10.05.2015

Hiszpańska fiesta od kuchni, czyli jak to robią Hiszpanie, gdy Święta Dziewica patrzy - cz. 3

Momencik!! Chcesz czytać dalej? A zapoznałeś się już z 1 i 2 drugą częścią? Niee?? No to migusiem nadrabiamy klikając TU i TU :) Zrobione? No to zapraszam do ostatniej części relacji z hiszpańskiej fiesty w Castalli!

Pozostałe atrakcje

Myślicie, że tym razem się wyspałem? A gdzie tam. Od rana pod oknem kolejne orkiestrowe procesje. Do tego dochodzi napieprzanie z giwer przez każdą grupę, które zostało zapoczątkowane poprzedniego wieczora. Nie ma zmiłuj - szybkie śniadanie i la mentireta z pobliskiego baru stawiają na nogi. Pora na kolejne atrakcje fiesty.

Najpierw wszyscy udają się pod ratusz gdzie w procesji z burmistrzem na czele wprowadzone zostaną sztandary każdej z grup. Oczywiście nadejście sztandaru z każdej z grup zapowiada wielka kanonada. "Moi" Pirates odpalali nawet salwy z takiego czegoś:


Kiedy już w końcu ogłuchłem do reszty i wszystkie grupy zebrały się na placu nastąpiło uroczyste wejście do ratusza. Po chwili na środku placu zaczął się tzw. "taniec chorągwi". 



Po tym mały przedstawieniu wszyscy rozchodzą się na lunch i małą sjestę, a na placu zaczynają się przygotowania do kolejnej atrakcji - symbolicznego przedstawienia ataku Arabów na Castallę bronioną przez chrześcijańskich rycerzy. Ustawiane są barierki, dekorację, scena i itp. Mieszkańcy szczycą się tym, że w Castalli przy placu mają swój własny mini zameczek i nie muszą takiego stawiać w kartonów jak w innych miejscowościach w regionie.


Po wykorzystaniu "sjesta time" wróciłem na plac, gdzie tłum zaczął gęstnieć. Zająłem miejsce w pierwszym rzędzie zaciekle przepychając się z dzieciakami. Na wprost zamku stanęła mini scena, którą zajęli kapitanowie grup Moros. "Szefowie" Cristianos stali na dachu zameczku. Przedstawienie zaczyna się wjazdem na pięknym ogierze bogato ubranego Araba, który z pasją zaczyna wygrażać obrońcom zamku, że jeżeli się nie poddadzą to skopie im chrześcijańskie tyłki. Wysyła piękną emisariuszkę z ultimatum na papierze. 


Ubrany w przepiękną zbroję rycerz z wysokości murów kwituję propozycję "pocałuj mnie gdzieś" i "ty też terefere". Następuję długa wymiana zdań, z której nic nie rozumiałem, ale aktorzy na prawdę wkładają w nią wiele pasji i ekspresji. Konwersacja kończy się zapowiedzią wielkiej bitwy. Zza sceny wychodzą strzelcy Moros, a z zameczku wychodzą strzelcy Cristianos. I w tym momencie plac pustoszeje. Ludzie zawijają się szybciej niż przyszli. Dlaczego? Zaczyna się "bitwa":


Ogłuchłem po raz drugi tego samego dnia, a po raz 3 na samej fieście. Jest to dość widowiskowy moment, ale tylko dla wytrwałych :) Powoli zaczął robić się wieczór i wszystkie grupy rozeszły się, aby przyodziać się w najlepsze stroje z La Entrady. Dlaczego? Bo na scenę znów wkracza Święta Dziewica de Soledad. W końcu to na jej cześć tu wszyscy balują, czyż nie? Zawsze 3 dnia fiesty w nocy następuję najbardziej niezwykła i mistyczna jej część - nocna procesja figury ulicami miasteczka. Wszyscy mieszkańcy odświętnie ubrani znów zasiadają na krzesełkach wzdłuż uliczek, tylko tym razem nie będzie żadnych wiwatów, ani oklasków. Procesja rusza spod głównego kościoła. Jak na La Entradzie najpierw każda z grup, jednak tym razem miarowym krokiem, w skupieniu, orkiestry grają spokojne, wręcz grobowe kawałki, żadnych dekoracji, zwierząt. Skupienie i kontemplacja. Była to jedna z najbardziej niezwykłych chwil jakich doświadczyłem. Udało mi się nagrać moment przejścia obok figury. Zobaczcie jaki wysiłek muszą podjąć majordomi, aby przenieść ją pod nisko wiszącym kablem. Albo jakie małe "świeczki" niosą przed figurą.


Po procesji wszyscy w ciszy rozchodzą się do domów. Młodzi ludzie jednak tylko po to, aby się przebrać, bo...na ulicy znów czeka impreza do białego rana :)  Nie ma zmiłuj!

Orkiestry

Osobny akapit muszę poświęcić orkiestrom. W samej Castalli są może ze 2/3 orkiestry. Potrzebnych jest 3 razy więcej, więc są ściągane z całego regionu. Myślicie, że taki muzyk ma 4 dni laby? Jest wręcz odwrotnie. Mój tato gra na trąbce w orkiestrze dętej prawie 40 lat i szczerze mi przyznał, że nie wie, czy dałby radę. 4 dni nieustannego grania od wczesnego rana do późnej nocy w upale. Na stojąco lub cały czas w ruchu. Jedna orkiestra podczas La Entrady robi czasami do 4 kółek. A jak musisz iść i grać przed ekipą ładującą z giwer w powietrze? Uszy nie zatkasz, bo musisz słyszeć jak grasz. Nie raz widziałem jak muzycy śpią wykończeni w bramach, pod ścianą, czy w ławie kościelnej. Nikt do nich pretensji nie ma. Mimo tego całego hardcoru muzycy nie tracą poczucia humoru i starają się bawić z mieszkańcami w myśl zasady "no skoro już tu jestem..." :)



No to dojechaliśmy do końca mojej relacji. Jak widzicie czarno na białym Hiszpanie potrafią się bawić. Najbardziej niesamowitą rzeczą w tej imprezie jest to jaką mocną więź wspólnotową danej społeczności ona tworzy. Jest spoiwem łączącym każdego mieszkańca bez względu na wiek, poglądy, czy pochodzenie. Może i w trakcie roku wracają niesnaski, czy jakieś fochy, ale przez te kilka dni każdy czuję się dumnym mieszkańcem Castalli i ważnym członkiem społeczności. Trochę takich pozytywnych zajawek brakuje mi czasami w naszym polskim piekiełku. 

Suma sumarum polecam przeżyć każdemu coś takiego chociaż raz w życiu. Dla mnie raz to wciąż za mało i na kolejną wizytę w Castalli na początku września od dawna mam zabukowane bilety :))








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz