31.10.2013

Chorwacka bonanza - cz. 4 ostatnia...

Zadar - miasto, do którego chciałem trafić od początku. W moich przedwyjazdowych planach miało być punktem, z którego miałem robić wypady do innych ciekawych miejsc. Jednak jak mogliście przeczytać w poprzednich trzech częściach różnego rodzaju przygody i sploty okoliczności sprawiały, że wciąż nie mogłem tam dotrzeć. Nawet w  pewnym momencie będąc w Novalji chciałem już porzucić Zadar na rzecz Rijeki. (Teraz już wiem, że byłby to kolosalny błąd!). Na szczęście los postawił na mej drodze dwóch Hiszpanów, dzięki którym po 8 dniach w końcu trafiłem do Zadaru!

Drogi czytelniku, tym razem, inaczej niż w moich poprzednich wpisach na blogu, nie będę trzymał się chronologii "dzień po dniu". W Zadarze spędziłem wspaniałe 4 dni wypełnione niczym nie zmąconym relaksem i wypoczynkiem. Na początku chciałem zostać tylko 2 dni i udać się jeszcze promem na jakąś wyspę, ale już po pierwszym spacerze po mieście powiedziałem sobie "chrzanić to - zostaję tu do końca" i postanowiłem zakończyć moją małą wędrówkę po Chorwacji właśnie tu. Ok, pora wypunktować, niczym rasowy bokser, najważniejsze aspekty mojego pobytu w Zadarze :)

  • Hostel
"Pijana małpa"  - taką nazwę miał hostel, w którym postanowiłem się zatrzymać. Wbiłem tam na pałę nie mając żadnej rezerwacji i to był strzał w dziesiątkę! Na recepcji powitał mnie Brad - koleś żywo zdjęty z plakatu reklamującego surfing. (Potem okazało się, że jest Australijczykiem).  Hostel prowadził Brytyjczyk z dziewczyną, która miała polskie korzenie i bez problemu mogłem z nią pogadać w ojczystej mowie. Wszędzie było widać, że ci ludzie mają pomysł na prowadzenie biznesu - z zaangażowaniem i humorem. Dostałem łóżko w TYM Pokoju, a obok był TAMTEN Pokój, inny to np. Loch, który znajdował się pod schodami. Hostel posiadał własne:
- bar z salą z projektorem. Pierwszego wieczoru oglądaliśmy z obsługą Ace Ventura: Zew Natury - odkryłem ten film na nowo ;)
- taras na dachu. Co dziennie rano jadłem sobie tam śniadanie w promieniach słońca.
- własny basen. Słuchajcie, nie było nic lepszego, niż relaks z piwkiem przy basenie w leniwe popołudnie po zejściu z plaży.
Ponad to hostel znajdował się cichej okolicy. Do centrum szło się 15 minut nabrzeżem, a do niezatłoczonych małych plaż 3 minuty. Trafiłem naprawdę świetnie! Ale hola, hola. Hostel to też ludzie z całego świata prawda? O poznanych ludziach już za chwilę :)

Idealne miejsce do relaksu, czyż nie?

Zasad w kiblu trzeba było przestrzegać!
  • Miasto
W Zadarze urzekło mnie przede wszystkim stare miasto. Jest nie-sa-mo-wi-te! Znajduję się na cyplu wbijającym się w morze i wejść do niego można praktycznie tylko przez jedną ozdobną bramę. Ja osobiście jestem fanem każdych pozostałości po starożytnej Grecji, czy Rzymie, a tych tam nie brakuję i są one świetnie zakonserwowane i wyeksponowane. No i te wąskie uliczki... Aż chce się człowiek w nich zgubić, usiąść przy stoliku cudem wciśniętej kawiarenki i delektować się zimnym piwem i próbującymi się przebić promieniami słońca. Potrafiłem tak błądzić bez końca. Właśnie w jednej z takich wciśniętych knajpek po raz pierwszy skusiłem się na zjedzenie kalmarów - niebo w gębie!
Na samym czubku cypla znajdują się też dwa cuda myśli inżynieryjnej - Organy Wodne i panel "Pozdrowienia dla Słońca". Organy to system stopni i dyszy schodzących do morza. Fale uderzające o stopnie powodują, że przez otwory w tychże stopniach wydobywa się...muzyka organowa. Im większe fale tym głośniejsza muzyka. Natomiast to drugie to ogromny okrągły panel słoneczny na ziemi, które przez dzień "zbiera" promienie słoneczne, aby po zachodzie słońca święcić tysiącem barw. Coś niesamowitego!
Co mi się również podobało w Zadarze, to to, że cała linia brzegowa jest dostępna dla ludzi. Czy to betonowa, czy kamienista, czy plaża, każdy może przyjść z kocem, poleżeć, popływać itp. Nikt nie przegania i nie krzyczy. Stare miasto w Zadarze to też parki, lodziarnie, promenady, czy lounge bary na samym czubku cypla, gdzie nie raz leżałem sobie na poduchach oglądając z piwem w ręku statki wpływające do portu. Ehh, żyć, nie umierać!

Brama do Starego Miasta.
Pozdrowienia dla Słońca.
  • Ludzie
Jak już wiecie od początku podróżowałem samotnie, jednak na mojej drodze poznawałem mniej lub bardziej ciekawe osoby. W Zadarze nie było inaczej. Już sam pobyt w hostelu mnie na to "skazywał". W moim pokoju spała m.in. piątka młodych Anglików: 3 dziewczyny i 2 kolesi. Z nimi nie nawiązałem bliższej znajomości, bo kiedy już udało mi się przebić przez ich akcent, to słuchając ich czułem, że cofam się w rozwoju do poziomu australopiteka... . Dramat... . Na szczęście w pokoju był też dwie Amerykanki: Victoria i Erin. Z nimi już normalnie szło pogadać i wyskoczyć na plażę. Podczas jednego ze śniadań na tarasie poznałem też dwie inne Amerykanki. Co ciekawe jedna z nich nazywała się Lindsey...Breslau! Jej pradziadek musiał uciec do Ameryki z Wrocławia przed nazistami. Kiedy dowiedziała się, że mieszkam we Wrocku była w małym szoku, bo nigdy wcześniej nie spotkała nikogo z miasta jej przodków. Miała do mnie napisać, żebym pomógł znaleźć dla jej dziadka rodzinny dom, ale niestety nie otrzymałem żadnej wiadomości do dziś. Szybko też zakumplowałem się z obsługą i jednego wieczoru zrobiliśmy sobie fajną imprezę na hostelowym barze, gdzie jako "swój ziom" mogłem liczyć na kilka kolejek gratis ;)
Lindsey Wrocław po lewej :)
Erin i Victoria, a za hostelowym barem Ash.
Niestety 4 dni minęły bardzo szybko i musiałem podjąć ciężką decyzję, że pora wracać do domu. Właśnie w tym momencie odbiła mi się finansową czkawką przymusowa jazda pociągiem Wiedeń-Maribor drugiego dnia bonanzy. Za cenę biletu mógłbym zostać spokojnie dzień dłużej, a tak niestety po prostu skończyły mi się fundusze na wyprawę. Oczywiście wstępnie planowałem wracać na stopa, ale w trakcie pobytu w Zadarze znalazłem przez neta gościa, który oferował przejazd autem Zadar - Wiedeń za 35€. Szybka kalkulacja i zdecydowałem się na tę opcję, żeby zatrzymać się jeszcze w Wiedniu i odwiedzić innego kumpla. I tak oto po 12 dniach nadeszła pora pożegnać się z Chorwacją. Martin był świetnym gościem i 700km i 8h później zameldowałem się w Wiedniu u starego znajomego Borniego. Okazało się, że Borni wybiera się na zebranie organizacji, której oboje byliśmy członkami. I tak oto zupełnie niespodziewanie spotkałem innych znajomych, których nie widziałem od mojej ostatniej wizyty w Wiedniu w...2008 roku. Byście zobaczyli ich miny jak wyłoniłem się zza rogu :) Właśnie takie momenty uwielbiam :). Następnego dnia PolskiBus do Katowic i 22-go czerwca byłem z powrotem w kraju. Jeszcze tylko złapać pociąg do Wrocławia. Patrzę, o! za 15 minut mam. Wbijam na peron, a tam z megafonu "Pociąg relacji Kraków - Wrocław jest opóźniony ok 50 minut. Opóźnienie może ulec zmianie". Witamy w Polsce :)

I tak oto moja chorwacka bonanza dobiegła końca. Czas chyba na jakieś podsumowanie:).

Była to moja pierwsza podróż, w którą w pełni świadomie wybrałem się sam, i podczas której moim głównym środkiem transportu był autostop. W 13 dni pokonałem ponad 2600 kilometrów. Widziałem wspaniałe miejsca, niesamowite krajobrazy, przeżyłem małe i duże przygody, poznałem świetnych i mniej fajnych ludzi, kilka rzeczy zrobiłem po raz pierwszy w życiu, imprezowałem do rana, ale i też wyspałem się za wszystkie czasy. Byłem panem swego losu, podejmowałem decyzję odnośnie mojej trasy pod wpływem chwili, jak i dłuższych przemyśleń.
Chciałem zobaczyć jak to jest podróżować samemu i mi się to udało. Jest w tym coś niesamowitego, ciężko jest mi to ubrać w słowa. Człowiek jest zdany tylko na siebie i może polegać tylko na sobie. Przez dżungle w  Amazonii ala Cejrowski to może się nie przedzierałem, ale co przeżyłem to moje :) Człowiek odkrywa jakąś nową cząstkę siebie, poznaje swoje możliwości i determinację w sytuacjach, których w życiu codziennym nie ma. Naprawdę polecam każdemu wybrać się na takową samotną wyprawę chociaż raz w życiu!
A sama Chorwacja? Przepiękna! Cudowna! Niesamowita! Krajobrazy, ludzie, pogoda, jedzenie, piwa. Nie dziwie się, że tylu Polaków ciągnie tam co roku. Ja na pewno wrócę tam nie raz :)
Dzięki Drodzy Czytelnicy, że dotrwaliście ze mną do końca mej bonanzy :) Jednak przygoda się skończyła, czas na następne. W następnym wpisie zdam pełną relację z bitwy pomidorów - La Tomatiny!!


Chcecie mieć wspaniałe wspomnienia? Żyjcie!!!!

PS. I kilka zdjęć z Zadaru na koniec. 

Morskie Organy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz