29.08.2018

Malediwy - raj na ziemi? cz.4 ostatnia zakończona ślubem

Jadę busem z Hulhumale, widzę terminal Maledivian Seaplane. To wysiadam i czekam, aż kierowca otworzy luk, żebym mógł wyjąć walizkę. A ten zamyka drzwi i rusza...

Witam w ostatniej części mojej relacji z rajskich (?) Malediwów :) Kto przegapił cz.1, cz.2 i cz.3 ten gapa i niech szybciutko nadrabia!

Ostatnia część mojego objazdu po Malediwach - resort Kandima. Kiedy Malediwy otworzyły się na turystów najpierw zaczęły powstawać ekskluzywne resorty - wyspy. Zamknięte luksusowe światy tylko dla najbogatszych. Kiedy władzę pozwoliły mieszkańcom otwierać własne guest house`y ożywiło to konkurencje i resorty stały się również przystępne cenowo dla zwykłego zjadacza chleba, chodź wciąż trzeba się liczyć z niemałym wydatkiem. Od początku postanowiłem, że muszę chociaż 1-3 dni spędzić w jakimś resorcie. Z pomocą przyszła nieoceniona Dorota - Polka na Malediwach.

Posłuchajcie... (niczym Cejrowski)

Dzięki staraniom Doroty "padło" na resort Kandima w atolu Kaafu. Miałem tam spędzić ostatnie 3 dni mojego wyjazdu. Jako, że na jeden z tych dni przypadały urodziny Doroty, postanowiła ona wziąć urlop i wybrać się ze mną i ze swoją rodzinką. Do resortu można dostać się na dwójnasób z Male: bezpośrednio wodolotem, albo samolotem rejsowym Maldivian Airlines do Kaadedhdhoo i stamtąd zgarnia cię speedboat resortu. Rejsowy kosztuje ok 300 - 400$ w dwie strony. Wodolotem nie jest tanio...W dwie strony 502$, czyli więcej, niż dałem za Polska - Malediwy - Polska. Zdecydowałem się wyskoczyć z kasy, bo a) nigdy takim nie leciałem, b) kiedy znowu będę miał szanse lecieć wodolotem nad bajkowymi atolami? :) Wylot mieliśmy o 9.45. Umówiłem się z Dorotą o 8.30 "na terminalu Kandima"...

..."eeeejjjj, czekaaaaaj Pan" krzyczałem biegnąc za busem i waląc w jego bok. Zatrzymał się na szczęście i mogłem wyjąć bagaże. Wchodzę na terminal, wodoloty czekają za szybą, pani zważyła mój bagaż, czekałem sobie w poczekalni. O 8.50 dzwoni Dorota "Gdzie jesteś????????????"  Co się okazało. Aby lecieć wodolotem trzeba stawić się na GŁÓWNYM lotnisku, oddać bagaż, zapłacić i stamtąd busik wiezie cię na terminal wodolotów. Ups... .Na szczęście Dorota wyłożyła $$ (oddałem, żeby nie było) za mnie i nie musiałem się tam fatygować. Trochę się na mnie zdenerwowała, ale szybko przeszło :PP


Lecimy!!! W wodolocie na 15 osób jest gorąco jak w piekarniku. I maszyna hałasuje niesamowicie, ale załogant rozdaje zatyczki. Piloci wyluzowani "prowadzą" na bosaka:


Ale kij z tym. Przelot wart jest każdego dolara, bo przez 45 min widzisz przez okno to:


Lądujemy na turkusowej, jak z obrazka, wodzie. Z platformy zabiera nas łódź, na pomoście stoi już uśmiechnięty komitet powitalny. Welcome in Kandima!!!



Kandima jest resortem luksusowym, ale w trochę innym znaczeniu. Nie znajdziecie tam złotych klamek, czy pazia czekającego obok kibla z aksamitnym papierem, aby podetrzeć tyłek jaśnie panu. Głównym założeniem jest, abyś się po prostu zrelaksował w rajskim otoczeniu, "a my zajmiemy się resztą". Wszystko na jak najwyższym poziomie, z nowoczesnym sznytem, ale w leniwej i relaksującej atmosferze bez zadęcia i kija w tyłku. Nie ma sensu, abym opisywał tu cały resort - ile mają jakich domków, czy willi znajdziecie na ich stronie.

Idąc długim pomostem w stronę brzegu i recepcji miałem wrażenie, że zbliżam się do bram raju, do tych Malediwów, które oglądałem na pocztówkach przez długie lata. Uśmiechnięci recepcjoniści, stojący sobie w piasku, załatwili szybko formalności i już siedziałem w meleksie, który wiózł nas do naszego domku. Zamieszkałem w najbardziej standardowym, ale nawet w standardzie jest WOW!


W łazience prysznic wbudowany w sufit, oświetlenie lustra uruchamia włącznik wtopiony w tafle lustra, łóżko więcej niż królewskie. Na balkonie bujane wyro i wiatrak - jedną noc spędziłem śpiąc na balkonie pod gwiazdami :) Plaża z filmiku znajduję się na północnej stronie wyspy. Na stronie południowej jest bardziej kamieniście, ale tam za to stoją bardziej wypasione wille.

Południowa strona

Żodyn budynek nie wystaje poza linie palm, żodyn. Wszędzie "atakuje" cię bujna zieleń, papugi itp. Główna "droga" wzdłuż całej wyspy, piaszczysta, ale ubita, ciągnie się w cieniu palm i już sama jazda nią to czysta przyjemność. Po wyspie można poruszać się bezpłatnym systemem meleksów, które jeżdżą w kółko co 15/20 min, albo można wypożyczyć rower (10$/tydzień). Ja wybrałem oczywiście te drugą opcję, bo jest najwygodniejsza.

Rowerem najlepiej :) fot. marzejkomedia

Jako, że to resort, to w mini barku czeka alkohol - butelka wina 35$, puszka Heinekena 8$(+oczywiście 10% serwis, 12% tax). Ja niepijący, więc od razu wybrałem się rowerem na objazd po wyspie. Oczywiście każdy szanujący się resort ma wille na wodzie ciągnące się wzdłuż długiego pomostu. Nie mogło zabraknąć takiego filmiku ;) :


Dobra, resort jest tak duży, że zjechanie całego zajęło mi 30 min z długimi przerwami. Pora dać nura do wody!!!


No raj, czy nie? Zbliżał się wieczór (pamiętamy, że na Malediwach robi się ciemno o 18?) i nadejszła w końcu pora na realizacje punktu z mojej listy rzeczy do zrobienia na Malediwach. Wybrałem się na nocne łowienie ryb(70$)! Chciałem już to zrobić na Fulidhoo, ale czytaliście, że zbytnio nie wyszło. Tym razem z kilkoma innymi gośćmi ruszyliśmy ku zachodzącemu słońcu. Dosłownie!


Niesamowity widok! Kiedy zaszło słońce zrobiło się tak cicho, że aż bolały uszy. Ale był to przyjemny i błogi ból jakiego dawno nie zaznałem. Dostałem w rękę żyłkę z przynętą i rozsiadłem się wygodnie. Niestety Aquaman nie był ze mną tego dnia i nic nie złowiłem... Ale co odpocząłem... :) Wieczorem kolacja (w cenie noclegu) w restauracji bez ścian z przyjemną bryzą. Jedzenie wyśmienite, obsługa uśmiechnięta i uczynna. Bycie na nogach od 6.30 i dzień pełen wrażeń dał o sobie znać i o 22 chrapałem już smacznie z koncertem cykad za oknem... (ale mi wyszedł romantyczny akapit). Na następny dzień miałem ambitny plan - plażing, smażing, nicnierobing!!

Wstałem, zjadłem przepyszne śniadanie i mój cały dzień wyglądał tak:

fot. marzejkomedia

fot. marzejkomedia

Na drugim zdjęciu wyglądam jakbym siedział w wannie z kafelek w łazience z tanią fototapetą. Nierealne tło, co nie? Na wyspie są dwa baseny - jeden na czubku, drugi pośrodku. Baaaaardzo dużo czasu spędziłem na tym pierwszym. Muzyka lounge, bezpośrednio przy tafli wody bar, szum palm, widok na ocean... . Po drodze szybki lunch w jednej z różnotematycznych restauracji w resorcie. Ten nie był wliczony w cenę. O właśnie, a propo cen, podam Wam kilka przykładowych z gastronomii:
szejk owocowy - 8$
cola/sprite/sok itp. - 5$
sandwich na ciepło - 12$
pizza 32cm - 20-35$
butelka Prosecco - 35$
shisha - 26$
3 x Corona w wiaderku - 21$
+10% serwis + 12% tax oczywiście.
Cały dzień zleciał na nicnierobieniu i błogim lenistwie. Wieczorem spotkaliśmy się, aby uczcić urodziny Doroty. Przy drugim basenie jest bar z największym wiatrakiem pod sufitem jaki widziałem. Można se popykać w bilard i pingla, DJ gra na żywo, leżąc sobie przy basenie można popykać shishe. Towarzyszyli nam Marek i Dominika, którzy przyjechali na wyspę w tym samym dniu co ja. Ale o nich za chwilę, bo pojawienie się ich sprawiło, że następnego dnia wziąłem ślub :)

Ziewww, kolejny dzień w raju :) Postanowiliśmy zacząć go dość oryginalnie od pójścia na plażę. Posiedzieliśmy sobie do lunchu w takiej oto scenerii:





W drodze powrotnej rowerem "na chatę" przejeżdżałem obok domku z masażami. Minąłem, stanąłem, zawróciłem. A co mi tam, jak relaks to na całego. Z "menu" wybrałem masaż z okładami z ogórka i aloesu (100$, zakres cen 80-400$). Przyszła po mnie mała Tajka i zaprowadziła do szatni. No powiem, że w takiej to ja bym mógł mieszkać.



Gotowy fifarafa
Wyszedłem z szatni i weszliśmy na ścieżkę w "lesie" prowadzącą do małej "chatki Puchatka", uroczego domku z łożem do masażu tuż na wprost oceanu. O mabebe, co za widok! Sprawne ręce Tajki zrobiły co trzeba :) Na koniec w głównym domku położyli mnie w "koszu" przy oceanie, dali napój i orzeszki. Odleciałem... .

Ale musiałem szybko wrócić do rzeczywistości (o ile to możliwe w tym resorcie), bo o 16 brałem ślub! Niezależnie ode mnie Dorota organizowała miesięczny pobyt na Malediwach Markowi i Dominice z marzejkomedia , którzy tworzyli niesamowity projekt Maldivian Dream. I jednocześnie spotkaliśmy się w Kandimie. Marek miał deal z resortem, aby nakręcić dla nich promo film oferty ślubnej. Potrzebowali tylko ochotnika do roli pana młodego. Jako, że ja miałem w swoim bagażu muchę i  szelki w myśl zasady "nigdy nie wiesz, kiedy trzeba będzie być eleganckim"... :)  O 16 podjechał po mnie nasz weselny wóz...


... no i się zaczęła niesamowita przygoda, której nie zapomnę do końca życia! Nie będę Was trzymał w niepewności. Efekt końcowy w postaci filmu zobaczycie klikając

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>TU<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Normalnie wzruszyłem się oglądając film z własnego udawanego ślubu hehe No tego się nie spodziewałem jadąc na Malediwy. Pamiątkę mam do końca życia :) Marek naprawdę zna się na robocie. Polecam tego allegrowicza :)  Na zabawie w ślub zleciała nam reszta dnia. Miałem dzięki temu okazję zobaczyć od środka najnajbardziej odjechany domek - Aqua Villa dla nowożeńców, jak również inny wypasiony domek z basenem, jacuzzi i łazienką pod gołym niebem. Inni wczasowicze myśleli, że naprawdę bierzemy ślub i pozdrawiali + gratulowali nam ochoczo :) 



Wieczorem, gdy było już po wszystkim, Daniel z kierownictwa Kandimy zaprosił nas wszystkich na kolację pod gołym niebem. To było takie symboliczne domknięcie tego zakręconego dnia i całego pobytu w resorcie. Po takich emocjach walnąłem się na bujanym łóżku na balkonie i spałem pod gwiazdami :)  Gwiazdy...właśnie, jedno zdanie o nich. Pierwszy raz w życiu byłem prawie że na równiku. Niebo, w porównaniu z niebem w Polsce, to niebo a ziemia :P  Miałem wrażenie, że stoję pod atlasem wszystkich gwiazd. Coś nie do opisania!

Powrót do domu

No i tym oto sposobem nadszedł ostatni dzień na Malediwach. Mój wodolot odlatywał o 13 do Male skąd o 15.50 wylot do Genewy i dalej do dom. Do 12 leżałem w basenie xD  Szybkie pakowanie, pożegnanie z Dorotą i jej rodzinką, Danielem i Yasirem z kierownictwa resortu i w drogę! Ciężko było opuszczać Kandime... (jak i ubrać znowu buty po 2 tygodniach chodzenia w klapkach lub boso) Ten resort polecam zdecydowanie! Mimo, że panuje tam atmosfera błogiego lenistwa, to cały czas coś się dzieje. Nurkowanie, joga, różne warsztaty itp. W trakcie mojego pobytu był nawet trening w rugby z reprezentantem Anglii. Luksusowo, ale bez zadęcia. Drogo, ale warte każdego $$$. Trochę więcej fotek na końcu notki :)

Przelot wodolotem nad pięknymi atolami - ostatnie rajskie widoki w mym oku. Lot powrotny, znowu arabskimi liniami Saudia, miałem z przesiadką (8h) w Dżedda w Arabii Saudyjskiej. Jednak w jeszcze w Male zaskoczenie na check - inie. Obsługa przed oddaniem walizki zwróciła mi uwagę, że muszę ubrać długie spodnie, bo inaczej nie wejdę na pokład. Okazało się, że takie wymagania arabskich linii jak wysiadasz z samolotu w Arabii. Lot miał międzylądowanie na Sri Lance, aby zabrać pasażerów. Okazali się nimi...pielgrzymi do Mekki! Samolot zaroił się od prostych ludzi ubranych tylko w białe prześcieradła. Obok mnie usiadł dziadek z jednym zębem. U kobiet widoczne były tylko oczy. Na plecach swych białych okryć miały...reklamy biur podróży organizujących pielgrzymkę. Trochę trwało zanim wszyscy ogarnęli swoje miejsca... . Lotnisko w Dżedda - dramat!!! Nowe się buduje. Bus od samolotu do terminala wiózł nas 30min. Strefa tranzytowa wielkości 100m2, ludzie ściśnięci leżeli gdzie popadnie. Brak wi-fi, jeden kibel. Dopiero na 2h przed odlotem wypuścili nas na strefę odlotów. Przez 5h siedziałem na zimnych kaflach... Odradzam serdecznie te lotnisko. W Genewie byłem ok 13.00. Kolejny lot miałem EasyJetem do Berlina o 21, więc poszedłem sobie pozwiedzać miasto. I tym sposobem zaliczyłem kolejne nowe państwo w mym życiu, bo w Szwajcarii nigdy nie byłem :) Z Berlina zabrałem się do Wrocławia autem (olałem kupiony PolskiBus, na który musiałbym czekać 2h) z poznanymi w drodze na Malediwy Polakami, którzy mieszkali...dwie ulice ode mnie. W Polsce przywitał mnie śnieg i mrozy...I tak po 21 dniach od wyjścia z domu, przekroczyłem próg mej chaty kończąc moją malediwską przygodę.

Raj, czy nie raj?

No i jak tu podsumować takie coś? :)  Może zacznę od części praktycznej dając kilka punktów do zapamiętania dla wszystkich planujących wyjazd na Malediwy:
- zawsze kupuj prywatne ubezpieczenie. Dokładnie poczytaj oferty i wybierz te zawierające ratownictwo wodne na pełnym morzu. Nie żul kasy na bezpieczeństwo. Ja za wszystko dałem 120zł,
- sprawdź w swoim banku, czy twoja karta zadziała w bankomacie "włóż-wyjmij", które to bankomaty stanowią 99% wszystkich jakie tam są. Zgłoś, że wybywasz poza UE,
- zrób koniecznie mix wyspy lokalne + resort (dlaczego? więcej poniżej), nie zostawaj w Male dłużej niż 1 noc,
- o ile nie spędzisz całego pobytu w resorcie to nastaw się na bezalkoholowy wyjazd,
- nastaw się, że wakacje na Malediwach nie będą należeć do najtańszych. Mój budżet za wszystko (przeloty, noclegi, transport itp) zamknął się w 11 tyś zł, z czego lwią część stanowiły 3 dni w resorcie,
- weź i idź podróżuj :)
- w walizkę pakuj same letnie ciuchy, jedyne długie i jedyną parę butów ubierz na siebie
- najważniejsze: nie lećcie na Malediwy solo. Zabierzcie osobę na której Wam zależy, aby razem dzielić te wszystkie rajskie widoki i przeżycia. Ja przyznaje się tu bez bicia - kilka razy złapałem się na totalnym uczuciu samotności. No nie było to fajne. Dlatego zadbajcie o dobre towarzystwo :)
Inne porady znajdziecie w tekście wszystkich czterech notek :)

Jaki ten wyjazd był dla mnie osobiście? Przy tych wszystkich moich poprzednich podróżach ta była zdecydowanie największego kalibru. Leciałem po raz pierwszy na drugi koniec świata po spełnienie jednego z moich największych podróżniczych marzeń. I SPEŁNIŁEM JE! :) Zobaczyłem niesamowite miejsca, poznałem niesamowicie życzliwych ludzi z zupełnie innej kultury. Totalne spełnienie marzenia zawdzięczam zaplanowaniu wyjazdu w systemie wyspy lokalne + resort. Bez resortu czułbym pewien niedosyt. Wyspy lokalne przepiękne, plaże rajskie, ale czasami wystarczyło obrócić głowę i syf. Brakowało tej "pocztówkowości", którą dał resort. Natomiast bez wysp miałbym niedosyt, że nie zobaczyłem tych prawdziwych Malediwów, tylko te starannie wypucowane i przystrzyżone pod turystę. Co idealnie miało miejsce w resorcie. Tak więc odpowiadając na główne główne pytanie moich całych tu wypocin - Malediwy to zdecydowanie raj na ziemi. Na miejscu widziany dwojako, ale w ogólnym rozrachunku zlewający się w jeden rajski obraz, który zostanie w mej głowie do końca życia :)


Na koniec chciałbym podziękować jednej osobie bez której ten wyjazd nie byłby możliwy. Dorota - Polka na Malediwach. Od kiedy tylko się jej zająknąłem, "że może na Malediwy" mogłem liczyć na jej pomoc i zaangażowanie. Pomogła mi ułożyć świetny program pobytu, zabukować super miejscówki po fantastycznych cenach. Pobyt w resorcie to już była wisienka na torcie. Przez cały pobyt była pod telefonem, co dawało poczucie bezpieczeństwa, ważne dla kogoś, kto na taką eskapadę wybrał się solo. Dorota - dziękuję raz jeszcze!!!! Jak myślicie o Malediwach to organizacja tylko z Dorotą! :)























23.05.2018

Malediwy - raj na ziemi? cz. 3

Czy kiedykolwiek płynęliście łodzią na oceanie w samym środku burzy? Nie? Bo ja tak... . A jak się na tej łodzi znalazłem dowiecie się najpierw czytając część pierwszą >>TU<< i potem część drugą >>TU<<

Fulidhoo

Moim kolejnym celem była wyspa Fulidhoo, w linii prostej ok 30 min "jazdy" na południe. Wsiadając na speedboata na Maafushi zaczęło lekko padać. Poza mną pasażerami było kilkoro lokalsów z tabołkami. Zaraz po wypłynięciu lekki deszczyk zamienił się w wielką ulewę. Niebo zrobiło się czarne i zaczęło grzmieć. Ocean zrobił się, jakby to powiedzieć, "lekko" niespokojny. A my se płyniemy jakby nigdy nic. Jeb! Jeb! Łódź skakała na wysokich falach, kilka razy prawie nie przywaliłem głową w sufit. Powiedzieć, że miałem stracha, to nic nie powiedzieć. Patrzę po lokalsach, a tam: jeden sobie drzemie, jeden gra na komórce, jeden się przekomarza z małym niemowlęciem, które śmieje się w niebogłosy. Dzień jak co dzień. Trochę mnie to uspokoiło. Po ok godzinie rejsu, jak na karuzeli, dopłynęliśmy do małego molo pogrążonego w kompletnej ciemności. Jeden lokals bierze moją walizkę na głowę i krzyczy "Biegniemy!" (wciąż lało). Myślałem, że czeka mnie maraton w głąb wyspy, a ten po 5 sekundach wbiegł do budynku na wprost i tak znalazłem się w moim guest housie - Kinan Retreat. Już było po 19 i padało, więc tego dnia zjadłem tylko kolację i udałem się wcześnie spać.

Fulidhoo to bardzo mała wyspa, ale położona jest przepięknie - z lotu ptaka wygląda TAK. Wstałem rano, wyszedłem przed "domek" i ukazał mi się taki widok:



Kinan jest najlepiej położonym guest housem na wyspie. Poza jeszcze jednym, pozostałe są w środku, lub po drugiej stronie wyspy, gdzie widoki na ocean są takie:

W cenie miałem śniadanie i kolację - obie opcje w formie otwartego bufetu. Zaraz obok jest centrum nurkowe, ale tam najlepiej bukować sobie różne opcje wcześniej, bo wzięcie mają duże. W Kinan miałem zostać 4 doby, ale zostałem dwie :) Pierwszego dnia rano po śniadaniu dosiadł się do mnie manager Ramzi. Szczerząc zęby zaczął coś mówić o pomyłce na portalach rezerwacyjnych, że to nic wielkiego, że może ktoś nie dojedzie (tak, na pewno) itp. Dobra, dobra, przyznaj się, że zrobiłeś overbooking od mej 3 nocy i chcesz poprosić, żebym się przeniósł gdzie indziej na 2 ostatnie doby. Zaskoczony jeszcze bardziej wyszczerzył zęby. Czego nie wiedział, to to, że ja w mojej pracy w hotelu na co dzień mam do czynienia z zarządzaniem overbookingiem :) I doskonale wiedziałem, co w takiej sytuacji powiedzieć jako gość, żeby zyskać jak najwięcej :) Po krótkiej rozmowie zgodziłem się przenieść na dwie doby do innego guest housa, ale w zamian:
- nie zapłacę za te dwie doby
- na posiłki dalej mogę przychodzić do Kinan
- dwie wycieczki i pranie gratis
Plus jak mu obiecałem, że nie wysmaruje nic na TripAdvisor to ze szczęścia zaprosił mnie na lunch hehe. Jakieś 250$ byłem do przodu :) Kiedy poszedłem z nim na lunch zamówiłem tradycyjną potrawę ryż z kurczakiem curry - poziom ostrości łagodny. O matko, jak to był łagodny, to nie chce wiedzieć jaki jest na ostro. W połowie dania moje oczy wychodziły z orbit. Ramzi z kelnerem mieli ze mnie niezły ubaw. Curry jest, obok tuńczyka i kokosa, podstawą kuchni malediwskiej. Jest wszędzie, nawet jak się wydaje, że go nie ma. Jego stosowanie to czysta praktyczność. Ostre wzmaga pocenie się = wentylacje organizmu, co ułatwia miejscowym znoszenie konstant upałów.

Dobra, pierwszy dzień na Fulidhoo był pierwszym dniem mego pobytu na Malediwach bez słońca (wciąż 31 stopni). Kinan nie organizował tego dnia żadnych wycieczek, więc udałem się pozwiedzać wyspę. Trwało to 20 min... . Bez kitu, wyspa jest tak mała, że jak staniesz na środku, to widzisz ocean z 4 stron. Przez środek idzie główna "ulica", gdzie znajdziecie jedną knajpę i sklepy ze wszystkim. Udałem się do jednego skwapliwie, bo KOMARY!! Gnojki były wszędzie. Mniejsze niż w Polsce, ale tak samo upierdliwe. Po pierwszym dniu naliczyłem ok 50 bombli. Dlatego weźcie spray. Kupiłem na wyspie i miałem spokój. Mała ciekawostka - na drzwiach każdego sklepu znajdziecie kartkę z przekreślonymi klapkami. Tak, należy wejść do niego bez obuwia :)

Główna "ulica"
Udałem się na bikini beach, która znajduje się na zachodnim cyplu wyspy, zaraz obok tego dużego placu ze zdjęcia z lotu ptaka. Plaża nie jest duża, z niewielką budką, gdzie lokalsi sprzedają napoje, czy kokosa. Woda dookoła jest niesamowicie błękitna, ale "w środku" nie nadaje się do przybrzeżnego snorkelingu; była dość zamulona. Niestety ten plac za plażą to boisko do nogi i ktoś postanowił ogrodzić je betonowym płotem. Jeden wielki plac budowy za plecami. I z jednej strony jest to:

A z drugiej to:


Tak więc pierwszego dnia Fulidhoo zrobiło na mnie słabe wrażenie. Do końca dnia siedziałem w hamaku czytając książkę. W nocy znowu była burza i kolejny dzień znów był bez słońca. Jak żyć? Ramzi zapytany rano o jakieś wycieczki, powiedział, że dziś też nie ma, bo wszyscy pracownicy pojechali na ślub jednego z nich (później się okazało, że tego dnia ziomek od łodzi zrobił sobie wolne). Widząc moją lekko niezadowoloną minę obiecał coś zadziałać. Wrócił popołudniu z info, że o 16 miejscowi wyruszają na polowanie na ośmiornice i zgodzili się mnie wziąć. Uuuu to już coś. Punkt 16 (wow!) przyszedł po mnie lokalny ziomek, wziąłem sprzęt do snorkelingu i płyniemy!



Przed chwilą podziwiałem te rybę pod wodą, a tu nagle jeb z dzidy!

Niesamowita przygoda. Goście łowili obok mnie z harpunami, a ja podziwiałem sobie przepiękny kolorowy świat rafy koralowej. Takiego wypadu żaden guest house nie ma w ofercie :) Po powrocie przeniosłem się do Eveyla Guesthouse. Porządny obiekt w środku wyspy, ale praktycznie tylko tam spałem. Na moje miejsce w Kinan przyjechała przesympatyczna para Polaków Maciej i Natalia. Miło było pogadać znowu w rodzimej mowie :) Wieczorem mała atrakcja. Fulidhoo słynie z tego, że do samego brzegu wieczorami podpływa mnóstwo płaszczek, które dosłownie jedzą z ręki. I tak też było tego wieczoru :) Również, jak się robi ciemno, na plaże wychodzi niezliczona ilość krabów. Świecąc nagle latarką w jakiś punkt plaży ma się wrażenie, że ta się cała rusza. Fajne zakończenie dnia :)

Dzień nr 3. Na śniadanie tradycyjna potrawa: pasta z tuńczyka i kokosa + placuszki roshi


Ale wiadomość dnia to to, że w końcu słońce!! 10 rano zwarty i gotowy, z kilkoma osobami z Kinan, na wycieczkę snorkeling + sandbank. Płyniemy!


Po dotarciu sprzęt snorkelingowy nałóż i hop do wody wprost pomiędzy stado wielkich ryb!


Pod wodę schodziliśmy 3 razy, za każdym razem w innym, piękniejszym miejscu. Widzieliśmy rekina, żółwie i rybki prosto z "Gdzie jest Nemo". Na koniec chłopaki zabrali nas na samotną łachę piachu pośrodku oceanu. Powiem tak. Byłem już wtedy tydzień na Malediwach, widziałem rajskie miejsca, ale dopiero po zejściu na te łachę po raz pierwszy w 100% poczułem "to jest to". Czek dis ałt:





Jak leżałem w wodzie, tak od niechcenia przepłynęła obok mnie wielka płaszczka. WOW! Takie Malediwy to ja rozumiem :) Po powrocie i kolacji dobiegły nas dźwięki bębnów. Okazało się, że lokalny zespół bębniarzy, który występuje tylko od wielkiego dzwonu, dziś występuję :) Miałem okazję posłuchać typowo malediwskich brzmień i pooglądać typowo malediwskie wygibasy. Po raz pierwszy na Fulidhoo poszedłem spać z bananem na twarzy.

Następnego dnia rano Ramzi powiedział, że o 18 będzie wyczekiwane przeze mnie nocne łowienie ryb (koszt 40$, zapłaciłem od razu). Do tego czasu postanowiłem jeszcze raz połazić po wyspie. Powiem Wam, że jej optyka zmienia się o 180 stopni, kiedy świeci słońce. Wszystko wygląda...ładniej :)




Trochę książki, trochę bikini beach i wybiła 18. Ja + kilku gości Kinan czekamy, a Ramziego ani widu, ani słychu. Jedna laska zadzwoniła do niego, a ten "O jaa. Sorry, zapomnieliśmy. Ale spoko, oddamy kasę". AHA! Żeby jakoś nas udobruchać Kinan zorganizował kolację dla wszystkich gości na plaży. Był grill, były pochodnie, stoliki na piasku zaraz obok wody. Całkiem przyjemne to było. I tak powoli słońce zaszło nad Fulidhoo dla mnie po raz ostatni (romatyczna muzyka)


Jaka jest Fulidhoo? Pełna kontrastów. Z jednej strony rajskie plaże, niesamowicie turkusowa woda, przepiękne rafy do nurkowania dookoła, mało turystów, czuć w powietrzu, że wciąż jest to lokalna wyspa, a nie już turystyczne zagłębie, jak Maafushi. Mieszkańcy toczą swoje leniwe życie. Bylem świadkiem jak lokals wyszedł z domu, wszedł z płetwami prosto do wody, zanurkował, po chwili wyszedł z rybami, które pewnie zjedzą na kolacje. Takie ichnie wyjście do supermarketu. Albo siedzę sobie na ganku, a tu nagle przede mną lokals hops hops na czubek palmy na bosaka zrywać kokosy.


Z drugiej strony też na całej wyspie buduje się. Nowe guest housy, knajpy. Kinan stoi w pięknym miejscu, ale obok buduje się knajpa. Przez 4 dni od 12 do 18 towarzyszyły nam odgłosy szlifowania. Jak myślicie, gdzie ląduje gruz z tych placów budowy? W krzaki, na plaże. Na Fulidhoo znalazłem wiele miejsc, gdzie jest po prostu jeden wielki syf. Kłuło to niesamowicie w oczy. Dlatego jak nie ma słońca wyspa jest szara, bura i nijak "malediwska" jak sobie wyobrażamy. Za to jak świeci słońce zyskuje + 100 do rajskości. Ceny? Takie same jak na poprzednich wyspach+10R. Bankomatu nie ma! Zalecam mieć zapas gotówki. Jeżeli chcecie zobaczyć typowo lokalną wyspę, ponurkować w super miejscach, odpocząć od zgiełku, uskutecznić ciekawe wycieczki, polecam Fulidhoo w 100%. Ale na max góra 4/5 dni ;)







Hulhumale

Moim kolejnym celem była wyspa Hulhumale leżąca tuż obok Male. Dlatego najpierw musiałem wrócić się do stolicy. Miałem w planie płynąć o 11 lokalnym promem doni (3h), ale Ramzi powiedział, że również o 11 ich speedboat wiezie część gości do Male (50 min) i mogę się zabrać za 20$. Tak zrobiłem, co by mieć więcej czasu na Hulhumale. I tak byłem do przodu finansowo. Chłopaki z Eveyla zapewnili profesjonalny transport mojego bagażu.


Pruliśmy fale żwawo i o 12 byliśmy w Male. Musiałem dostać się na terminal promów. Polecono mi, abym złapał taxi. W stolicy nieważne jaki dystans pokonasz, płacisz za kurs 25R+5R bagaż (2$). 20 min machania ręką w upale i spalinach i nic. W końcu zatrzymał się facet, który wiózł przy okazji na przednim fotelu żonę z dzieckiem na kolanach (pasy? jakie pasy). Po całych 3 min jazdy w linii prostej "Jesteśmy na miejscu. 30R prosze". Że co? Doszedł bym z buta w 15 min...Terminal promów na Hulhumale znajduje się 100m na prawo, gdzie wysadzają nas łodzie lotniskowe. Na ukończeniu jest już prawie most łączący Male z Hulhumale, który budują Chińczycy. W nocy na całej długości mostu świeci się wielki czerwony neon "Przyjaźń chińsko - malediwska na zawsze".

Hulhumale wybrałem z Dorotą z ciekawości. Jest to wyspa całkowicie sztuczna, usypana od zera w celu odciążenia zapchanej Male. Zaprojektowana z linijką w ręce. Cały czas się powiększa. Zamieszkać tam mogą nieliczni - pierwsi mieszkańcy dostali przydział w loterii. Wyspa ma połączenie drogowe z lotniskiem, ale wjazdu pilnuje budka ze strażnikiem. Z terminala promów odebrał mnie uśmiechnięty pracownik Seasunbeach Hotel, gdzie miałem zostać jedną noc. Najtańsza miejscówka w jakiej spałem przez cały trip - pokoje w nim np. w ogóle nie mają okien. Co  mnie od razu uderzyło jadąc taxi do hotelu to...asfaltowe drogi ze znakami i światłami oraz bardzo mały ruch w porównaniu do Male. Hotel mieści się przy promenadzie, która ciągnie się wzdłuż wschodniego brzegu.




No niby to ładnie wygląda, ale to jednak beton, który bije po oczach. Piękne hotele i knajpy przeplatane są placami budowy, wokół których jest syf.

W tym miejscu chciałbym poświęcić akapit tematowi "Jak się buduje na Malediwach". Obserwując różne place budowy na wszystkich odwiedzanych wyspach doszedłem do wniosku, że podstawowe wyposażenie każdego budowlańca to: japonki. Tyle. Reszta według własnego widzimisie. Na jednej budowie widziałem całego jednego pracownika. Był ubrany w modne spodnie,koszule, japonki i mieszał beton łopatą. Na innej jeden siedział w samych gaciach (odważny, bez japonek) na rusztowaniu na wysokości 2 piętra (bez zabezpieczenia of course) i coś szpachlował. Inny na cienkiej lince podciągał mu wiadro. Na wyspach buduje się bez dźwigów. Nie widziałem żadnego, nawet przy 7/8 piętrowych szkieletach. Bylem świadkiem jak w Hulhumale 20 chłopa na 4 piętrze wciągało po linach jakiś ciężki blok. Na dole żadnej strefy bezpieczeństwa. Oczywiście o kaskach tam nikt nie słyszał. Najgorszy koszmar behapowca... .Robotnicy to przeważnie napływowi ze Sri Lanki i Bangladeszu. Na małych wyspach często pracują bez nadzoru kierownika, więc bez skrupułów wywalają śmieci i gruz tam gdzie nie powinni, przyczyniając się do degradacji środowiska. Szczególnie widoczne było to na Fulidhoo... .

Na Hulhumale wynudziłem się niesamowicie. Ceny dużo wyższe. Za wielki talerz owoców morza + napój zapłaciłem z podatkami 450R/29$. Całe miasto jest nierealne - szerokie drogi, galeria handlowa, orliki, eleganckie domy mieszkalne. Kompletnie inny świat niż Male. Nie polecam nikomu marnować czasu na pobyt na tej wyspie. Ja się zdecydowałem, bo jestem nienormalny. No i żeby następnego dnia mieć blisko na lotnisko. Z Hulhumale jedzie tam autobus co pół godziny z głównego skrzyżowania obok targu - koszt 20R/1,3$. ALE. Bus rusza nie punktualnie, ale jak się zapełni. Ja chcąc złapać bus o 7.30, stawiłem się 7.15. Bus przyjechał 7.17. O 7.19 był już pełen i pojechał. 

A na lotnisku musiałem być rano, bo czekał mnie ostatni, najważniejszy etap podróży - 3 dni w bajkowym resorcie. Miałem się tam udać z Dorotą i jej rodziną lecąc po raz pierwszy wodolotem! Na początek zupełnie pomyliłem terminale oddalone od siebie dość znacznie... Ale o tym już w części czwartej i ostatniej :)