19.04.2020

Joshua Tree National Park - królestwo Drzew Jozuego

Jak już pisałem wcześniej, zachodnie wybrzeże USA parkami narodowymi stoi. Gdzie nie rzucisz okiem na mapę to jakiś park godny odwiedzenia. Jak wiecie z poprzedniego wpisu, po odwiedzeniu Doliny Śmierci zatrzymaliśmy się na nocleg w Barstow. Następnego dnia planowaliśmy już dojechać do Los Angeles. To niecałe 2h drogi, więc jak wykorzystać ten dzień? Odwiedźmy spontanicznie jakiś park. Do tego celu idealnie nadawał się leżący niedaleko pustynny Joshua Tree National Park. Może nawet kiedyś natrafiliście na widok tych charakterystycznych drzew na jakimś zdjęciu, czy filmie. Ba, istnieje nawet film "Drzewo Jozuego", gdzie główną rolę gra Dolph Lundgren. Zapraszam na krótką wizytę w tym mało znanym parku, który jukką krótkolistną stoi.


Szukając info na temat parku, przed ruszeniem z motelu, trafiliśmy na newsa, że oto właśnie mamy dziś dzień, gdzie wstęp do wszystkich parków narodowych w USA jest...darmowy. No i dodatkowo była to sobota. Nie ucieszyliśmy się z tego powodu, bo to oznaczało dzikie tłumy. A my z kartą America the Beautiful i tak byśmy mieli wstęp free. Nic to, jedziem :)  Z Barstow do parku jedzie się ok 2h, co na realia Ameryki jest jak rzut beretem, jak wyskok do sklepu po piwo. Krajobraz dość pustynny i monotonny. Jednak w pewnym momencie, w okolicach mieściny Lucerne Valley, moją uwagę przykuła widoczna z daleka dość charakterystyczna i znajoma postać. Wielki Muffler Man trzymający wielkiego jointa. O tych amerykańskich "krasnalach ogrodowych" pisałem już przy okazji jazdy przez Route 66. Miały przyciągać wzrok podróżnych, no i mój przyciągnęły. Zjechaliśmy z drogi na mała stację benzynową zamienioną na sklepik w duchu hippisowskim. Napiłem się dobrej darmowej kawy, ale niestety zielonego nie mieli...





No i wbijamy do Joshua Tree National Park. Normalnie bilet per auto kosztuje 30$, ale za to jest ważny tydzień. Do parku można wjechać już z miejscowości o oryginalnej nazwie...Joshua Tree, albo kilka mil dalej w Twentynine Palms. Brama była otwarta, więc wbiliśmy bez przeszkód. Park położony jest na dwóch pustyniach - Kolorado i Mojave. Nie są to pustynie w stylu "piach i wydmy po horyzont", ale inny główny składnik jest na miejscu - zabójczy upał. Był kwiecień, wczesne południe, a już grzało na ok 33 stopnie. Dlatego nie ruszajcie się tam bez wody, nakrycia głowy i kremu z filtrem. Nie planowaliśmy wcześniej trasy, więc zwiedzaliśmy na zasadzie "O, choć pojedziemy tu". Dlatego, zamiast "krok po kroku", pokaże Wam "niepokolei" ciekawe miejsca w parku, które odwiedziliśmy. 

Skull Rock i Jumbo Rocks

Pierwszy nasz przystanek to Skull Rock - wieli głaz przypominający czaszkę. Leży wśród innych wielkich piaskowych głazów o łagodnej budowie. Pozwoliło mi to poskakać po nich niczym zawodowa kozica. Oczywiście dziki tłum, więc oddaliłem się trochę dalej, aby zaznać pustynnej ciszy. W pewnym momencie wystraszyłem jakiegoś zwierza wielkości psa, który spierdzielił pomiędzy skały. Widziałem tylko puchaty czarny ogon. Do dziś zachodzę w głowę co to był za gagatek. Natrafiłem też na pięknie kwitnące kaktusy. Niby mała rzecz, ale nie widziałem nigdy w życiu dziko kwitnącego kwiatu kaktusa.





Uwaga! Rzadki widok - Marcin



Desert Queen Mine

Skuszeni znakiem "opuszczona kopalnia" zjechaliśmy z głównej ulicy Park Blvd w Desert Queen Mine Road. Dojeżdża się do końca drogi i dalej już trzeba zafundować sobie mały 30-minutowy trekking. Poziom trudności bardzo niski. Mieliśmy farta, bo nie uświadczyliśmy nikogo na szlaku. Cisza, skwierczący upał, świerszcze i my. Po drodze minęliśmy ruiny małej chatki i doszliśmy do wąwozu. Kopalnia znajdowała się na przeciwległej stronie, więc najpierw trza było zejść po stromych kamulcach na dół. Co od razu przykuło moją uwagę to ponad 5 - metrowy, stojący pionowo głaz, na którym ktoś napisał coś w stylu "tu byłem" z datą...1908 rok. Kopalnia działała w latach 1890 - 1961 i wydobywała złoto. Do dziś zachowało się trochę pordzewiałego sprzętu i kilka zabezpieczonych wlotów do tuneli. Wspięliśmy się na najwyższy punkt kopalnianego wzgórza po drugiej stronie wąwozu. Z pełnymi gaciami usiadłem na wystającej nad wąwozem skale w celu zrobienia niepowtarzalnego zdjęcia. Do tej pory zero wiatru, ale akurat na tej skale huragan. Było warto :) Wróciliśmy tą samą drogą do auta. Cała wyprawa zajęła nam może 2h. Najfajniejsza część całej wizyty w Joshua Tree Park. Z powrotem autem nie ruszajcie tą samą drogą, ale wbijcie na piaszczystą Queen Valley Road. Zostaniecie otoczeni morzem Drzew Jozuego. Bardzo fajny odcinek, którym dojedziecie do Baker Dam.














Hidden Valley Picnic Area

Jesteśmy na pustyni, więc słońce i upał da Wam się we znaki prędzej, czy później. Na mały pit stop idealnie nadaje się Hidden Valey Picnic Area. Dość duży parking, toalety i kamienne stoły. Plus po uzupełnieniu płynów i zaspokojeniu głodu można udać się na fajny spacer po okolicy. Park ten jest znany wśród wspinaczy, gdyż tutejsze skały idealnie się do tego nadają. Na tej strefie piknikowej jest dużo takowych skał, zaobserwowaliśmy więc dużo wspinaczy dookoła. Poza tym poskakałem sobie znów po skałach, złapałem wzrokiem dwa dzikie pustynne króliki, pozachwycałem się kwitnącymi kaktusami. Fajne miejsce na chillout. 






Keys View

Najlepszy i najbardziej spektakularny punkt widokowy w parku. Znajduje się na czubku pasma górskiego Małe San Bernardino i rozciąga się z niego niesamowity widok na Dolinę Coachella, sztuczne Słone Morze i na uskok San Andreas. Przy dobrej widoczności można dojrzeć Palm Springs, ale rzadko to ma miejsce, gdyż często widok przesłania mieszanka mgły znad Pacyfiku i smogu niesionego przez wiatr z aglomeracji Los Angeles. Do punktu jest bezpośredni dojazd samochodem - nie trzeba trekkingować z buta.




Ryan Ranch

Ruiny rancha, które zarządzało i dostarczało wodę do onegdaj najlepiej prosperującej kopalni na tych terenach - Lost Horse Mine. Z auta trzeba iść ok 15 minut z buta piaszczystą ścieżką. Znajdziemy ruiny hacjendy, rurociągów i bramy wjazdowej. Wyczytałem, że gdzieś obok jest mały cmentarz, ale za cholerę nie mogłem go znaleźć. Wizyta nie powinna Wam zając dłużej niż godzinkę.







No i to by było na tyle. Zrobiło się późne popołudnie i czas był ruszać do Los Angeles. Joshua Tree National Park oferuje oczywiście dużo więcej. Nasza wizyta nie była dokładnie zaplanowana, więc dużo rzeczy nam umknęło. Na pewno warto zobaczyć Tamę Baker`a, czy ruiny młyna Wall Street. Oczywiście dla fanów trekkingu mnóstwo świetnych tras do wyboru o różnym stopniu trudności. Swój raj znajdą też fani wspinaczki. Nasza wizyta w tym parku była dość luźna, ale cieszę się, że do niej doszło. Jeżeli ktoś ma czas podczas swojej eskapady przez Kalifornię, to jest to obowiązkowe miejsce do odwiedzenia.

Tymczasem nasz pęd przez Amerykę sprawił, że w ogóle nie zorientowaliśmy się, że właśnie trwają...Święta Wielkanocne. Sobota, więc właśnie pewnie byśmy śmigali święcić jajka. Niespodziewanie zajączek postanowił dać mi nieoczekiwany prezent. Moja ukochana liga koszykówki NBA zakończyła sezon zasadniczy i pary play - off ułożyły się w takich sposób, że następnego dnia, w Niedzielę Wielkanocną, w Los Angeles miał mieć miejsce mecz Los Angeles Clippers - Golden State Warriors. Mając za sobą już swój pierwszy mecz na żywo, nie mogłem przegapić takiej okazji. Bez względu na koszty. Pruliśmy w stronę Los Angeles mając w perspektywie spędzenie 3 pełnych dni w tym mieście. Czy rzeczywiście LA jest aż takie tragiczne, o czym słyszałem od wielu osób? Czy udało dostać mi się na kolejny mecz NBA? Czy mój paszport doszedł pocztą do motelu? Kto króluje na Venice Beach? Dowiecie się tego, i dużo więcej, z kolejnego monstrualnego wpisu :) 

1 komentarz: