19.01.2015

Wielka popijawa na Oktoberfest + nie do końca bajeczny zamek

"O`zapft is!", czyli "Odszpuntowana!" - tymi słowami premier Bawarii ogłasza otwarcie pierwszej beczki i rozpoczęcie w Monachium największego chlania piwa na świecie, czyli Oktoberfest. Chyba nie ma osoby, która by nie słyszała o tym święcie piwa. Co roku przez 3 tygodnie na przełomie września i października Bawarczycy i turyści wypijają ok 5 milionów litrów piwa. 

Ja fanem piwa jestem wielkim. Interesuje się nim na co dzień, mam z nim do czynienia zawodowo. Wizyta na Oktoberfest od niepamiętamkiedy była na mej życiowej liście marzeń małych i dużych. Zawsze widząc w Teleexpresie zajawkę, że impreza się zaczyna, mówiłem sobie w duchu:"Pewnego dnia, pewnego dnia...". Nie ukrywam, że główną przeszkodę stanowiły pieniądze. Po prostu wiedziałem, że jeżeli już tam pojadę, to chce się cieszyć tym świętem na całego nie patrząc w portfel, co przy cenie piwa 10€ nie do końca było łatwe do zrealizowania. Pierwsze światełko w tunelu pojawiło się ponad 2 lata temu, kiedy para moich wspaniałych przyjaciół Natalia i Rafał przeprowadziła się do Monachium. Podczas moich pierwszych odwiedzin w listopadzie 2013 zapewnili, że na nocleg u nich zawsze mogę liczyć. Super! Odpada koszt noclegu! No to się zawziąłem i podjąłem decyzję: w 2014 atakuję Oktoberfest!!! Zaklepałem sobie urlop w pracy na rok wprzód, zacząłem odkładać małe kwoty na ten cel i stało się - 2-go października 2014 wyruszyłem do Monachium!

BlaBlaCar, 25€ i po 7h jazdy z Wrocka wczesnym popołudniem zameldowałem się w stolicy Bawarii. Musiałem poczekać, aż Natalia skończy pracę, więc od razu skierowałem się do centrum. Lubię Monachium. Nie wiem skąd to się bierze, ale dobrze czuje się w tym mieście i bez problemu potrafię się w nim odnaleźć. Co by zbytnio nie tracić czasu zgadnijcie jaki był mój pierwszy zakup ;)



Potem szybkie metro do chaty przyjaciół, przywitanko & wyściskanko. W tym dniu już nie było szans dostać się do oficjalnego namiotu piwnego, ale postanowiliśmy wyskoczyć choć na chwilę na oficjalny teren Oktoberfest. Natalia zaproponowała:
- Idziemy na befora do kumpla Polaka. Znasz może Marka ze Szczecina?
- Pewnie, był z nami w organizacji studenckiej. Daaaawno go nie widziałem.
- Jest teraz wicekonsulem w Monachium!
What? haha świat jest mały czyż nie? ;)
Idąc do Marka przez centrum tłum gęstniał z każdą chwilą. Musieliśmy przejść przez zamknięty dla ruchu most, na którym stał rząd policyjnych kabaryn. Na początku myślałem, że się przesłyszałem, ale z jednej z nich leciało z głośników na dachu stare dobre niemieckie techno, a w środku siedział policjant - dj. Miał nawet małe strobo!! Jak pragnę szczęścia mojego kanarka - scena była dla mnie tak surrealistyczna, że przez 15 minut nie mogłem przestać się śmiać :))
Szybki browarek u Marka i dzida na Theresienwiese - oficjalny teren Oktoberfest. Mimo, że było już po 22 to tłum był nieprzebrany. Dzień później Niemcy mieli dzień wolny z okazji obalenia Muru Berlińskiego, więc mimo czwartku długi weekend zaczął się na dobre. I o to jestem:


Willkommen!! Pierwsze co się rzuca w oczy, a w zasadzie to w nos, to...zapach szczyn i rzygów :) Niestety wchodząc przez bramę zostajemy przywitani miksem wykwintnych zapachów, potokiem piwa i sików, co chwile trąca nas ktoś najebany, albo my się potykamy o takowego leżącego na ziemi. Ktoś kto ma idealistyczny obraz z TV może być nieźle zszokowany. Ja jednak byłem na to przygotowany. Przeszliśmy szybko przez cały teren i skierowaliśmy się do bawarskiej knajpy, gdzie spokojnie mogliśmy się napić i pogadać. Na właściwą wizytę na Oktoberfest ustawiliśmy się na sobotę już większą ekipą.

Pierwsze massy za płoty

No ale przed sobotą jeszcze wolny piątek, więc z Natalią i Rafałem zdecydowaliśmy się pojechać zobaczyć legendarny i bajeczny Zamek Neuschwanstein. Wpiszcie go sobie w grafikę google - robi wrażenie co? Jest położony ponad 100 km od Monachium, ale po zjechaniu z autostrady jedzie się przez malownicze bawarskie wioski jak z obrazka. Pogoda była wspaniała, więc liczyliśmy na cudowne widoki. Była do czasu. Będąc już prawie na miejscu słońce zastąpiła nisko wisząca mgła i tyle z cudownych widoków. Żeby dostać się do zamku trzeba zajechać do wioski Hohenschwangau. Przywitała nas ona...staniem w korku do miejsca parkingowego. Pierwsze wrażenie po zobaczeniu zamku z dołu?
- Ej to ten? coś mały.
Bez kitu. Żadnego łał, na które liczyłem. Okazało się, że zamek ma niecałe 150 lat, jest w ogóle niedokończony, szary, bury i bez wyrazu. Wspięcie do niego zajmuje ok 30 minut. W środku mały dziedziniec zapchany turystami i tyle. Na wejście do środka nie było szans - trzeba najpierw zarezerwować bilety (to zrobiliśmy), a potem stać w olbrzymiej kolejce, żeby je odebrać (podziękowaliśmy - słuszna decyzja). Jedyne co jest wspaniałe po wejściu na górę to widoki, np taki:


Na koniec wyszło na chwile słońce, więc skusiliśmy się na mały wypad rowerem wodnym po alpejskim jeziorku. W pewnym momencie odwróciłem się i spojrzałem raz jeszcze na zamek, na który padały promienie słońca. I wiecie co? Chyba trochę zrozumiałem dlaczego niektórzy uważają ten zamek za bajeczny, a Disney zrobił z niego kalkę. 



Dobra, ponarzekałem jak polaczek, ale nie pojechałem do Bawarii dla zamku. Nadeszła sobota - pora na prawdziwe Oktoberfest!!! Generalnie teren Oktoberfest to oficjalne namioty piwne, wesołe miasteczka, stragany itp. Główna popijawa ma miejsce w namiotach, które mogą pomieścić kilka tysięcy ludzi. Mimo to dostanie się do nich graniczy z cudem. Rezerwacje robi się rok w przód, kosztują astronomiczne pieniądze. Zabawa zaczyna się o 9 rano i trwa do nocy. Często rezerwacje dostaję się tylko na kila godzin w określonych przedziałach czasowych. My oczywiście rezerwacji nie mieliśmy, ALE. Rafała kumpla z pracy dziewczyna znała ponoć kogoś z obsługi jednego z namiotów, kto może nam załatwić miejsce. Spotkaliśmy się o 13 i podeszliśmy na tyły namiotu (z przodu tłoczy się zawsze dziki tłum liczący na miejsce z fuksa). Czekała tam na nas sama jedna z menagerek namiotu! I takim oto sposobem od 14 mieliśmy miejsce w samym sercu namiotu bez limitu czasowego! Niech się zacznie wielkie picie!!!


Na Oktoberfest normalne piwo to litrowy mass (małe to 0.5l), który kosztował 10,05€, ale zawsze dawałem 12€ z napiwkiem dla kelnerki. Talerz jedzenia to koszt 12€ - 20€, a jeść trzeba, żeby się za szybko nie załatwić, a o to jest bardzo łatwo, bo piwo wchodzi szybko i przyjemnie. W samym namiocie jest jak w ulu, ale organizacja jest wzorowa. Na piwo nie czekałem dłużej niż kilka minut, jedzenie było ciepłe i smaczne, do kibla męskiego w ogóle nie było kolejek. Na środku namiotu stał wysoki podest, na którym czadu dawała orkiestra grając muzykę bawarką, ale i hity z satelity. Czy kelnerki naprawdę mają wielkie cycki? Tak, ale nie wszystkie :) Czy noszą 8/10 litrowych kufli w jednym ręku? Tak, robią to bez mrugnięcia okiem i rozlewania. Czy byłem ubrany w bawarski strój? Niestety skórzane spodnie tzw. leterhose, są horrendalnie drogie, ale koszule w kratę w bawarskim style można dostać bez problemu wszędzie, więc się w takową zaopatrzyłem jeszcze w Polsce. Dobra, tyle ze strony technicznej. Jak wygląda sama zabawa? Ano tak:


Niczym nieskrępowane, radosne, pijackie party! Chcesz potańczyć na stole? Proszę bardzo! Nie znasz nikogo ze stołu obok? 2 piwa i już znasz. No i piwo, piwo i jeszcze raz piwo, hektolitry piwa!! Po 3 massie już miałem w czubie - musiałem zamówić talerz kiełbas i mały kufel wody. A potem drugi kufel wody i sporo potańczyć. Po niecałej godzinie przerwy byłem gotowy na czwartego massa. 





Tego co tam przeżyłem po prostu nie da się opisać. Trzeba tam po prostu być. Po czwartym piwie mój stan umysłu najlepiej oddaje to przypadkowe zdjęcie:


Nie będę ukrywał - byłem już wtedy nieźle nawalony, ale jeszcze ogarniający kuwetę. Zrobiła się już godzina 20, większość grupy już odpadła/poszła do domu. Postanowiliśmy z Rafałem wyjść z namiotu zaczerpnąć świeżego powietrza i przejść się po Theresienwise. I wtedy Rafał sięgnął do kieszeni. Odnalazł tam talon na kurczaka z innego namiotu, gdzie był tydzień wcześniej z pracy. Postanowiliśmy wbić do tego namiotu na pałę. Podbiliśmy do ochroniarza z boku, żeby nas wpuścił, bo my tylko na fajkę wyszliśmy, że tu siedzimy, a ten talon to dowód. Ochroniarz...przybił na pieczątkę i weszliśmy do środka. To był generalnie błąd hehe. Rafał chciał wykorzystać talon, ale o suchym pysku będziemy jedli? No to poszedł piąty mass. Powrót po 22 do domu pamiętam przez mgłę. Jak przez mgłę pamiętam tez, że tańczyłem na stole, z którego zleciałem potrącony wylewając na siebie czyjeś piwo. Cóż, wieczór zakończył się z przytupem, ale chyba trochę się tego spodziewałem ;))



Drugi odwiedzony namiot

Poranek następnego dnia nie należał do najprzyjemniejszych... Poza oczywistymi względami dostałem również info, że nie mam jak wrócić do domu, bo ustawiony blablacar odwołał wyjazd. Więc zamiast 25€ i 7h autem, musiałem wracać wieczorem autokarem za 60€ i 13h w trasie... .Na szczęście pogoda dopisała i moi przyjaciele wzięli mnie jeszcze nad Starnberger See, gdzie mogłem spokojnie sobie poumierać przed podróżą.



Podsumowując. Jeżeli chcesz jechać na Oktoberfest nastaw się na:
  • Picie. Jeżeli chcesz jechać tylko zobaczyć i się nie napić to sobie odpuść. Czy to się komuś podoba, czy nie, jest to święto alkoholu i abstynent nie wyniesie z niego żadnej frajdy,
  • Jeżeli nie masz znajomych w Monachium zacznij myśleć o wyjeździe rok wprzód pod kątem zaklepania miejsca w namiocie,
  • Napić w namiocie się musisz, jeżeli chcesz w 100% poczuć klimat Oktoberfest,
  • Przygotuj się na wydanie ok. 100€ w jeden wieczór,
  • Nastaw się, że będziesz oblany piwem, potrącony i będziesz musiał tańczyć na stole,
  • Chłoń klimat całym sobą!!! :)


I na koniec kilka zdjęć z zamku i Oktoberfest:










Tłum pod namiotem liczący na wejście fuksem








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz