5.02.2022

Gent - belgijska perełka

W trakcie mego życia poznałem wielu wspaniałych ludzi. Jedną z takich osób jest Agata. Agata za to na pewnym etapie swojego życia poznała Petera - obywatela Belgii. I tak oto miałem zaszczyt być świadkiem na polsko - belgijskim weselu. Belgie znałem dotychczas tylko od strony Brukseli, gdzie moi przyjaciele mieszkają. Dlatego kiedy w 2019 roku pojawiła się okazja wybrania się do rodzinnego miasta Petera i zobaczenia tego kraju od trochę bardziej tradycyjnej strony, to nie zastanawiałem się długo :) Zapraszam do odwiedzin w mieście Gent (pol. Gandawa), które zachwyciło mnie milion!


O samym Gent nie wiedziałem zbyt dużo, ale o matko! Ale to miasto ma historię! Już pomiędzy XII, a XV wiekiem było największym miastem poza Włochami, ustępując tylko Paryżowi. Zachęcam do poczytania w necie, bo szkoda tu miejsca. Jak się dostać do Gent? Tani jak barszcz Ryanair do Brussels Charleroi (40-100zł, 1h), bus do centrum (14-17€,1h) i potem pociąg do Gent (12€, 30min). 

Peter pochodzi z jednej w gmin/miasteczek tworzących aglomerację Gent - Sint-Denijs-Westrem. Właśnie tam co roku organizowany jest mały lokalny festiwal Dioniss - co, nie ukrywam, było małym pretekstem, aby właśnie w tym, a nie innym terminie, udać się do Belgii. Do Sint (będę używał skróconej nazwy) zajechaliśmy pod wieczór i po ugoszczeniu kolacją przez tatę Petera udaliśmy się na pierwszy punkt programu festiwalu - silent disco w...kościele. 



Zanim podniosą się tu głosy oburzenia, to śpieszę poinformować, że budynek został dawno zdesakralizowany i służy mieszkańcom w różnych celach. Klimat był fantastyczny, ale podest DJ-a w miejscu ołtarza dawał trochę do myślenia, że taki właśnie scenariusz czeka jeszcze wiele budynków kościelnych. 

Następnego dnia uderzyliśmy prosto do centrum Gent i od razu zostałem zmieciony niesamowitym urokiem tego miasta. Podszedłem od strony kamiennego mostu na rzece Leie - Sint-Michielsbrug i ukazał mi się taki oto widok:



Widać od razu piękny budynek poczty Voormalig postgebouw oraz urocze sukiennice. Na wprost już zapraszał mnie w swe wnętrza wielki, sięgający historią XIII wieku, kościół św. Mikołaja. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy po wejściu trafiłem na...kiermasz. Okazało się, że kościół...podzielono na pół, bo nie było aż tylu chętnych do regularnego odprawiania modłów, aby zapełnić całą jego przestrzeń. 

Na końcu betonowa przedziałka i wejście do właściwego kościoła
Na końcu betonowa przedziałka i wejście do właściwego kościoła


Za kościołem przyciąga mnie okazała wieża zwieńczona złotym smokiem - symbolem miasta. To Belfort van Gent, strażnicza wieża oraz dzwonnica miejska z XIV wieku. I tu nawet nie zastanawiajcie się nawet przez minutę, kupujcie bilet (8€) i wspinajcie się na sam szczyt (91m). Jest to najlepszy punkt widokowy w mieście oraz małe muzeum historii w jednym. Polecam udać się w okolicach pełnej godziny - wtedy możecie zobaczyć w działaniu oryginalny, stary jak Mojżesz, mechanizm napędzający dzwony.




Po wyjściu z wieży idąc dalej prosto można przyatakować piękną katedrę św. Bawona z historią sięgającą X wieku. Znajduje się tam arcydzieło sztuki - Ołtarz Gandawski - Adoracja Mistycznego Baranka z 1432 roku. Ja jednak postanowiłem zobaczyć stare miasto innym środkiem transportu niż nogi. Rzeka Leie i jej odnogi/kanały aż proszą się, aby wskoczyć na jedną z wielu łódek oferujących leniwy rejsik. Koszt to 9€ i będą to dobrze wydane pieniądze - niektóre piękne kamienice, magazyny, czy samą bryłę zamku można zobaczyć tylko od strony rzeki. Polecam - Maciej Gąd.







