"Kiedy je zobaczysz, to nigdy nie będziesz już taki sam" śpiewał legendarny Król w znanej wszystkim piosence "Viva Las Vegas". Światowa stolica hazardu. Miasto, które nigdy nie śpi. Stolica grzechu i rozrywki, do której rozwoju przyczynili się m.in. słynni gangsterzy. Oczywiście nie mogło zabraknąć tego miasta na mojej trasie przez Stany. Plany miałem wielkie, ale proste - poszaleć na całego, jak na Las Vegas przystało. Zanim ruszyłem tyłek z Polski, to już w głowie liczyłem ile $$ odłożyć na przehulanie w kasynie, a ile na...inne rzeczy :) Ale jak to w przysłowiu "Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach", nic nie poszło tak jak to sobie pomyślałem. Zapraszam na spojrzenie na Las Vegas z mojej perspektywy.
Do Las Vegas udaliśmy się prosto po zwiedzaniu kilku cudów natury oraz przejechaniu najlepiej zachowanego odcinka legendarnej Route 66. Mogliście poczytać o tym:
--> TU (Monument Valley)
--> TU (Antelope Canyon, Horseshoebend, Grand Canyon)
--> TU (Route 66)
Wjeżdżając do miasta ja siedziałem za kółkiem i był to odcinek, gdzie jechałem nieźle obsrany. Sześć pasów w jedną stronę, każdy pełen zasuwających pojazdów mających ograniczenie prędkości w głębokim poważaniu. Nigdy wcześniej nie jechałem takową autostradą (miałem niezłe przetarcie przed Los Angeles). Nie pomagało również, kiedy zza horyzontu zaczęły wyłaniać się potężne hotele i kasyna, które skutecznie rozpraszały. Na szczęście już wtedy zjechaliśmy na "węższą" autostradę.
Słońce już dawno zaszło, ale oto i jesteśmy w Las Vegas! Gdzie się zatrzymaliśmy? Od początku chcieliśmy znaleźć nocleg w jednym z charakterystycznych kasyno - hoteli "z pierwszych stron gazet", ale nie wiedzieliśmy, czy nas będzie stać. Co nas mile zaskoczyło - w tygodniu z cenami nie jest aż tak źle. Rzut oka na booking.com i padło na Luxor Resort & Casino, obiekt stylizowany na starożytny Egipt z wielką czarną piramidą jako głównym budynkiem. Za dwie noce (środa - piątek) w pokoju o dwukrotnie podwyższonym standardzie zapłaciliśmy z parkingiem 96$ za głowę.
Dobra, jak się podjeżdża pod takiego wielkoluda? Przed głównym wejściem stoi armia ziomków od tzw. valet parking, gotowa za 35$ ekstra zaparkować twoje auto. Jak ktoś nie chce to omija i jedzie na "self parking" za 10$. Oczywiście zgubiłem się i wjechałem na parking sąsiedniego Mandalay Bay, gdzie trochę pokluczyłem zanim udało się wyjechać. Ok, zaparkowali. Przez całą podróż po dojechaniu do jakiegoś motelu miałem zwyczaj wyciągać paszport z dedykowanej przegródki w plecaku, aby mieć go przy tyłku do zameldowania. No i sięgam po plecak, patrzę w przegródkę, a tam...NIE MA PASZPORTU!!!!!! Spokojnie Maciej, pewnie gdzieś indziej go dałeś. Zameldujmy się dowodem i na spokojnie się poszuka. Ruszyliśmy z parkingu w stronę recepcji. Dojście zajęło nam 20 minut. Oczywiście hotel zbudowany jest tak, ze zanim dojdziesz do recepcji z parkingu musisz przejść przez całe kasyno, co byś już się podjarał tymi wszystkimi wygranymi, które na pewno na ciebie czekają. Drzwi się otworzyły i od razu dostałem po twarzy gamą charakterystycznych dźwięków i świateł od setek maszyn i stołów do gier. Witamy w Vegas! Doszliśmy do recepcji, a tu zonk:
Staliśmy w kolejce ok 40 minut, mimo że czynnych było 9 stanowisk. Mimo, że zapłaciliśmy od razu, to obowiązkowo hotel blokuje 100$ na karcie kredytowej "na ewentualne extrasy". Generalnie od wyjścia z samochodu do wejścia do pokoju minęło ok 1,5h... .Sam pokój naprawdę lux z wielką łazienką i mega wygodnymi łóżkami. Dobra poszukajmy tego paszportu. W bagażach nie ma... .Wróciłem przeszukać samochód. Nie ma....Zadzwoniłem do motelu w Williams, gdzie spaliśmy ostatnio. Nie ma... . Czyli oficjalnie - ZGUBIŁEM PASZPORT!!! Brawo ja :/ Nagle poziom ekscytacji zmalał o połowę. Co dalej?? Dochodziła 21, tego dnia i tak już nic nie załatwię, więc nie ma co czekać. Idziem w miasto!!!! Oczywiście musieliśmy przejść przez kasyno, więc pora była zagrać na jednorękim i wygrać miliony! Nie mam pojęcia, jak te urządzenia działają, więc usiadłem do pierwszego lepszego, wrzuciłem 1$ i maszyna zaczęła szaleć:
O matko! Ile wygrałem???
Luxor znajduje się na samym początku legendarnego The Strip, mierzącego 6,8 km odcinka Las Vegas Boulevard, gdzie skupia się "cała ta impreza". Co ciekawe, tylko mała jego część leży oficjalnie w Las Vegas. Większość to już inne jednostki terytorialne w ramach hrabstwa Clark. Zaraz obok Luxoru znajduje się megakompleks Camelot, stylizowany na legendy arturiańskie. Oba kompleksy połączone są korytarzami i kolejką naziemną. Sąsiadami są również legendarny MGM Grand oraz New York - New York, sprzed którego pozdrawia nas Statua Wolności. Cały "New York" opleciony jest wielkim roller coasterem.
Co nas uderza od razu na ulicy to...zapach marihuany. Towarzyszy nam prawie przez cały czas. No i dzikie tłumy. Co chwilę ktoś na ciebie wpada, lub trąca łokciem. Prawie od razu dostajemy propozycję darmowej limuzyny do "najlepszego strip clubu w mieście z 200 panienkami". Potem od tego typu naganiaczy nie idzie się opędzić. Wielkie bilboardy kuszą: "Dziewczyna do twojego pokoju. Tylko $$$". Pierwsze małe rozczarowanie. W mojej głowie ukształtował się obraz Stripu, jako niezbyt szerokiej ulicy, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie "przytulnej" na swój sposób. A tu mamy po 6 pasów w jedną stronę, aby przejść przecinające ulicę trzeba się wspinać na specjalne kładki. Czy wspominałem o morzu ludzi? Połowa z nich pijana lub naćpana. Mrowie naganiaczy. Kolejne kasyna otwarte na oścież, kuszące abyś prosto z chodnika usiadł przy jednorękim bandycie i przegrał trochę kasy. Hałas, oślepiające światła z setek neonów. Mijaliśmy kolejne charakterystyczne wielkie kasyno - hotele: Parisian, Planet Hollywood, Caesars Palace, Harrah`s, Flamingo, The Venetian. Przy Bellagio tylko z daleka widzieliśmy końcówkę pokazu słynnych fontann. Zanim udało nam się przejść po skosie przed wielkie skrzyżowanie było już po ptakach. No i wielki The Mirage, od budowy którego w 1989 roku zaczęła się w Vegas era megakompleksów.
Bellagio |
The Venetian |
Fontanna di Trevi bez tłumów jak w Rzymie |
Po prawie 2h łażenia byłem oszołomiony i zmęczony psychicznie. Jadąc do Vegas nastawiony byłem na grube imprezowanie, ale po spędzeniu 2h w jego sercu jedyne na co miałem ochotę, to wyrwać się z tego kotła i iść spać. Następnego dnia w planie był Red Rock Canyon i Tama Hoovera, ale postanowiłem sobie odpuścić i zrobić dzień wolny od codziennego pędu. Po 1 w nocy padłem skonany na wyro.
Rano Marcin zawinął się do kanionu i na tamę, a ja za telefon i do konsulatu RP w Los Angeles. Umówiłem się na wizytę na za 5 dni, kiedy miałem być w LA. Wydają dokument zastępczy, ale trzeba przyjść ze zdjęciem i koszt 60$... .To załatwione. Poszukałem też opcji na wieczór i udało mi się znaleźć darmowe wejście na imprezę z...DJ Tiesto w MGM Grand! Polecam te stronkę. Postanowiłem też udać się do barbera, bo kudły już urosły dość długie. Wygooglowałem, zadzwoniłem, zapraszają. Mapa pokazała, że to 1,5h z buta przez Strip, więc postanowiłem się przejść i zobaczyć jak to wszystko wygląda za dnia. A wygląda tak:
Tandeta, tandeta i jeszcze raz tandeta. Zupełnie inny świat bez nocnego blichtru. Obraz kiczu i bezguścia odpychających molochów. Ale nikomu to nie przeszkadza, bo za dnia się odsypia, albo jeździ na wycieczki poza miasto. Przypominam, że Las Vegas leży na środku pustyni. Temperatura szybko skoczyła do ok 35 stopni, a ja se śmigam w japonkach i małą buteleczką wody. Zanim doszedłem na miejsce to prawie się roztopiłem. Ale było warto. Chops Barbershop and Shave Parlor - tak się nazywała miejscówka do której trafiłem. Mega klimatyczne miejsce. Męski barber z krwi i kości. Wpisałem się kredą na tablice i po 20 min zaprosił mnie na fotel wielki, wytatuowany gdzie się da, niedźwiedź - Rob Scumbag. Kolejne 1,5h to najlepszy moment z całej wizyty w Las Vegas. Na początku zostałem wyśmiany, że przyszedłem z Luxoru pieszo w japonkach. Nie mieściło im się to w głowie. Potem gadaliśmy, używając mojego ulubionego potocznego amerykańskiego, często slangowego, o laskach, imprezach, życiu w Polsce, w Vegas itp. Dowiedziałem się skąd ten wszędobylski zapach marihuany. Pod Vegas są wielkie hale produkcyjne marychy - jak wiatr zawieje w stronę miasta... .Dałem 40$, ale pogadanie sobie o życiu z lokalsami bezcenne. Zwłaszcza jak rozkładają fotel do golenia, a ty leżąc możesz oglądać zdjęcia gołych lasek na suficie :) No i Rob naprawdę zna się na swojej robocie. Po powrocie do Polski opowiedziałem o wizycie mojej barberce. Napisała do Roba i mają kontakt do dziś.
Do "centrum" Stripa wróciłem już autobusem. Polecam od razu kupić bilet dzienny (8$), bo ciągłe łażenie po Stripie jest złudne. Wydaje się wszędzie blisko, ale nogi szybko Wam wysiądą. Wtedy warto podskoczyć kilka przystanków busem. Wróciłem do hotelu wziąć prysznic, poszedłem sobie do kasyna w Camelot, które jest większe niż w Luxor. Przegrałem jakieś 10$ na jednorękich. Siadać do stolików jakoś nie miałem ochoty. Kusił mnie zewnętrzny basen w Luxor, ale postanowiłem odwiedzić inne miejsce, których pełno w Vegas.
W Nevadzie marihuana jest całkowicie legalna. Dlatego powstało dużo miejsc, gdzie można ją kupić. Ale nie liczcie na wielkie znaki "Tu kupisz najlepszą gandzie", czy krzykliwe sklepy z zielskiem na wystawie za szybą. Wszystko zostało nazwane w ładny i cywilizowany sposób. Przychodnia premium (premium dyspensiaries), czy centrum pomocy (relief center). Jakbyś szedł do lekarza. Postanowiłem udać się i ja po lekarstwo na mą skołowaną duszę. Z zewnątrz budynek niczym się nie wyróżniał. Żadnych okien, czy krzykliwej reklamy. Wchodzi się prosto z ulicy do eleganckiego pomieszczenia z kanapami. Za okienkiem siedzi pani której daje się ID (dowód, paszport, prawko). Musisz mieć skończone 21 lat. Do ID przyczepia kartkę, wrzuca do pudełeczka, daje je gdzieś za drzwi i każę czekać. Po chwili wychodzi ziomek z pudełeczkiem i woła cię po imieniu do głównego sklepu. To twój osobisty doradca na czas wizyty. Zaczyna od wywiadu:
- Co pana interesuje? Spożycie? Hodowla?
- Czy palił Pan kiedyś? Jest pan doświadczony?
- Jaki efekt chce pan uzyskać? Zamulenie, relaks, czy pobudzenie?
- Gotowe do palenia, czy luźny susz?
Po czym na tablecie oferuje gamę kilkunastu odmian marihuany. Nazwy te kompletnie nic mi nie mówią, więc zdaje się na ziomka. Potem udaje się do kasy, gdzie płacę (17$ za blant) i dostaję zapachoszczelną torbę oraz z powrotem moje ID. Ani przez moment nie widziałem na oczy żadnego towaru. Wychodzi się osobnymi drzwiami wprost na dwór. Oczywiście do tego przybytku wybrałem się w celach czysto antropologiczno - poznawczych, aby pokazać ten kawałek kultury Wam droczy czytelnicy :)
Zdjęcie z partyzanta - jest zakaz |
Wróciłem do Luxor, gdzie już z powrotem był Marcin. Zeszliśmy na dół do kasyna. Postanowiłem usiąść do stolika do blackjacka. Wtopiłem 20$ w 10 sekund. Nawet nie zdążyłem poprosić o kartę. Krupierka z twarzą pozbawioną emocji bez ogródek "ooo, sorry, no luck this time". Ku jej zdziwieniu podziękowałem za dalszą grę. Pamiętajcie - kasyno nigdy nie przegrywa. Szukałem stolika do pokera texas holden na małe stawki, ale nie znalazłem. Nie wiem czemu, ale trochę cykałem się robić zdjęcia stołów i grających ludzi, mimo że nie widziałem nigdzie zakazów. Zasiedliśmy więc do jednorękich. Przegrałem kilka jednodolarówek. Postanowiłem wrzucić 5$ i beng! Wygrałem 9$! Poszedłem wypłacić do maszyny i odbierałem te 9$ jako wielki zwycięzca.
Zrobiła się późny wieczór, więc wróciłem do pokoju aby odpicować się na Tiesto. Wszedłem pod prysznic i wtedy właśnie dopadło mnie wielkie zmęczenie fizyczne i psychiczne po 3 tygodniach w trasie. Zdałem sobie sprawę, że cały dzień miotałem się bez sensu nie wiedząc co tak naprawdę mam ze sobą zrobić. Ten cały pęd przez Stany, czy to są naprawdę moje wymarzone wakacje? Czy przeżywam to wszystko tak jak chciałem, czy tylko odhaczam kolejne punkty? No i do tego zgubiony paszport. I to całe pieprzone Las Vegas. Smród, dziki tłum, kicz i tandeta, zamroczeni ludzie - zombie wpatrzeni w światła maszyn i przegrywający bezmyślnie fortuny. Wszystko to uderzyło mnie nagle właśnie jak stałem pod prysznicem. Po 40 min wyszedłem spod niego i poszedłem prosto spać o 10 wieczorem.
Marcin miał takie samo zdanie o tym mieście, więc wstaliśmy z samego rana, aby jak najwcześniej wyruszyć do Doliny Śmierci. Jako, że po drodze, to zajechaliśmy pod słynny witający znak. Była 9 rano, a już stała wielka kolejka, aby zrobić sobie pod tym znakiem zdjęcie... .
Jak widzicie plany dotyczące wizyty w Las Vegas były grube, a rzeczywistość okazała się całkiem inna. Mega rozczarowanie - tak bym to określił. Potem na spokojnie sobie analizowałem: czy może jestem za stary na takie coś? Czy może gdybym tam zajechał na samym początku wypoczęty i z rześką głową, a nie po 21 dniach w siodle, to bym inaczej odebrał te miasto? Bo jednak mimo tego wszystkiego ma ono w sobie to coś. Przez 24h non stop tysiące ludzi przepuszczają tysiące dolarów. Rzeka pieniędzy, która tu płynie każdego dnia musi być niewyobrażalna. Te wszystkie neony na swój sposób hipnotyzują. Nie wybrałem się na żadne show, ani do baru ze striptizem. A może właśnie to są niezbędne elementy składowe wizyty w Vegas, aby w pełni zrozumieć to miasto? No i jeszcze jedna rzecz. Kiedy wygrałem te 9$ to poczułem taką moc, jakbym mógł góry przenosić. Dziewięć pieprzonych dolarów. Jednocześnie ta moc krzyczała do mnie: "Graj dalej!". Nigdy wcześniej i nigdy potem nie miałem takiego uczucia. Czy właśnie to miał na myśli Elvis w swej piosence?
PS. Kiedy piszę te notkę na świecie szaleje koronawirus. Dotknął on także USA i samo Las Vegas. Zamknięto wszystkie kasyna i bary, co dla mnie jest niewyobrażalne w tym mieście. Widok pustego Stripu jest niesamowity. Jeszcze bardziej szokujący dla kogoś, kto tam był. Czy miasto to przetrwa i będę miał kiedyś okazję tam wrócić i przeżyć je na nowo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz