Jedną z głównych rzeczy, którą Ameryka stoi, jak długa i szeroka, to niesamowite cuda przyrody i natury. Gdziekolwiek się nie ruszysz, to na pewno trafisz na rozdziawiający gębę kanion, pejzaż, wodospad, łuk skalny, lodowiec, skamieniały las, stary, ale wciąż żywy las itp. itd. A wszystko to w dziesiątkach parków narodowych i krajobrazowych rozsianych po całym kraju. Nie ma opcji żebyś jakiegoś nie "zahaczył" podróżując przez Stany. Nie inaczej było w moim przypadku. Najwięcej pereł znajduje się na zachodzie kontynentu, dlatego w tej części podróży mieliśmy zaplanowane kilka kluczowych punktów. Jednym z nich była wizyta w Monument Valley, o której mogliście poczytać --->TU. Ale to dopiero była rozgrzewka, ponieważ przez następne dwa dni miały wjechać prawdziwe grubasy: Antelope Canyon, Horseshoe Bend i creme de la creme - słynny Grand Canyon. Zapraszam!
Antelope Canyon
Słynny kanion szczelinowy kształtowany przez miliony lat poprzez wymywanie piaskowca przez powodzie błyskawiczne. W necie znajdziecie w opór fotografii z tego miejsca z charakterystycznymi kolumnami światła wpadającymi do "falującego" kanionu. Nie powiem, też miałem chrapkę na tego typu zdjęcie :) Sam kanion znajduję się na terenie rezerwatu Indian Nawaho i również tu zarządzają oni całym interesem. I teraz kilka ważnych porad z mojej strony:
- nie ma szans wejść do kanionu bez przewodnika, więc musicie skorzystać z jednej z agencji. Jest ich kilka. Odradzam brać te oferujące wejście do Upper Antelope Canyon. Jest on zadeptany przez turystów, ponieważ wybierają go agencje turystyczne przywożące tam grupy autokarami. W Upper jesteś poganiany przez przewodnika, nie ma szans za zdjęcie bez turysty w kadrze i nie dają ci darmowej wody (ważna sprawa, o tym później). Przyjemność z tego miejsca żadna.
- polecam skorzystać z agencji Antelope Canyon X. Ten sam kanion, tylko w innym miejscu. Małe grupki do 12 os, maksymalnie dwie naraz i każda idzie w innym kierunku, bo w tym miejscu kanion ma dwa rozgałęzienia.
- ważna jest też pora zwiedzania. Obowiązkowo bierzcie godziny do południa. Słońce nie "tworzy" kolumn cały dzień. W kwietniu były to godziny 11 - 13. Oczywiście wtedy bilet jest droższy :) Daliśmy 60$/osoba. W pozostałem godziny 40$. Bilety kupujcie z wyprzedzeniem, bo prawie niemożliwym jest dostać je przy kasie na interesującą Was godzinę.
Wstaliśmy rano pełni werwy, ale od razu plaskacz na twarz - niebo zasnute grubymi chmurami. Świetnie. Zapłaciliśmy 20$ więcej za wejście, kiedy jest najlepsze słońce... .Nic to, jedziem. Z Page do Kanionu X jedzie się max 15 min. Zostawia się samochód na parkingu i wsiada do busika, który zawozi w kilka minut do wejścia do kanionu. Wita nas wesoły Indianin Nawaho, który będzie naszym przewodnikiem. Słuchajcie się go, bo od jego wiedzy i przeszkolenia zależy Wasze życie w razie nagłej powodzi, która może nadejść niespodziewanie w ciągu kilku minut. Schodzimy na dół i dwie grupki rozdzielają się, gdyż mamy dwa wejścia do kanionu. Nie potrzebujecie specjalnych butów trekkingowych, gdyż cała ścieżka wysypana jest piachem. No i powiem Wam, że mimo zasnutego nieba, wchodzisz i od razu jedno wielkie WOWOWOWowwowowoOWOWOWwww!!!
Coś niesamowitego. Aż się w głowie nie mieści, że natura "gołymi rękami" mogła zrobić coś takiego. Miałem bardzo dużo momentów, gdzie byłem zupełnie sam i mogłem narobić pierdyliard zdjęć bez ludzi wchodzących w kadr. Nieocenioną pomocą wykazał się przewodnik, który posiadał kompletną wiedzę na temat wszystkich filtrów zdjęć w każdym modelu telefonu i idealnie doradzał co użyć w danym miejscu kanionu, aby mieć zdjęcie petarda. Nawet chmury się przerzedziły i zaczęły nieśmiało rzucać trochę promieni do środka.
Nasz szefuncio |
Od tej szczeliny wzięła się nazwa kanionu - X |
Na ostatnim zdjęciu ciekawostka. Każda taka "linia" to ok tysiąc lat rzeźbienia skały przez wodę. Jak to możliwe, że nagle zmienia się kierunek? Nie szło by tam wcisnąć kartki papieru, więc zmiana klimatu musiała dokonać się w ciągu jednego sezonu. Natura jest niesamowita. Zwiedzanie samego kanionu trwa ok 1h. Na koniec przewodnik prosi o nieobowiązkowy, ale w pełni zasłużony napiwek "co łaska". Po małej wspinaczce z powrotem do busa dostajemy po wodzie, co jest zbawienne, bo będziecie nieźle wysuszeni. WOW! Mimo braku słynnych słonecznych "kolumn" zwiedzanie tego kanionu było niesamowitym przeżyciem!
Horseshoe Bend
Prosto z kanionu wróciliśmy do Page ponieważ chciałem odwiedzić strzelnice i se trochę poużywać. Ale jak zobaczyłem, że bazowy pakiet kilku strzałów z pistoletu to grubo ponad 100$ to odpuściłem. Potem trochę żałowałem, bo do końca wyprawy nie miałem już okazji, a było to na mojej liście "to do". Do kolejnego cacka natury z Page jest rzut beretem. Horseshoe Bend ("Podkowowy zakręt" ;) to zawijas na rzece Kolorado w Kanionie Glenn. Dojście tam nic nie kosztuje, ale obowiązkowy parking już tak - 10$. Czasami trzeba odstać długo w aucie do bramki - my staliśmy 20 min ok 13, ale potem było tylko gorzej. Po zostawieniu auta czeka nas 0,7 mili z buta, więc radzę mieć wodę, bo to jednak pustynia, a po drodze nie ma nawet ułamka cienia. Oczywiście zapomnijcie o pustce - szlak i punkt widokowy zawalony ludźmi. Ale jak już się dojdzie i stanie przy barierce...
WTF?? Nie byłem na początku w stanie ogarnąć tej skali. Widoczna skała ma 300 metrów wysokości. Patrzysz się w dół i wydaje ci się, że to jakiś strumyk, a nie potężna rzeka Kolorado. Mimo tłumów bez problemu idzie zrobić dobre foto. Kto dostrzeże na powyższym zdjęciu łódkę?
Tego dnia w planie mieliśmy już tylko wskoczenie z powrotem na Route 66 we Flagstaff i nocleg w Williams, o czym napisałem już --> TU. Jadąc sobie przez Arizonę (piękne widoki!) zachciało mi się siku, więc zajechaliśmy przypadkowo do Cameron. I tak trafiłem do starego Traiding Post prowadzonego przez Nawaho. Obkupiłem się w pamiątki ręcznie robione przez Indian po dużo lepszych cenach niż w Page, czy Monument Valley (łapacze snów od 8$, magnesy od 4$, przepiękna biżuteria od 4$, kartki od 0,35$, na wszystkim napis "Made in America"). Nawet obok "odnalazł się" zabytkowy Most Tannera na rzece Małe Kolorado. Koniecznie odwiedźcie to miejsce. W Williams jeszcze przed snem poradziłem się w sprawie mojej przyszłości u samego Króla i spać, bo następnego dnia...
Grand Canyon!
W końcu! Dzień, w którym zobaczę ten cud natury! Oh, jakże zrypaliśmy go organizacyjnie po całości :) Z Williams jedzie się prościutką drogą ok godziny do Grand Canyon South Rim. Był kwiecień, czyli początek sezonu, godzina 9 rano, a już był kolejka na bramce. W pełni sezonu można zostawić auto w niedalekim Tusayan, tam kupić bilet i podjechać darmowym busem. Wjechanie autem 4-os to koszt 35$. Ale Amerykanie, mając tyle parków narodowych, wymyślili mega udogodnienie - karty America the Beautiful. Za 80$ nabywasz kartę i na nią możesz wbijać do wszystkich parków narodowych w USA przez...rok! Wystarczą 3 parki i już Wam się zwraca. My tak zrobiliśmy. I teraz tak. South Rim dzieli się na dwie części: wschodnią, którą możesz objechać swoim autem, i zachodnią, którą możesz zwiedzać tylko busami jeżdżącymi co ok 15 min (i która ma ponoć lepsze punkty widokowe). I tu popełniliśmy strategiczny błąd, bo wybraliśmy najpierw część wschodnią. A w perspektywie mieliśmy tylko pół dnia, bo druga połowa była zaklepana na odcinek Seligman - Kingman Route 66 i dojazd na nocleg do Las Vegas. I taki plan był kolejnym strategicznym błędem pod kątem zwiedzania Wielkiego Kanionu, o czym za chwilę.
Kupiliśmy kartę wstępu na bramce, otrzymaliśmy fajne broszury i jedziem. Ładny lasek, Marcin skręca w lewo, lasek się ucina i nagle, bez żadnego ostrzeżenia...
BUM! Jak to piszę, to mam gęsią skórkę. Serio. Nie jest się przygotowanym na ten widok. Monumentalny, zapierający dech w piersiach, zostający na zawsze w twej głowie widok. O samym kanionie nie będę pisał - znajdziecie "techniczne" info w necie. Przez ok kolejne 3h objechaliśmy 8 punktów do Desert View Watchtower i z powrotem do Village i Visitor Center. Na każdym punkcie zachwycał nas ogrom i majestat kanionu. Jedyne co nas nie zachwycało to dziki tłum w ostatnim punkcie... .
Zostawiliśmy auto na darmowym parkingu w Village i ruszyliśmy w stronę przystanku. I tu zonk. Monstrualna kolejka. Obliczyliśmy, że wsiądziemy za ok 1,5h stania, a dochodziła godz. 13. Z ciężkim sercem przyznaliśmy, że zjeb**** logistycznie. Z wielkim żalem i wkur*** zrezygnowaliśmy z zachodniej części. Poszwendaliśmy się trochę po wiosce. Obczailiśmy dworzec kolejowy, zabytkowe zabudowania, spotkaliśmy grupkę spacerujących sobie jakby nic...łosi. Jest też kilka fajnych punktów widokowych, ale dziki tłum nie pozwalał już nacieszyć się majestatem kanionu. Po godz. 14 wskoczyliśmy do auta, zjedliśmy obiad w Williams i wjechaliśmy z kanionowym niedosytem na Route 66...
I tak właśnie wyglądały nasze trzy dni z amerykańskimi cudami natury. Czytałem o nich, widziałem wcześniej foty, widziałem je w filmach. I już wtedy robiły wrażenie. Ale na żywo są jeszcze piękniejsze, bardziej monumentalne, bardziej niesamowite niż moja wyobraźnia potrafiła ogarnąć. Niestety zakończyłem te dni z dużym niedosytem i lekkim smutkiem, że nie udało mi się "poprzeżywać" Monument Valley i szczególnie Gran Canyon w pełni. Nie popełnijcie mojego błędu i na ten ostatni poświęćcie co najmniej 2 dni, aby na spokojnie nacieszyć się i chłonąć jego majestat. Tymczasem my, będąc w ciągłym pośpiechu trzeci tydzień w trasie, wieczorem zjechaliśmy do Las Vegas, aby pokosztować trochę życia. Taki był plan, ale 2 dni okazały się moimi najgorszymi na całej trasie. Ale o tym już w kolejnym wpisie :) Dziękuję za przeczytanie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz