19.01.2017

Północna Rumunia - wsiadłem na kunia!

Ręka do góry - komu na hasło "Rumunia" przychodzi na myśl idealne miejsce na wakacyjny wyjazd. A już w szczególności "Północna Rumunia", gdzie dostępu do morza nie uświadczysz. Lasu rąk nie widzę. Teraz powoli się to zmienia - Polacy z chęcią odkrywają ten kraj jako miejsce na fajny wypad, ale w 2012 roku, kiedy tam pojechałem, wszyscy pukali się w głowę. Na szczęście miałem to gdzieś i spędziłem tam cudowne 2 sierpniowe tygodnie w towarzystwie 20 młodych ludzi z całej Europy, odwiedzając 5 różnych miast. Może być przydługo, ale co tam - wenę akurat miałem ;)

Zanim zaczniemy koniecznie przeczytajcie jak na te Rumunie dojechałem. Epicka 42 - godzinna podróż do odbycia >> TU <<

IASSI (Jassny)

Pierwszy przystanek gdzie spędziłem najwięcej czasu, bo aż 6 dni. Miasto dość duże - ok 300 tyś mieszkańców. Dzień po dniu Wam opowiadać nie będę, bo z nudów jeszcze zaczęlibyście słuchać Gosi Andrzejewicz. Skupie się na kilku historyjkach i najlepszych momentach:

Zwiedzanie

Szału w tym mieście nie ma, ale było kilka miejsc, które są warte odnotowania. Przede wszystkim epicki budynek ratusza i władz miejskich. Robił skurczybyk wrażenie - zwłaszcza w słońcu.


Również wart zobaczenia jest budynek uniwersytetu. Można wejść na kopułę na dachu skąd rozciąga się świetny widok na panoramę miasta. W głównym holu uniwerku można podziwiać dość osobliwe pracę jakiegoś tam znanego artysty - nie pamiętam nazwiska. Tuż obok wieży z kopułą znajdują się potężne pomniki najbardziej kozackich władców z historii Rumunii. Wybrałem się też do miejskiego ogrodu botanicznego, ale odradzam, bo jedno wielkie "zieeeew". Szwendając się można czasami natrafić na urokliwe uliczki z kawiarniami, placykami, czy stoiskami z książkami. 


że sztuka?


Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie odstawił jakiegoś numeru. Obok jednego z budynków zobaczyłem na środku fontanny idealny pomnik do zrobienia sobie zdjęcia. Woda płytka, więc wchodzę. Nie przewidziałem, że "podłoga" może być śliska. Jak nie wywinąłem kozła do wody. Klapki poleciały 3 metry w górę. Mój kompan Adam, zamiast pomóc, to oczywiście cisnął bekę i robił foty. Nawet cieć wybiegł z budynku i darł się do mnie po rumuńsku.


Generalnie miasto warto zobaczyć, ale tak góra jeden nocleg i dalej w drogę. Więcej fotek dam na koniec.

Gry, zabawy, tańce, hulańce

No to w takim razie co ja tam robiłem 6 dni? Pogoda dopisywała - co dziennie 30 stopni. Jednego popołudnia postanowiliśmy się lekko orzeźwić i zorganizować wielką bitwę wodną. Zakupiliśmy duuużo balonów do napełnienia wodą, każdy w zapasie butelka itp. Na sygnał jedna wielka rozpierducha. Każdy czuł się jak małe dziecko. No kto nie chciałby latem takiego czegoś sobie zafundować? :)



W inny dzień wybraliśmy się na paintball. Jednak organizatorzy nie wzięli nas na przygotowany tor z klasycznymi markerami. Pojechaliśmy do najzwyklejszego lasu pod miastem i dostaliśmy repliki prawdziwych broni, tyle że na kulki z farbą. Ja przytuliłem wielką snajperkę, wlazłem na drzewo i stamtąd naparzałem. Miła odmiana od "normalnego" paintballa.


Oczywiście wieczorami nie chodziliśmy grzecznie spać.  W jeden z nich zrobiliśmy sobie "Mustache Party". Byście widzieli minę taksówkarza, który nas wiózł do baru. No i samych ludzi w barze. W inny wieczór pojechałem do mega exclusiv klubu z zewnętrznymi basenami i jacuzzi, gdzie miały kąpać się gołe modelki. Miały, bo w ten jedyny z całego tygodnia wieczór ostro lało... ale impreza i tak była przednia :) Nad bezpieczeństwem czuwała mafia z Czeczenii chyba. Tak zakazanych mord w życiu nie widziałem. Ale byli mili. 

To NIE mafiozo z Czeczeni


Ale najlepsza impreza miała miejsce, kiedy poszliśmy do klubu Taverna na koncert zespołu Sukar Nation. Co to była za biba. Moje Top-5 imprez w życiu, a trochę ich było. Niesamowite szaleństwo do niesamowicie energetycznej muzyki. Piwo nie zdążało się wchłaniać, bo od razu było wypacane w dzikim tańcu. Niech przemówi filmik pt. "It`s Goran Bregovic!!!"


Dzień później wróciliśmy do Taverny na rumuńskie karaoke, które prowadził wokalista Sukar Nation. Czy byliście kiedyś na pieprzonym rumuńskim karaoke?? Pochwalę się - wygrałem konkurs na najdłuższe pociągnięcie "Wassuuuuup!"

VATRA DORNEI

Prosto z Iassi busem udaliśmy się do górskiego miasteczka Vatra Dornei. Po drodze odwiedziliśmy potężną twierdze Neamtului z XV w. - robiła wrażenie. Jest elegancko odrestaurowana również w środku, gdzie jest dużo ciekawych pomieszczeń tematycznych. Z murów rozciąga się też niesamowity widok na okolice. 


Vatra D. to typowa zimowa mieścina narciarska. Latem dostaliśmy lekkiego szoku, bo z 30 stopni w Iassi zrobiło się nagle 7 i piździ. Podczas pobytu, poza odwiedzeniem fascynującego muzeum kultury lokalnej,

Janosik się chowa 
zrobiłem coś po raz pierwszy w życiu. Wsiadłem na konia. Przez 27 lat do wtedy nigdy nie miałem okazji, a tu kazali mi wsiąść i samemu "prowadzić" wałacha. Pięknie. Gdzie mogę spisać testament? I wiecie co? Było to jedno z najfajniejszych przeżyć w moim życiu. Ścieżka prowadziła przez las majestatycznych gór Transylwanii. Oczywiście nie miałem kompletnie kontroli nad moją kobyłą i biliard razy prawie leżałem w rowie, ale co chill - out to moment.

Popatrz na swojego faceta. A teraz na mnie. Siedzę na koniu!


BORSA + Voronet

Z Vatra Dornei pojechaliśmy do innej górskiej mieściny Borsa. Po drodze zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć słynny monastyr w Voronet wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Jest on pokryty niesamowitymi malowidłami, które mają kilkaset lat. Na żywo robiły naprawdę wrażenie. 



Jadąc do Borsy wjechaliśmy już w wysokie góry Transylwanii. I naprawdę patrząc przez szybę można poczuć klimat z opowieści o Drakuli. Wszędzie zbity lasostan spowity gęstymi mgłami i droga wijąca się serpentynami pomiędzy. Co jakiś czas zapomniane przez Boga wioski. W jednej musieliśmy się zatrzymać aby przepuścić ludową procesję


W Borsie zabawiliśmy tylko 1 noc, bo nuda. Tu nie polecam zajeżdżać. Poza pieszym wypadem w góry nie robiliśmy nic innego. Mieliśmy się w planie wyspać, ale na parterze naszego pensjonatu było...wesele. Mieliśmy niezłą bekę, bo po ulewie droga przed wejściem zamieniła się w tęgie błoto, a weselnicy w szpilkach i lakierkach ;) Chcieliśmy się wbić, ale rodzinka czuwała.


W tym domu w górach wciąż żyła starsza para w warunkach iście średniowiecznych.

CLUJ - NAPOCA

Nooo w końcu powrót do cywilizacji i upalnej pogody. Cluj (czyt. Kluż) to europejskie miasto pełną gębą. Tu już zwiedzać było naprawdę co. Cluj istnieje od czasów Imperium Rzymskiego i jego pozostałości można znaleźć na każdym kroku. Wrażenie robi już na dzień dobry główny Plac Unirii z potężnym pomnikiem Macieja Korwina Mikke oraz największym kościołem w kraju - bazyliką Św. Michała. Na wieżę bazyliki z dzwonami można wejść za free, ale trzeba wchodzić obsranymi po całości przez gołębie, spruchniałymi, stromymi i trzeszczącymi schodami, które lata świetności mają już za sobą. Ale warto, bo widok na miasto jest fantastyczny. No i można postać sobie centralnie pod bijącym dzwonem. Warto też przejść się na Plac Avrama Iancu z prawosławnym soborem katedralnym Zaśnięcia Matki Bożej, Teatrem Narodowym i pomnikiem samego Avrama. W Cluj ogród botaniczny jest jak najbardziej do polecenia, bo panuje tam fajna relaksująca atmosfera.




Cluj to też bogate życie nocne. Oj odbiliśmy sobie spokojne wieczory w Vatra D. i Borsy. Najbardziej w pamięci zapadł mi bar&club Janis, zaraz obok bazyliki. Główna sala zawalona była palącymi się chyba od set lat świeczkami, z których spływający wosk tworzył niesamowite kształty. Całość utrzymana w duchu hippisowskim tworzyła klimat nie do podrobienia. Wisienką na torcie był stojący w rogu sali oldschoolowy automat z pinballem. Poszło na to miliony monet. Inne bary również zwiedzane były (w jednym barman biegał z wielkim plastikowym penisem wystającym z rozporka - nie pytajcie) i to dość intensywnie, ale może zakończę temat ;) Rano też zbytnio nie dane nam było się wysypiać. Akurat w Cluj odbywał się międzynarodowy młodzieżowy festiwal zespołów ludowych. Nasz akademik był załadowany po sufit uczestnikami, którzy od rana przygrywali/tańcowali aż miło. 


SIGHISOARA 

Po 3 dość intensywnych dniach w Cluj udaliśmy się do ostatniego punktu naszej rumuńskiej bonanzy - Sighisoary. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, ale szczena nam szybko opadła jak wbiliśmy do najlepiej zachowanego średniowiecznego zespołu miejskiego w tej części Europy. Przechodzi się bramę miejską do "starej" Sighisoary i ma się wrażenie podróży w czasie (udając, że się nie widzi parkujących gdzie popadnie aut). Klimat jest niesamowity. Można się bardziej wczuć udając się do wypożyczalni strojów. Za jedyne 10 złociszy można wbić się w strój z epoki i zrobić 15 - minutowy spacer po starym mieście. 



Jedną z głównych atrakcji jest m.in. dom, gdzie urodził się prawdziwy Vlad Dracul. Warto wejść również na wieżę zaraz obok dla widoku na całe stare miasto. Obowiązkowy punkt to też klimatyczny stary cmentarz, do którego prowadzą ileśtamsetletnie tunelo - schody. Jak znudzi Wam się średniowiecze to kąpielisko miejskie jest całkiem nie od rzeczy ;) Generalnie ostatnie 2 dni w tym miasteczku upłynęły na kompletnym relaksie, który idealnie podsumował cały wyjazd.



Dwa tygodnie zleciały jak z bicza strzelił i trzeba było się zawijać do domu. Jak dojazd na Rumunie był epicki, to powrót już w ogóle z dupy. Jadąc do mieliśmy jakiś plan. Wracając planowaliśmy wszystko na pałę. W dniu wyjazdu stwierdziliśmy, że wracamy przez Budapeszt. Na stacji w Sighisoarze kupiliśmy bilety do Cluj. Tam wylądowaliśmy wieczorem, żeby dowiedzieć się, że next wolne miejsce do Budapesztu to pociąg o 5 rano. Za 8h. To co, poszliśmy do Janisa :) Wróciliśmy o 2 na dworzec i resztę nocy spędziliśmy wśród okolicznego elementu. Dojechaliśmy do Budapesztu i okazało się, że jest...święto narodowe. I 50 stopni w słońcu (autentycznie). Pociąg do Polski dopiero o 20.00, a tu wszędzie dookoła jedna wielka balanga. Cóż, nie nudziliśmy się :) Na chatę we Wrocławiu dotarliśmy chyba znowu po 40 godzinach :)


I tak właśnie minęła moja pierwsza wizyta w Rumunii. Jadąc nie wiedziałem kompletnie czego się spodziewać. Czy dobrze robię poświęcając mój główny urlop w roku na to miejsce? No i chyba nie zaskoczę Was, że kompletnie nie żałuję! Wspaniały kraj, wspaniali ludzie, przepyszne żarcie. Niesamowite widoki, klimatyczne zamki i monastyry. Zabawa do białego rana, ale i niczym niezmącony relaks i odpoczynek. No i pierwszy raz jechałem na koniu. To najważniejsze ;) Rumunia jest naprawdę warta odwiedzenia. Nie dawajcie się stereotypom i uprzedzeniom. W naszym języku, i też myśleniu, "Rumun" to pejoratywne określenie Cygana, czy Roma i wszyscy myślą, że w Rumunii aż się od nich roi. A dupa. Wcale nie. Romowie to zaledwie kilka procent populacji. Rumun to normalny człowiek jak ja, czy Ty! I to chyba najważniejsza wartość, która wyniosłem z tego wyjazdu. Aha, i na sam koniec mała spowiedź - na tych wakacjach nawiązałem też pewną znajomość, która sprawiła, że od 4 lata jeżdżę co roku do Hiszpanii, ale to już historia na kiedy indziej ;)

PS. It`s Goran Bregovic!!!!

Iassi






Sukar Nation

Zamek Neamtului



Vatra Dornei


Borsa


Cluj Napoca





Sighisoara