Po zejściu na brzeg nadeszła pora na moją ulubioną część zwiedzania, gdziekolwiek nie jestem - bezcelowe szwędanko uliczkami miasta :) I tu już Gent kompletnie skradło moje serce. Urokliwe knajpki i kawiarnie pełne cieszących się chwilą mieszkańców, zabytkowe kamienice, malutkie sklepiki, odresturowane i zamienione na punkty sprzedaży lokalnych specjałów magazyny portowe. 














Polecajki z mojej strony: 
  • Wstąpcie na kawę do Mokabon. Tylko lokalsi, przepyszna kawa mielona na miejscu.


  • Jak Belgia to oczywiście frytki z majonezem. A te najlepsze w Gent to tylko w Frituur Het Puntzakje zaraz obok zamku. Kupcie duży rożek i usiądźcie sobie z nim na fontannie zaraz obok :)
  • Oczywiście nie może się obejść bez belgijskich gofrów. Tutaj zapraszam do małej cukierni wciśniętej przy ulicy Groentenmarkt 1, pomiędzy tradycyjną piekarnią Himschoot, a sklepem z tradycyjną belgijską musztardą Tierenteyn-Verlent. Chyba nie muszę dodawać, że wejście do obu i zaopatrzenie się tam w wiktuały jest obowiązkowe. 


I tu lokalna ciekawostka. Jednym ze specjałów miasta są...Gentse neusen - gandawskie nosy. Są to małe cukieri (z zewnątrz lekko twardawe, w środku z przeważnie musem malinowym) o różnych kolorach. Przepyszne i uzależniające :P  Najlepsze są te kupione z ulicznego wózka. I właśnie o te nosy pewnego razu wybuchła wojna pomiędzy dwoma sprzedawcami. O co? Oczywiście o turystów. Poczytajcie :) Jeden z panów przeważnie zawsze stoi ze swoim wózkiem obok sklepów przy Groentenmarkt 1. 



Oczywiście w Gent jest jeszcze wiele innych ciekawych miejsc do zwiedzania np. zamek. Ale ja nigdy nie mam ciśnienia, aby na siłę zaliczać wszystkie atrakcje. Zawsze coś zostawiam na następny raz jakby kiedyś los znowu skierował mnie w to samo miejsce :)  Po pełnym wrażeń dniu wróciliśmy do Sint na wieczorne świętowanie w ramach Dioniss. Tym razem zjechały się foodtrucki, koncert miał miejsce pod gołym niebem. Wcześniej u znajomego Petera na ogrodzie miał miejsce mały biforek z lokalnymi specjałami na stole. Jednym z artystów dnia byli Dave&Dany - znajomi Petera, których miałem przyjemność poznać na weselu. Ich artystyczny image jest...charakterystyczny, a koncerty dość niezapomniane ;)






Kolejnego dnia znowu wybraliśmy się do centrum Gent, ale tu już było kopiuj-wklej z dnia poprzedniego - leniwa kawa, spacerek uliczkami starego miasta, gofry itp. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele mogłem zobaczyć, wiele ciekawych rzeczy porobić w Gent. Ale ten wyjazd miał na celu odwiedzić przyjaciół i przy okazji zobaczyć miasto, a nie na odwrót. 

Gandawa, a Bruksela to praktycznie niebo a ziemia. Stolica Belgii to kosmopolityczny tygiel kulturowy. Za to Gent zrobiło na mnie wrażenie miasta jednolitego kulturowo, gdzie na każdym kroku można znaleźć odwołania do historii zachodniej Europy. Jednocześnie to miasto z niesamowitym urokiem i czarem. Jeżeli będziecie w pobliżu to nie zastanawiajcie się ani minuty i poświęćcie co najmniej jeden dzień na zanurzenie się w jego atmosferę. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz