11.05.2018

Malediwy - raj na ziemi? cz.2

Witam ponownie :) Przed Wami druga część relacji z mojej wyprawy na Malediwy. Kto jakimś cudem pominął część pierwszą to niech szybko klika >>TU<< i nadrabia. Czytanie dwójki bez jedynki nie ma sensu :)

Thulusdhoo

Dobra, pora zacząć eksplorować Malediwy! Pierwszy punkt - lokalna wyspa Thulusdhoo położona ok 30km na północ od Male. Na wyspę można dostać się lokalnym promem doni (cena 38R/2,5$) lub speedboatem. Jako, że promy miałem w planie w dalszej części podróży, to Dorota zaklepała mi łódź, co bym spróbował tej formy transportu (koszt-30$). Przystań dla speedboatów płynących na północ znajduje się "na górze" Male vis a vis dużego, czerwonego budynku Bank of Maledives. Zostałem tam podwieziony elegancko przez ziomka z hotelu i o 11 ruszyliśmy. Jeszcze mały przystanek na lotnisku po kilku pasażerów i rozpoczęło się prucie fal na całego. Leżałem sobie like a boss z ręką ala zimy łokieć wywieszoną przez burtę (co się na mnie okrutnie zemściło - o tym później), wiatr we włosach, piękne widoki. Zaczynało do mnie powoli docierać gdzie ja przyleciałem :)  Po około 30 min podróży przybyliśmy do odrapanego, betonowego wybrzeża z jakimiś starymi hangarami na wprost. Yyyy gdzie ten raj? ;) Ale wystarczyło wysiąść, rozejrzeć się 


Ok, chyba będzie dobrze :) Uśmiechnięty ziomeczek z guest house`a już na mnie czekał i po chwili zameldowałem się w Casadana Thulusdhoo, gdzie również przywitano mnie drineczkiem i mokrym ręcznikiem. Miejscówka bardzo przyjemna, bez szału, ale pokoje ładne z klimą i łazienką, fajne patio z restauracją i barem, stół do bilarda itp. Obsługa lekko zakręcona, angielski kuleje, ale zawsze bardzo mili i uczynni. Dużym plusem jest, że wychodzisz z niej i 20 metrów na prawo już jest plaża :) Nie tracąc zbytnio czasu wskoczyłem w jeszcze bardziej skąpe ciuchy i



Ooooo taaaaaaaaaak! Po 3 dniach od wyjścia z domu w końcu to, po co człowiek przyleciał na te całe Malediwy - rajska plaża i widoki!!! Thulusdhoo znana jest jako Wyspa Surferów, bo panują tu ponoć najlepsze warunki na Malediwach do surfowania. Ja byłem jeszcze przed sezonem, ale już paru zapaleńców było. Mają nawet obok własną wysepkę Chicken Island. Na necie znajdziecie foty prowadzącego na nią mostka, ale jest już on całkowicie zdezelowany ;) Wyspa jest również słynna z tego, że znajduje się na niej fabryka Coca - Coli. 

Na Thulusdhoo spędziłem pełne 3 dni, ale założyłem sobie, że w całości przeznaczam je na nicnierobienie, więc nie korzystałem z żadnych wycieczek ekstra. Po prostu książka, plażing, smażing. Już na początku popełniłem strategiczny błąd - wychodząc na pierwszy obchód postanowiłem, że kremem posmaruje się jak dojdę na plażę. BŁĄD! Wystarczyło 20 min pod malediwskim słońcem i wieczorem miałem kuku na ramionach i stopach + prawa ręka, grająca role zimnego łokcia na motorówce, była 100 razy bardziej czerwona niż lewa. Do końca pobytu na Malediwach skrupulatnie smarowałem się 50-tką co ranek przed wyjściem na dwór, a wieczorem na grubo nawilżającym kremem kokosowym. Nie ma żartów w tym temacie - jak nie chcecie sobie spieprzyć wyjazdu pierwszego dnia, to się smarujcie. Polecam. Maciej G. 

Główne plaże i widoki na wyspie znajdują się we wschodniej części. Generalnie plaże na lokalnych wyspach dzielą się na dwa rodzaje: local beach i bikini beach. Na tej pierwszej, gdzie przychodzą mieszkańcy, siedzimy i kąpiemy się ubrani w szorty i T-shirt (zarówno panie, jak i panowie). Również po wyspie nie poruszamy się świecąc gołą klatą, czy strojem kąpielowym. Na bikini beach plażujemy jak nam się podoba :) Na Thulusdhoo jedna przechodzi płynnie w drugą. Na całej ich długości znajdziemy piękne widoki, stoliki knajpek, leżaki i generalnie unoszący się w powietrzu chillout. 




Bikini beach jest niewielka, ale ma wszystko co potrzeba. Leżaki zajmujcie śmiało - nikt nie pilnuje. Pod daszkiem siedzą lokalsi, którzy oferują różne wycieczki. Czasami zjawia się lokalny dziadek, od  którego kupicie świeżego kokosa (30R/2$). Raz jakiś ziomek kupił kokosa i zapytał się dziadka, czy ma wydać ze 100$. Dziadek pokiwał głową, wziął banknot i znikł hehe 10min... 20min... 30min...Koleś się już śmiał, że to jego najdroższy kokos w życiu. Nagle dziadek wrócił i wydał 98$ reszty w...jednodolarówkach :P Chyba zbierał po całej wyspie. Wokół bikini beach znajduje się mały łańcuch rafy koralowej, więc jak macie własne maski, to wystarczy wejść do wody, zanurzyć się i macie snorkeling za darmo. Dookoła niesamowity świat kolorowych rybek i koralowców :) 


Sama wyspa jest bardzo urokliwa. Niska, kolorowa zabudowa, uśmiechnięci mieszkańcy. Można spokojnie obejść ją całą w 30 min. Jest kilka sklepików wielobranżowych i kilka restauracyjek. Kilka przykładowych cen:
- butelka wody 1,5l w sklepie: 8R/0,5$
- mała puszka coli w sklepie: 8R
- kawa w knajpce: 30R/2$
- lodzik Magnum w sklepie: 30R/2$
- krem Nivea 400ml w sklepie: 80R/5$
- Fish&Chips + sok z papai w knajpie: 160R/10$
- Seafood pizza + sok z limonki w knajpie: 240R/15,5$
Na lunch polecam udać się do Surf Camp, gdzie codziennie za 12$ ma się otwarty buffet dobrego żarcia bez ograniczeń. Na wyspie nie ma żadnego bankomatu, więc polecam mieć w zanadrzu gotówkę, bo z płatnością kartą różnie. Wszędzie opłaca się bardziej płacić lokalną walutą, nie dolarami, bo mieszkańcy zawsze zaookrąglają grubo w górę. 
Fajny punkt to kamienne molo, które znajdziemy idąc linią brzegową na lewo od bikini beach. Do południa, jak jest odpływ, w krystalicznie czystej wodzie widać kolorowe rybki, płaszczki, czy moreny. Wieczorem jest to idealne miejsce do podziwiania zachodu słońca.




Różnica czasu 4h, więc pierwsze 3 dni miałem problem z zaśnięciem. Godz. 22, chcę już nyny (ciemno od 4h, dzień na Malediwach trwa zawsze 6-18), a organizm "myśli", że jest 18. Nie, nie, żadnego spania! Wieczorami natomiast na wyspie wieje sandałem i nudą. Nie ma tu absolutnie żadnego życia nocnego. Ma to trochę swój urok. Nie wiem jak to nazwać - tropikalna cisza? Lekki wiaterek, świerszcze, szum palm itp. Pierwszego wieczoru, kiedy zaczęło się ściemniać, coś przeleciało mi nad głową. Patrzę, a to


Nanananan BATMAN!! W życiu nie widziałem tak wielkich nietoperzy, a tu se latają jak gołębie hehe Trzy dni na Thulusdhoo minęły leniwie i bez przygód. I o to chodziło!!! Jest to moim zdaniem idealna wyspa na pierwszy "dotyk" Malediwów. Fajne zetknięcie się z pierwszymi widokami "rajskości", życiem codziennym mieszkańców, ale i też drugą stroną medalu. Bo obok pięknych plaż są miejsca, gdzie po prostu jest syf.


Tam gdzie turysta nie sięga na co dzień, to wszędzie walają się butelki, papierki itp. Burzy to trochę pocztówkowe wyobrażenie Malediwów, nie powiem. Niby brałem to pod uwagę, ale jednak kuło to w oko. Ulice jednak były schludne i bardzo zadbane. Nic to, i tak japa cieszyła mi się cały czas :) W końcu Malediwy, czyżyn`t? ;) Naukowy (oczywiście pewnie amerykańscy) stwierdzili, że człowiek na urlopie tak naprawdę zaczyna odpoczywać dopiero od czwartego dnia. U mnie ten dzień wyznaczała zmiana wyspy z Thulusdhoo na Maafushi :)









Aktualne trendy strojów kąpielowych wśród pań 

Maafushi

Z Thulusdhoo nie było bezpośredniego połączenia, więc najpierw musiałem wrócić do Male. Mój doni (jeden na dzień) wypływał o 7.30. Ziomek z Casadany powiedział, że o 7.15 będzie transport na nabrzeże. O 7.20 nikogo. Ej ty zadzwoń może co? Zadzwonił, skończył i "Nie przyjedzie, biegniemy" yyy aha :) Dotarłem o 7.28. Prom do Male płynie wolno 1,5h wioząc lokalsów, towary, skutery itp. Ląduje on na północy stolicy. Doni na Maafushi miałem z większego terminala na południu i mało czasu na przesiadkę. Pomógł Ahmed, który podrzucił mnie i moją walizkę skuterem (nie wiem jak zachowywał balans). Prom na Maafushi z Male kosztował mnie 55R/3,5$ i płynął ok 1,5h. Kiedy malediwski rząd zezwolił mieszkańcom na otwieranie prywatnych guest house`ów pierwszy z nich powstał właśnie na Maafushi. I wyspa padła trochę ofiarą własnego sukcesu. Już z daleka widać wysokie hotele ponad linie drzew i betonowe szkielety powstających nowych. 1/4 wyspy zajmuje...więzienie, co paradoksalnie czyni ją bardzo bezpieczną. Po wyjściu czekał już na mnie ziomek z Stingray Beach In. Pierwsze wrażenie wyspy bardzo przyjemne:


Po dotarciu na miejsce manager Ibrahim wita mnie chlebem i solą (drinkiem i mokrym ręcznikiem), roztacza wizje cudownego pobytu i daje rachuneczek do zapłacenia. Patrze, a tam 160$ więcej niż miałem zapłacić. Yyyy Ibrahim, coś nie tak. "Nie, nie na pewno wszystko ok". Patrze jeszcze raz na rachunek a tam nazwisko gościa: Mohammed bin Cośtam from Saudi Arabia. Ibrahim, czy jak wyglądam na Mohameda? Co się okazało. Stingray ma obok nowy siostrzany hotel Triton. Cwaniak Ibrahim sprzedał mój pokój w Stingray na booking.com za większy hajs, a mi dał wspaniałomyślnie darmowy upgrade do lepszego, według niego, hotelu (gdzie i tak miał puste pokoje). Cwany. Ja, jako hotelarz, sam bym tak zrobił ;) Trochę pomarudziłem uzyskując zniżkę na wycieczkę i jedzenie w restauracji i wylądowałem w Tritonie. 7-piętrowy hotel, to nie do końca coś, o co mi chodziło, ale miał basen, wiec całkiem młodzieżowo. 2 dni przeżyje :)
Poszedłem od razu obczaić wyspę i nie zrobiła ona na mnie dużego wrażenia. Bikini beach jest mała, dno morskie na niej jest kamieniste tak, że idzie poranić nogi, z tyłu stoi betonowy szkielet, który burzy widok. 

Cała bikini beach

Wszędzie są reklamy wycieczek i naganiacze oraz knajpy. Wprawdzie wszystko jest uporządkowane i ładnie wygląda, ale trochę mi to przypominało polską przaśną miejscowość nad Bałtykiem. Ceny takie same jak na Thulusdhoo. Bankomatu nie uświadczyłem. 



