24.11.2019

Mój New York! New York! cz.2

Wracamy do Nowego Jorku! Zapraszam najpierw do zapoznania się z pierwszą częścią klikając  >>TU<<


Dzień 2

Plan na dzień napięty był jak guma w gaciach i sprowadzał się do skomplikowanego "zobaczyć jak najwięcej przez cały dzień". Od rana słońce i bezchmurne niebo, więc energia rozpierała. Nie mogłem doczekać się, aby zanurzyć się ponownie w tym mieście. Na pierwszy ogień obrałem słynny budynek The Flatiron położony na rogu 5th Ave i 23rd Str. Tu już trzeba było wziąć metro. Budynek w kształcie żagla wyłonił się majestatycznie zza moich pleców. Patrząc na wprost robi jedyne w swoim rodzaju wrażenie. Zaraz przed znajduje się Madison Square Park, gdzie można wypić sobie kawkę. Na wprost stoi budynek Narodowego Muzeum...Matematyki, a obok okazały sklep firmowy klocków LEGO :)


Dalsza część "planu" to poszwendanie się w kierunku Empire State Building.  Powoli Nowy Jork odkrywał przede mną urok swych bocznych, klimatycznych uliczek.


Empire State Building  widać zewsząd, ale jak już się pod niego podejdzie to ciężko ogarnąć gdzie jest wejście. Na dach nie wjechałem, ale "portiernia" robi wrażenie.


Dalej azymut na Chrysler Building - nierozerwalny element nowojorskiego skyline`u. Onegdaj perła architektoniczna swych czasów do dziś zachwycająca unikatową kopułą. Drewniane lobby urzeka surowym pięknem. Pod wrażeniem był też mój aparat, bo żadne zdjęcie z wnętrza nie wyszło... . Wujek google pokazał, że spod Chryslera miałem bezpośredni autobus do punktu, który planowałem w drugiej części dnia, więc zmiana tegoż planu, 30 min jazdy przez miasto z przyklejoną gębą do szyby i stanąłem na wybrzeżu rzeki Hudson na wprost wielkiego lotniskowca Interpid - części Sea, Air & Space Museum Complex. Bilet kosztuje 33$ ale warto, ponieważ w cenie zwiedzasz od środka lotniskowiec US Army, łódź podwodną z wyrzutnią atomówek, ekspozycję samolotów bojowych i hangar z wahadłowcem kosmicznym. Na lotniskowcu są prawdziwi emerytowani marynarze, którzy sypią ciekawostkami z rękawa. Mało znana atrakcja turystyczna w NY, ale naprawdę warta odwiedzenia.






Schodząc na ląd wbiłem na pałę w dzielnicę na wprost i tak oto przypadkowo znalazłem się w Hell`s Kitchen. Dzielnia ta wśród Nowojorczyków nie cieszy się dobrą opinią. Ale mnie urzekła. Mimo, że byłem w środku Manhattanu, to czułem się jak na przedmieściach. Filmowo - amerykańskich. Niska, ceglana zabudowa, małe sklepy, urocze restauracje, charakterystyczne schody i drabinki przeciwpożarowe. Szczególnie koniecznie obczajcie irlandzką knajpę The Landmark Tavern z 1868 roku. Cieszę się, że "zabłądziłem" w te rejony :)



I tak oto idąc na przestrzał przez Hell`s Kitchen i mijając wielką siedzibę scjentologów (na bogato, wielki ekran LED na fasadzie) wkroczyłem z rozdziawioną gębą na Times Square! WOW! To miejsce wyskakuje z telewizora dość często. Na żywo robi wielkie, pełne skrajności, wrażenie. Jesteś bombardowany hałasem, tłumem i reklamami z potężnych ekranów LED. Różnie przebrani naciągacze chcą wyrwać kilka baksów za zdjęcie (kowboj w samych stringach np, mimo że na dworze 7C), uzbrojeni po zęby żołnierze stoją przy punkcie poborowym US Army, setki turystów pozują do zdjęć. W tym ja do tego:


Po chwili dołączyły towarzyszki zwiedzania - Kasia i Iwona. Postanowiliśmy pocisnąć wzdłuż ulicy Broadway w kierunku East Village. Idealny godzinny spacerek :) Po drodze malowniczy Union Square i momentami trochę tej mniej widocznej ameryki...



Naszym punktem docelowym było miejsce, które polecała Iwona, i które skradło me serce - McSorley`s Old Ale House. Pub otworzony w 1854 i wyglądający tak samo jak w 1854. Poczytajcie jego historie - jest mega ciekawa. Dziś dalej drewniana podłoga wyściełana jest trocinami, ściany zdobią flagi, zdjęcia gazety itp, które są historią tego miejsca i Ameryki w pigułce. Zamówić można tylko piwo (zawsze "jedno piwo" to dwie szklaneczki! taka tradycja i już), cole i kanapki. Niesamowicie klimatyczne miejsce. MUST SEE w NY.




W pubie doszło do kolejnego fantastycznego spotkania. Dołączyła do nas Asia, moja koleżanka ze szkolnej ławy w podstawówce, która mieszka w NY na stałe. Lata się nie widzieliśmy :) Z pubu jeszcze wieczorny spacer do Washington Square i szybka przejażdżka metrem z powrotem na Times Square w celu obczajenia nocą. I jeszcze większe WOW! Jeszcze więcej ludzi, jeszcze większy oczopląs od atakujących cię zewsząd ekranów, ktoś kręcił teledysk do klipu k-pop. Wdychałem Nowy Jork nocą pełną gębą! I tak dzień szybko minął. Pożegnałem się z ekipą i nyny, bo następny dzień Brooklyn na tapetę!

Punkt poborowy US Army



Dzień 3

Wstałem już o 7 rano i złapałem metro na sam dół Manhattanu do stacji South Ferry, aby przepłynąć się promem tam i z powrotem na Stanten Island. Prom jest darmowy - nie dajcie się nabrać naciągaczom, których pełno przy wejściu na terminal. Rejs w jedną stronę trwa ok 30 min i elegancko z pokładu widać Statuę Wolności (było mi szkoda czasu na wycieczkę pod Statuę) i Governors Island (żałuję, że nie odwiedziłem). Również panorama Manhattanu widziana "z wody" robi wrażenie. 



Po powrocie poszedłem spacerkiem w kierunku Brooklyn Bridge. Po drodze wchodzimy w dzielnicę Seaport. Kiedyś typowa portowa mordownia - dziś odradzająca się hipsterska dzielnia pełna klimatycznych knajp i restauracji. Zjadłem śniadanie w przytulnej kawiarni Made Fresh Daily, chciałem skoczyć do Big Gay Ice Cream, ponoć robią najlepsze lody w mieście, ale było zamknięte :( Jeden z najstarszy pubów w Seaport, Jeremy`s Ale House, proponuje najlepsze happy hour w godzinach...5-7 rano. Nawiązuje tym samym do tradycji, kiedy pracownicy portowi wracali po nocnej zmianie i wchodzili na piwko, zanim wrócą do domu. Po wejściu do pubu moją uwagę przykuł sufit pełen...damskich staników. Co tam muszą być za imprezy... ;) Na nabrzeżu stoją okazałe żaglowce, którymi można zabrać się w rejs.




Ok, i oto stanąłem przy wejściu na słynny Most Brookliński - aktor występujący praktycznie w każdym filmie z NY. Jego przejście przyjemnym spacerkiem zajęło mi ok 30 min. 



I tak znalazłem się na Brooklynie, gdzie od razu nogi poniosły mnie pod most i zarazem do Dumbo - nabrzeżnej części Brooklynu. Fani jedzenia powinni skierować się od razu na pizze do słynnej Grimaldi`s Pizza albo do streetfoodowego ceglanego "domku" Luke`s Lobster. Ja wybrałem drugą opcję i po chwili delektowałem się homarem w pysznej, tłustej, maślanej bułce (8,5$) z filmowym widokiem na panoramę Manhattanu. 




Po chwili ponownie dołączyła Kasia i Iwona. Dumbo, tak jak i Seaport, odradza się przekształcając się z ex-portowego, zaniedbanego brzydkiego kaczątka, w pięknego łabędzia pełnego uroczych kawiarni, pracowni artystycznych, loftów, niszowych sklepów. Z wielką przyjemnością zanurzyliśmy się w uliczki Dumbo. Oczywiście coś za coś - za mały świeży soczek dałem 6,5$ w kawiarni hehe. "Sercem" Dumbo jest Washington Street z ikonicznym, filmowym widokiem na Manhattan Bridge. Widokiem, który psują samochody i hordy turystów do zdjęcia, do których oczywiście i ja się zaliczyłem :)  Ale udało się jakoś zrobić sobie "albumową" fotkę.  




Jakiś czas porelaksowaliśmy się w słońcu, by udać się w kierunku Manhattan Bridge. Jego przejście zajęło nam ok 40 min z postojami na foty, bo widok na panoramę miasta z Mostem Brooklińskim nieziemski. Z mostu schodzi się wprost do Chinatown. Tu pożegnałem się z dziewczynami i wskoczyłem do metra, żeby załapać się jeszcze na słońce w Central Parku. 


O Central Parku to chyba każdy słyszał. Ogromy kawał zieleni pośrodku betonowej dżungli. Miejsce oddechu i odpoczynku dla Nowojorczyków. Wielki Trawnik, jeziora, pomniki, Metropolitan Museum of Art, różnego rodzaju grajkowie. Spędziłem tam naprawdę relaksujące 2h, spotkałem Władka Jagiełłę, posłuchałem "Imagine" Johna Lennona, rozpoznałem kilka miejscówek z Johna Wick`a :) Było to naprawdę fajne zakończenie trzech pełnych wrażeń dni w Wielkim Jabłku. Wieczorem jeszcze "mała" kolacja z Asią, podczas której zamawiając deser po raz kolejny dostałem przykład, że Amerykanie lubią BIG ;)





Dzień ostatni

I to dosłownie. Po miesiącu bonanzy przez całe Stany o 5 rano wylądowałem na JFK z San Francisco. Lot do Polski miałem o 22, więc plan był taki, aby dać walizkę w przechowanie i w miasto. Właśnie, przechowanie. Czego nie wiedziałem, to tego, że po atakach na WTC Amerykanie praktycznie na lata zlikwidowali na lotniskach punkty przechowywania bagaży. Na JFK znalazłem takowy punkt, ale żeby zostawić walizkę koleś skanował mój paszport, obowiązkowy drugi dokument ze zdjęciem, rezerwację biletu lotniczego, zrobił mi fotę, wydrukował chyba 3 dokumenty, które musiałem podpisać. Koszt - 25$! No, ale nie miałem wyjścia. Z JFK bez problemu można dostać się na stację Jamaica Station za 5$ i stamtąd już normalnie jedzie metro. Od razu skierowałem się na ostatnią atrakcję na mojej liście do zobaczenia, która została otwarta niecały miesiąc wcześniej - The Vessel. Niesamowita konstrukcja w Hudson Yards przy wybrzeżu. Wejście darmowe od 10 rano, ale biletowane. Same bilety rozdawane są obok, ale znikają szybciutko. Ja o 10.10 dostałem bilet z wejściem na 11.30. Warto czekać! Obczajcie foty!!!




Po The Vessel udałem się do Little Italy, gdzie wypiłem kawkę w uroczej włoskiej kawiarni Cafe Roma. Kawa jednak nie pomogła - zmęczenie po nieprzespanej nocy w samolocie dało znać. Zdrzemnąłem się chwilkę w słonku w ogrodzie w pobliskim Sara D. Roosvelt Park. Obudziła mnie Iwona z mężem, z którymi byłem umówiony na lunch. Wróciliśmy do Little Italy, ale nie trafiliśmy z knajpą, gdzie zbyt nadaktywna kelnerka z...Polski okantowała nas na rachunku i sama naliczyła sobie napiwek. Więc zrozumcie, że nie polecę Wam tej miejscówki. Poza tym pizza była paskudna :) Po lunchu chciałem jeszcze poszwendać się po hipsterkim Soho, gdzie przywitał mnie  za mocno zfotoszopowany Mich Buchannon. 


Wyściskałem się z Iwoną dziękując za wszystko i wróciłem z powrotem na lotnisko JFK kończąc moją przygodę z Nowym Jorkiem i Stanami Zjednoczonymi.

Mój Nowy Jork. Czyli jaki?

Kiedy przeczytałem kilka razu powyższy tekst przed kliknięciem "opublikuj", jak i pierwszą część, zdałem sobie sprawę, że mój styl wypowiedzi i pisania o Nowym Jorku można określić jednym wyrazem - euforyczny. Ochów i achów nie ma końca. Czy Nowy Jork zrobił na mnie aż takie wrażenie, że nie byłem w stanie wykrzesać w siebie żadnego marudzenia, czy negatywów? Mój brat po swym pierwszym pobycie w NY stwierdził, że go nie lubi, bo wszędzie śmierdzi. No fakt, fiołkami nie pachnie, ale ja, Maciej Gąd, będący w pełni władz umysłowych, stwierdzam: Nowy Jork jest FAN - TAS - TY - CZNY!!!! W 4 dni zrobiłem z buta ok 70km (moje nogi...), ile metrem nie liczę, a i tak mam wrażenie, że zobaczyłem jego ułamek. Ogrom tego miast jest niesamowity. Jedyna w swoim rodzaju miejska dżungla pełna dźwięków, kontrastów, mozaiki ludzkich twarzy, historii. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to to, że było dość drogo jak na moją kieszeń - nim zdążyłem się zorientować mój budżet na cały wyjazd był grubo nadszarpnięty już po 3 dniach. A i tak w sklepie NBA kupiłem prawie nic, a planowałem dużo ;) Mimo to wybaczam Nowemu Jorkowi te małą niedogodność. Czy jest to nieformalna stolica świata? Jestem w stanie zaryzykować takie stwierdzenie :) 

Empire State Building

Chrysler Building







Hell`s Kitchen



Sklep firmowy M&M`s na Times Square

Seaport












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz