania dookoła, mało turystów, czuć w powietrzu, że wciąż jest to lokalna wyspa, a nie już turystyczne zagłębie, jak Maafushi. Mieszkańcy toczą swoje leniwe życie. Bylem świadkiem jak lokals wyszedł z domu, wszedł z płetwami prosto do wody, zanurkował, po chwili wyszedł z rybami, które pewnie zjedzą na kolacje. Takie ichnie wyjście do supermarketu. Albo siedzę sobie na ganku, a tu nagle przede mną lokals hops hops na czubek palmy na bosaka zrywać kokosy.


Z drugiej strony też na całej wyspie buduje się. Nowe guest housy, knajpy. Kinan stoi w pięknym miejscu, ale obok buduje się knajpa. Przez 4 dni od 12 do 18 towarzyszyły nam odgłosy szlifowania. Jak myślicie, gdzie ląduje gruz z tych placów budowy? W krzaki, na plaże. Na Fulidhoo znalazłem wiele miejsc, gdzie jest po prostu jeden wielki syf. Kłuło to niesamowicie w oczy. Dlatego jak nie ma słońca wyspa jest szara, bura i nijak "malediwska" jak sobie wyobrażamy. Za to jak świeci słońce zyskuje + 100 do rajskości. Ceny? Takie same jak na poprzednich wyspach+10R. Bankomatu nie ma! Zalecam mieć zapas gotówki. Jeżeli chcecie zobaczyć typowo lokalną wyspę, ponurkować w super miejscach, odpocząć od zgiełku, uskutecznić ciekawe wycieczki, polecam Fulidhoo w 100%. Ale na max góra 4/5 dni ;)







Hulhumale

Moim kolejnym celem była wyspa Hulhumale leżąca tuż obok Male. Dlatego najpierw musiałem wrócić się do stolicy. Miałem w planie płynąć o 11 lokalnym promem doni (3h), ale Ramzi powiedział, że również o 11 ich speedboat wiezie część gości do Male (50 min) i mogę się zabrać za 20$. Tak zrobiłem, co by mieć więcej czasu na Hulhumale. I tak byłem do przodu finansowo. Chłopaki z Eveyla zapewnili profesjonalny transport mojego bagażu.


Pruliśmy fale żwawo i o 12 byliśmy w Male. Musiałem dostać się na terminal promów. Polecono mi, abym złapał taxi. W stolicy nieważne jaki dystans pokonasz, płacisz za kurs 25R+5R bagaż (2$). 20 min machania ręką w upale i spalinach i nic. W końcu zatrzymał się facet, który wiózł przy okazji na przednim fotelu żonę z dzieckiem na kolanach (pasy? jakie pasy). Po całych 3 min jazdy w linii prostej "Jesteśmy na miejscu. 30R prosze". Że co? Doszedł bym z buta w 15 min...Terminal promów na Hulhumale znajduje się 100m na prawo, gdzie wysadzają nas łodzie lotniskowe. Na ukończeniu jest już prawie most łączący Male z Hulhumale, który budują Chińczycy. W nocy na całej długości mostu świeci się wielki czerwony neon "Przyjaźń chińsko - malediwska na zawsze".

Hulhumale wybrałem z Dorotą z ciekawości. Jest to wyspa całkowicie sztuczna, usypana od zera w celu odciążenia zapchanej Male. Zaprojektowana z linijką w ręce. Cały czas się powiększa. Zamieszkać tam mogą nieliczni - pierwsi mieszkańcy dostali przydział w loterii. Wyspa ma połączenie drogowe z lotniskiem, ale wjazdu pilnuje budka ze strażnikiem. Z terminala promów odebrał mnie uśmiechnięty pracownik Seasunbeach Hotel, gdzie miałem zostać jedną noc. Najtańsza miejscówka w jakiej spałem przez cały trip - pokoje w nim np. w ogóle nie mają okien. Co  mnie od razu uderzyło jadąc taxi do hotelu to...asfaltowe drogi ze znakami i światłami oraz bardzo mały ruch w porównaniu do Male. Hotel mieści się przy promenadzie, która ciągnie się wzdłuż wschodniego brzegu.




No niby to ładnie wygląda, ale to jednak beton, który bije po oczach. Piękne hotele i knajpy przeplatane są placami budowy, wokół których jest syf.

W tym miejscu chciałbym poświęcić akapit tematowi "Jak się buduje na Malediwach". Obserwując różne place budowy na wszystkich odwiedzanych wyspach doszedłem do wniosku, że podstawowe wyposażenie każdego budowlańca to: japonki. Tyle. Reszta według własnego widzimisie. Na jednej budowie widziałem całego jednego pracownika. Był ubrany w modne spodnie,koszule, japonki i mieszał beton łopatą. Na innej jeden siedział w samych gaciach (odważny, bez japonek) na rusztowaniu na wysokości 2 piętra (bez zabezpieczenia of course) i coś szpachlował. Inny na cienkiej lince podciągał mu wiadro. Na wyspach buduje się bez dźwigów. Nie widziałem żadnego, nawet przy 7/8 piętrowych szkieletach. Bylem świadkiem jak w Hulhumale 20 chłopa na 4 piętrze wciągało po linach jakiś ciężki blok. Na dole żadnej strefy bezpieczeństwa. Oczywiście o kaskach tam nikt nie słyszał. Najgorszy koszmar behapowca... .Robotnicy to przeważnie napływowi ze Sri Lanki i Bangladeszu. Na małych wyspach często pracują bez nadzoru kierownika, więc bez skrupułów wywalają śmieci i gruz tam gdzie nie powinni, przyczyniając się do degradacji środowiska. Szczególnie widoczne było to na Fulidhoo... .

Na Hulhumale wynudziłem się niesamowicie. Ceny dużo wyższe. Za wielki talerz owoców morza + napój zapłaciłem z podatkami 450R/29$. Całe miasto jest nierealne - szerokie drogi, galeria handlowa, orliki, eleganckie domy mieszkalne. Kompletnie inny świat niż Male. Nie polecam nikomu marnować czasu na pobyt na tej wyspie. Ja się zdecydowałem, bo jestem nienormalny. No i żeby następnego dnia mieć blisko na lotnisko. Z Hulhumale jedzie tam autobus co pół godziny z głównego skrzyżowania obok targu - koszt 20R/1,3$. ALE. Bus rusza nie punktualnie, ale jak się zapełni. Ja chcąc złapać bus o 7.30, stawiłem się 7.15. Bus przyjechał 7.17. O 7.19 był już pełen i pojechał. 

A na lotnisku musiałem być rano, bo czekał mnie ostatni, najważniejszy etap podróży - 3 dni w bajkowym resorcie. Miałem się tam udać z Dorotą i jej rodziną lecąc po raz pierwszy wodolotem! Na początek zupełnie pomyliłem terminale oddalone od siebie dość znacznie... Ale o tym już w części czwartej i ostatniej :)







11.05.2018

Malediwy - raj na ziemi? cz.2

Witam ponownie :) Przed Wami druga część relacji z mojej wyprawy na Malediwy. Kto jakimś cudem pominął część pierwszą to niech szybko klika >>TU<< i nadrabia. Czytanie dwójki bez jedynki nie ma sensu :)

Thulusdhoo

Dobra, pora zacząć eksplorować Malediwy! Pierwszy punkt - lokalna wyspa Thulusdhoo położona ok 30km na północ od Male. Na wyspę można dostać się lokalnym promem doni (cena 38R/2,5$) lub speedboatem. Jako, że promy miałem w planie w dalszej części podróży, to Dorota zaklepała mi łódź, co bym spróbował tej formy transportu (koszt-30$). Przystań dla speedboatów płynących na północ znajduje się "na górze" Male vis a vis dużego, czerwonego budynku Bank of Maledives. Zostałem tam podwieziony elegancko przez ziomka z hotelu i o 11 ruszyliśmy. Jeszcze mały przystanek na lotnisku po kilku pasażerów i rozpoczęło się prucie fal na całego. Leżałem sobie like a boss z ręką ala zimy łokieć wywieszoną przez burtę (co się na mnie okrutnie zemściło - o tym później), wiatr we włosach, piękne widoki. Zaczynało do mnie powoli docierać gdzie ja przyleciałem :)  Po około 30 min podróży przybyliśmy do odrapanego, betonowego wybrzeża z jakimiś starymi hangarami na wprost. Yyyy gdzie ten raj? ;) Ale wystarczyło wysiąść, rozejrzeć się 


Ok, chyba będzie dobrze :) Uśmiechnięty ziomeczek z guest house`a już na mnie czekał i po chwili zameldowałem się w Casadana Thulusdhoo, gdzie również przywitano mnie drineczkiem i mokrym ręcznikiem. Miejscówka bardzo przyjemna, bez szału, ale pokoje ładne z klimą i łazienką, fajne patio z restauracją i barem, stół do bilarda itp. Obsługa lekko zakręcona, angielski kuleje, ale zawsze bardzo mili i uczynni. Dużym plusem jest, że wychodzisz z niej i 20 metrów na prawo już jest plaża :) Nie tracąc zbytnio czasu wskoczyłem w jeszcze bardziej skąpe ciuchy i



Ooooo taaaaaaaaaak! Po 3 dniach od wyjścia z domu w końcu to, po co człowiek przyleciał na te całe Malediwy - rajska plaża i widoki!!! Thulusdhoo znana jest jako Wyspa Surferów, bo panują tu ponoć najlepsze warunki na Malediwach do surfowania. Ja byłem jeszcze przed sezonem, ale już paru zapaleńców było. Mają nawet obok własną wysepkę Chicken Island. Na necie znajdziecie foty prowadzącego na nią mostka, ale jest już on całkowicie zdezelowany ;) Wyspa jest również słynna z tego, że znajduje się na niej fabryka Coca - Coli. 

Na Thulusdhoo spędziłem pełne 3 dni, ale założyłem sobie, że w całości przeznaczam je na nicnierobienie, więc nie korzystałem z żadnych wycieczek ekstra. Po prostu książka, plażing, smażing. Już na początku popełniłem strategiczny błąd - wychodząc na pierwszy obchód postanowiłem, że kremem posmaruje się jak dojdę na plażę. BŁĄD! Wystarczyło 20 min pod malediwskim słońcem i wieczorem miałem kuku na ramionach i stopach + prawa ręka, grająca role zimnego łokcia na motorówce, była 100 razy bardziej czerwona niż lewa. Do końca pobytu na Malediwach skrupulatnie smarowałem się 50-tką co ranek przed wyjściem na dwór, a wieczorem na grubo nawilżającym kremem kokosowym. Nie ma żartów w tym temacie - jak nie chcecie sobie spieprzyć wyjazdu pierwszego dnia, to się smarujcie. Polecam. Maciej G. 

Główne plaże i widoki na wyspie znajdują się we wschodniej części. Generalnie plaże na lokalnych wyspach dzielą się na dwa rodzaje: local beach i bikini beach. Na tej pierwszej, gdzie przychodzą mieszkańcy, siedzimy i kąpiemy się ubrani w szorty i T-shirt (zarówno panie, jak i panowie). Również po wyspie nie poruszamy się świecąc gołą klatą, czy strojem kąpielowym. Na bikini beach plażujemy jak nam się podoba :) Na Thulusdhoo jedna przechodzi płynnie w drugą. Na całej ich długości znajdziemy piękne widoki, stoliki knajpek, leżaki i generalnie unoszący się w powietrzu chillout. 




Bikini beach jest niewielka, ale ma wszystko co potrzeba. Leżaki zajmujcie śmiało - nikt nie pilnuje. Pod daszkiem siedzą lokalsi, którzy oferują różne wycieczki. Czasami zjawia się lokalny dziadek, od  którego kupicie świeżego kokosa (30R/2$). Raz jakiś ziomek kupił kokosa i zapytał się dziadka, czy ma wydać ze 100$. Dziadek pokiwał głową, wziął banknot i znikł hehe 10min... 20min... 30min...Koleś się już śmiał, że to jego najdroższy kokos w życiu. Nagle dziadek wrócił i wydał 98$ reszty w...jednodolarówkach :P Chyba zbierał po całej wyspie. Wokół bikini beach znajduje się mały łańcuch rafy koralowej, więc jak macie własne maski, to wystarczy wejść do wody, zanurzyć się i macie snorkeling za darmo. Dookoła niesamowity świat kolorowych rybek i koralowców :) 


Sama wyspa jest bardzo urokliwa. Niska, kolorowa zabudowa, uśmiechnięci mieszkańcy. Można spokojnie obejść ją całą w 30 min. Jest kilka sklepików wielobranżowych i kilka restauracyjek. Kilka przykładowych cen:
- butelka wody 1,5l w sklepie: 8R/0,5$
- mała puszka coli w sklepie: 8R
- kawa w knajpce: 30R/2$
- lodzik Magnum w sklepie: 30R/2$
- krem Nivea 400ml w sklepie: 80R/5$
- Fish&Chips + sok z papai w knajpie: 160R/10$
- Seafood pizza + sok z limonki w knajpie: 240R/15,5$
Na lunch polecam udać się do Surf Camp, gdzie codziennie za 12$ ma się otwarty buffet dobrego żarcia bez ograniczeń. Na wyspie nie ma żadnego bankomatu, więc polecam mieć w zanadrzu gotówkę, bo z płatnością kartą różnie. Wszędzie opłaca się bardziej płacić lokalną walutą, nie dolarami, bo mieszkańcy zawsze zaookrąglają grubo w górę. 
Fajny punkt to kamienne molo, które znajdziemy idąc linią brzegową na lewo od bikini beach. Do południa, jak jest odpływ, w krystalicznie czystej wodzie widać kolorowe rybki, płaszczki, czy moreny. Wieczorem jest to idealne miejsce do podziwiania zachodu słońca.




Różnica czasu 4h, więc pierwsze 3 dni miałem problem z zaśnięciem. Godz. 22, chcę już nyny (ciemno od 4h, dzień na Malediwach trwa zawsze 6-18), a organizm "myśli", że jest 18. Nie, nie, żadnego spania! Wieczorami natomiast na wyspie wieje sandałem i nudą. Nie ma tu absolutnie żadnego życia nocnego. Ma to trochę swój urok. Nie wiem jak to nazwać - tropikalna cisza? Lekki wiaterek, świerszcze, szum palm itp. Pierwszego wieczoru, kiedy zaczęło się ściemniać, coś przeleciało mi nad głową. Patrzę, a to


Nanananan BATMAN!! W życiu nie widziałem tak wielkich nietoperzy, a tu se latają jak gołębie hehe Trzy dni na Thulusdhoo minęły leniwie i bez przygód. I o to chodziło!!! Jest to moim zdaniem idealna wyspa na pierwszy "dotyk" Malediwów. Fajne zetknięcie się z pierwszymi widokami "rajskości", życiem codziennym mieszkańców, ale i też drugą stroną medalu. Bo obok pięknych plaż są miejsca, gdzie po prostu jest syf.


Tam gdzie turysta nie sięga na co dzień, to wszędzie walają się butelki, papierki itp. Burzy to trochę pocztówkowe wyobrażenie Malediwów, nie powiem. Niby brałem to pod uwagę, ale jednak kuło to w oko. Ulice jednak były schludne i bardzo zadbane. Nic to, i tak japa cieszyła mi się cały czas :) W końcu Malediwy, czyżyn`t? ;) Naukowy (oczywiście pewnie amerykańscy) stwierdzili, że człowiek na urlopie tak naprawdę zaczyna odpoczywać dopiero od czwartego dnia. U mnie ten dzień wyznaczała zmiana wyspy z Thulusdhoo na Maafushi :)









Aktualne trendy strojów kąpielowych wśród pań 

Maafushi

Z Thulusdhoo nie było bezpośredniego połączenia, więc najpierw musiałem wrócić do Male. Mój doni (jeden na dzień) wypływał o 7.30. Ziomek z Casadany powiedział, że o 7.15 będzie transport na nabrzeże. O 7.20 nikogo. Ej ty zadzwoń może co? Zadzwonił, skończył i "Nie przyjedzie, biegniemy" yyy aha :) Dotarłem o 7.28. Prom do Male płynie wolno 1,5h wioząc lokalsów, towary, skutery itp. Ląduje on na północy stolicy. Doni na Maafushi miałem z większego terminala na południu i mało czasu na przesiadkę. Pomógł Ahmed, który podrzucił mnie i moją walizkę skuterem (nie wiem jak zachowywał balans). Prom na Maafushi z Male kosztował mnie 55R/3,5$ i płynął ok 1,5h. Kiedy malediwski rząd zezwolił mieszkańcom na otwieranie prywatnych guest house`ów pierwszy z nich powstał właśnie na Maafushi. I wyspa padła trochę ofiarą własnego sukcesu. Już z daleka widać wysokie hotele ponad linie drzew i betonowe szkielety powstających nowych. 1/4 wyspy zajmuje...więzienie, co paradoksalnie czyni ją bardzo bezpieczną. Po wyjściu czekał już na mnie ziomek z Stingray Beach In. Pierwsze wrażenie wyspy bardzo przyjemne:


Po dotarciu na miejsce manager Ibrahim wita mnie chlebem i solą (drinkiem i mokrym ręcznikiem), roztacza wizje cudownego pobytu i daje rachuneczek do zapłacenia. Patrze, a tam 160$ więcej niż miałem zapłacić. Yyyy Ibrahim, coś nie tak. "Nie, nie na pewno wszystko ok". Patrze jeszcze raz na rachunek a tam nazwisko gościa: Mohammed bin Cośtam from Saudi Arabia. Ibrahim, czy jak wyglądam na Mohameda? Co się okazało. Stingray ma obok nowy siostrzany hotel Triton. Cwaniak Ibrahim sprzedał mój pokój w Stingray na booking.com za większy hajs, a mi dał wspaniałomyślnie darmowy upgrade do lepszego, według niego, hotelu (gdzie i tak miał puste pokoje). Cwany. Ja, jako hotelarz, sam bym tak zrobił ;) Trochę pomarudziłem uzyskując zniżkę na wycieczkę i jedzenie w restauracji i wylądowałem w Tritonie. 7-piętrowy hotel, to nie do końca coś, o co mi chodziło, ale miał basen, wiec całkiem młodzieżowo. 2 dni przeżyje :)
Poszedłem od razu obczaić wyspę i nie zrobiła ona na mnie dużego wrażenia. Bikini beach jest mała, dno morskie na niej jest kamieniste tak, że idzie poranić nogi, z tyłu stoi betonowy szkielet, który burzy widok. 

Cała bikini beach

Wszędzie są reklamy wycieczek i naganiacze oraz knajpy. Wprawdzie wszystko jest uporządkowane i ładnie wygląda, ale trochę mi to przypominało polską przaśną miejscowość nad Bałtykiem. Ceny takie same jak na Thulusdhoo. Bankomatu nie uświadczyłem. 



Ogródek Stingray - polecam na śniadania i wieczorny relaks
Dorota wybrała dla mnie Maafushi, bo dzięki dużej konkurencji są tu najtańsze wycieczki fakultatywne. Na drugi dzień wykupiłem za 25$ w moim hotelu jednodniowy pakiecik: snorkeling + delfiny + lunch + sandbank (wyspa łacha piachu) + pływanie z żółwiami. Z innych np. jednodniowe "polowanie" na rekiny wielorybie - 100$, wypad na 1 dzień do resortu 50 - 150$. Miałem stawić się w recepcji o 8.45. Wbijam, a Ibrahim do mnie: "Zgłosiła się cała grupa z Tajlandii nagle. Oni popłyną o 9. Dla ciebie i małej grupy Chińczyków kombinujemy łódź na 9.30". Pięknie się zaczyna hehe. Niespodziewanie super wyszło, bo Tajowie popłynęli zwykłym speedboatem, a mi się trafiło lokalne, odlschoolowe doni z super lokalsami, jako obsługą. Chińscy towarzysze również okazali się zabawną grupką. 



Płyniemy!



Punkt pierwszy wycieczki - snorkeling. Po dopłynięciu na miejsce ukazały mi się niezłe widoki.


Sprzęt nałożony - hop do wody!! I właśnie dla takich momentów warto zabrać goPro itp. 




Rybki. Kolorowe rybki everywhere!!! Potem zmieniliśmy punkt na inny w celu znalezienia żółwi. Niestety ja dobrym pływakiem nie jestem, prąd był bardzo silny, więc po chwili wróciłem na pokład i żółwi nie uświadczyłem. Kiedy ekipa załadowała się z powrotem popłynęliśmy w stronę kolejnego punktu proszę wycieczki - sandbank. Jest to generalnie atrakcja, którą musicie zaliczyć będąc na Malediwach. Samotna łacha piachu po środku oceanu otoczona lazurową wodą. Takie miałem wyobrażenie :) Po dopłynięciu kolor wody się zgadzał.

Nasza łajba

Po wejściu na wysepkę od razu prawie nadepnąłem na plastikową butelkę. Obok leżało kilka puszek. Na środku pozostałości plastikowe po jakimś parawanie. Z daleka raj, z bliska syf. Niesamowicie turkusowa woda nadrabiała jednak te niedogodności. Po krótkim plażingu udaliśmy się na poszukiwanie delfinów czilując się na pokładzie.


Nie było łatwo je znaleźć. Na szczęście kapitan swoim sprawnym okiem wypatrzył je na horyzoncie. Powiem wam tak: niby każdy wie jak wygląda delfin, widział je w filmach, czy w zoo/oceanarium. Ale kiedy zobaczyłem je w naturalnym środowisku, prujące fale lśniącymi od słońca grzbietami, to oniemiałem. Kompletnie olałem aparat. Po prostu się na nie gapiłem i chłonąłem chwile. Coś niesamowitego. Najlepsza część tej całej wycieczki. Wróciliśmy na Maafushi grubo po 17. Następnego dnia miałem mieć prom na kolejną wyspę o 11, więc nie wykupowałem już żadnej innej wycieczki. Na Maafushi już wieczorami można uświadczyć trochę nocnego życia. Szwędając się trafiłem m.in na wyścigi krabów, jakieś zespoły grające na żywo, jedno disco na plaży. 

Generalnie Maafushi trochę mnie rozczarowała. Chyba miałem za duże wymagania w stylu "Malediwy to wszędzie musi być rajsko" :) Oczywiście plaże, palmy, gorąco itp, ale nie polecam tej wyspy na dłuższy pobyt. Jest ona, moim zdaniem, idealna na 2-4 dni, które poświęćcie w całości na wycieczki. Pod kątem samego przebywanie na niej zdecydowanie bardziej podobało mi się na Thulusdhoo. Dlatego już nie mogłem doczekać się kolejnej wyspy Fulidhoo, gdzie miałem spędzić najwięcej czasu z całego wyjazdu, bo aż 5 dni. Właśnie. W ostatniej chwili okazało się, że prom na Fulidhoo w ten dzień nie płynie... . Dorota na szybko zorganizowała mi miejsce na motorówce lokalsów, którzy mieli płynąć na Fulidhoo o 16.00. Stawiam się o 15.50 na nabrzeżu. 16.20 ani widu ani słychu mojego transportu. Okazało się, że dopiero o 17.30 wypłyną z Male :) Ehh malediwskie poczucie czasu :) Temu zagadnieniu przyjrzę się później :) Finalnie speedboat przypłynął o 18. Wchodząc na pokład zaczynało trochę kropić, a na horyzoncie zbierały się czarne burzowe chmury. O matko, tego rejsu nie zapomnę do końca życia... .

CDN :)