Ogródek Stingray - polecam na śniadania i wieczorny relaks
Dorota wybrała dla mnie Maafushi, bo dzięki dużej konkurencji są tu najtańsze wycieczki fakultatywne. Na drugi dzień wykupiłem za 25$ w moim hotelu jednodniowy pakiecik: snorkeling + delfiny + lunch + sandbank (wyspa łacha piachu) + pływanie z żółwiami. Z innych np. jednodniowe "polowanie" na rekiny wielorybie - 100$, wypad na 1 dzień do resortu 50 - 150$. Miałem stawić się w recepcji o 8.45. Wbijam, a Ibrahim do mnie: "Zgłosiła się cała grupa z Tajlandii nagle. Oni popłyną o 9. Dla ciebie i małej grupy Chińczyków kombinujemy łódź na 9.30". Pięknie się zaczyna hehe. Niespodziewanie super wyszło, bo Tajowie popłynęli zwykłym speedboatem, a mi się trafiło lokalne, odlschoolowe doni z super lokalsami, jako obsługą. Chińscy towarzysze również okazali się zabawną grupką. 



Płyniemy!



Punkt pierwszy wycieczki - snorkeling. Po dopłynięciu na miejsce ukazały mi się niezłe widoki.


Sprzęt nałożony - hop do wody!! I właśnie dla takich momentów warto zabrać goPro itp. 




Rybki. Kolorowe rybki everywhere!!! Potem zmieniliśmy punkt na inny w celu znalezienia żółwi. Niestety ja dobrym pływakiem nie jestem, prąd był bardzo silny, więc po chwili wróciłem na pokład i żółwi nie uświadczyłem. Kiedy ekipa załadowała się z powrotem popłynęliśmy w stronę kolejnego punktu proszę wycieczki - sandbank. Jest to generalnie atrakcja, którą musicie zaliczyć będąc na Malediwach. Samotna łacha piachu po środku oceanu otoczona lazurową wodą. Takie miałem wyobrażenie :) Po dopłynięciu kolor wody się zgadzał.

Nasza łajba

Po wejściu na wysepkę od razu prawie nadepnąłem na plastikową butelkę. Obok leżało kilka puszek. Na środku pozostałości plastikowe po jakimś parawanie. Z daleka raj, z bliska syf. Niesamowicie turkusowa woda nadrabiała jednak te niedogodności. Po krótkim plażingu udaliśmy się na poszukiwanie delfinów czilując się na pokładzie.


Nie było łatwo je znaleźć. Na szczęście kapitan swoim sprawnym okiem wypatrzył je na horyzoncie. Powiem wam tak: niby każdy wie jak wygląda delfin, widział je w filmach, czy w zoo/oceanarium. Ale kiedy zobaczyłem je w naturalnym środowisku, prujące fale lśniącymi od słońca grzbietami, to oniemiałem. Kompletnie olałem aparat. Po prostu się na nie gapiłem i chłonąłem chwile. Coś niesamowitego. Najlepsza część tej całej wycieczki. Wróciliśmy na Maafushi grubo po 17. Następnego dnia miałem mieć prom na kolejną wyspę o 11, więc nie wykupowałem już żadnej innej wycieczki. Na Maafushi już wieczorami można uświadczyć trochę nocnego życia. Szwędając się trafiłem m.in na wyścigi krabów, jakieś zespoły grające na żywo, jedno disco na plaży. 

Generalnie Maafushi trochę mnie rozczarowała. Chyba miałem za duże wymagania w stylu "Malediwy to wszędzie musi być rajsko" :) Oczywiście plaże, palmy, gorąco itp, ale nie polecam tej wyspy na dłuższy pobyt. Jest ona, moim zdaniem, idealna na 2-4 dni, które poświęćcie w całości na wycieczki. Pod kątem samego przebywanie na niej zdecydowanie bardziej podobało mi się na Thulusdhoo. Dlatego już nie mogłem doczekać się kolejnej wyspy Fulidhoo, gdzie miałem spędzić najwięcej czasu z całego wyjazdu, bo aż 5 dni. Właśnie. W ostatniej chwili okazało się, że prom na Fulidhoo w ten dzień nie płynie... . Dorota na szybko zorganizowała mi miejsce na motorówce lokalsów, którzy mieli płynąć na Fulidhoo o 16.00. Stawiam się o 15.50 na nabrzeżu. 16.20 ani widu ani słychu mojego transportu. Okazało się, że dopiero o 17.30 wypłyną z Male :) Ehh malediwskie poczucie czasu :) Temu zagadnieniu przyjrzę się później :) Finalnie speedboat przypłynął o 18. Wchodząc na pokład zaczynało trochę kropić, a na horyzoncie zbierały się czarne burzowe chmury. O matko, tego rejsu nie zapomnę do końca życia... .

CDN :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz